Nagle Mary zorientowała się, że zbliża się do niej jakiś mężczyzna. Jej serce zaczęło bić szybciej, ale nie zmieniła kierunku; nie mogła przez resztę życia zawracać z drogi za każdym razem, gdy w pobliżu pojawiał się ktoś z chromosomem Y. Tylko…
Tylko że ten był biały — to zauważyła od razu.
Poza tym, miał dość jasne włosy. Włosów napastnika nie widziała; ukrył je pod kominiarką, ale blondyni często mieli niebieskie oczy.
Mary na moment zacisnęła powieki, odgradzając się od jasnego światła słonecznego, zamykając się w swoim świecie. Może powinna była pójść za Ponterem przez bramę do neandertalskiego świata. Taka myśl pojawiła się w jej głowie już wtedy, gdy biegła do niego przez campus Laurentian University, i potem, gdy razem z nim pędziła do kopalni Creighton, żeby zdążyć, zanim portal do jego rzeczywistości ponownie się zamknie. Tam przynajmniej mogłaby mieć pewność, że gwałciciel nie kręci się gdzieś w pobliżu.
Mężczyzna znajdował się już zaledwie dziesięć metrów od niej. Był młody — prawdopodobnie student letnich kursów — i miał na sobie niebieskie dżinsy i koszulkę z krótkim rękawem.
Jego oczy kryły się za ciemnymi okularami. Dzień był słoneczny i Mary też włożyła swoje. Nie mogła określić koloru oczu nieznajomego. Na pewno nie były złote, jak u Pontera — tylko u niego widziała taką barwę tęczówek.
Cała zesztywniała, gdy mężczyzna zbliżył się jeszcze bardziej.
Nawet gdyby nie miał na nosie okularów przeciwsłonecznych, Mary i tak nie zobaczyłaby koloru jego oczu, bo gdy ją mijał, odwróciła wzrok. Nie była w stanie na niego spojrzeć.
Cholera! — pomyślała. — Jasna cholera.
— A zatem — odezwał się Jurard Selgan — pomimo tego, że próbowałeś…próbowałeś…
— Wymusić na nich decyzję? — Ponter wzruszył ramionami. — Podobno u nas mamy nie bać się nazywania rzeczy po imieniu, prawda?
Selgan skinął głowę, akceptując uwagę Pontera.
— W takim razie dobrze. Pomimo tego, że próbowałeś wymusić na nich decyzję, Najwyższa Rada Siwych nie od razu to zrobiła?
— Nie. I pewnie słusznie wolała mieć chociaż trochę czasu na zastanowienie. Dwoje właśnie miało się stać Jednym, dlatego Rada przerwała obrady, odraczając podjęcie decyzji…
Dwoje stający się Jednym: fraza tak prosta, a jednocześnie tak znacząca dla Pontera i jego ludzi.
Dwoje stający się Jednym: comiesięczne czterodniowe wakacje, wokół których kręciło się życie.
Dwoje stający się Jednym: okres, w którym dorośli mężczyźni przybywali z Obrzeży miasta do Centrum, aby spędzić trochę czasu ze swoimi partnerkami i dziećmi.
Nie jakaś tam przerwa w pracy, nie byle odmiana w rutynie, lecz ogień, który spajał całą społeczność; jelito, które wiązało całe rodziny.
Poduszkobus wylądował przed domem Pontera i Adikora. Wsiedli przez tylne wejście i znaleźli dwa wolne miejsca obok siebie. Kierowca włączył wentylatory. Pojazd oderwał się od ziemi i ruszył w stronę sąsiedniego domu, widocznego w oddali.
Zwykle Ponter nie zastanawiał się nad czymś tak zwyczajnym jak poduszkobusy, ale dziś z przyjemnością myślał o tym, jakim eleganckim rozwiązaniem technologicznym były w porównaniu z transportem w świecie Gliksinów. Tam pojazdy wszelkiej wielkości poruszały się na kołach. Wszędzie, gdzie był (wprawdzie tylko w kilku miejscach), widział szerokie, płaskie szlaki pokryte sztucznym kamieniem, po którym koła mogły się łatwiej toczyć.
lakby tego było mało, Gliksini do napędu tych wehikułów używali chemicznej reakcji, której towarzyszyły obrzydliwe wyziewy. Podobno Gliksinów te smrody nie drażniły w takim stopniu jak jego; nic dziwnego, mieli przecież miniaturowe nosy.
Co za niezwykły wybryk natury! Ponter wiedział, że u jego gatunku duże nosy — o wiele większe od nosów innych naczelnych — wykształciły się podczas ostatniej epoki lodowcowej. Według doktora Singha, Gliksina, który opiekował się nim w ich szpitalu, u neandertalczyków jama nosowa miała sześciokrotnie większą pojemność niż u Gliksinów. Pierwotnie chodziło o nawilżanie chłodnego powietrza, zanim trafiało ono między wrażliwe tkanki płuc. Kiedy jednak wielkie połacie lodowców wreszcie się cofnęły, duże nochale nie znikły, ponieważ dawały ich właścicielom dodatkową korzyść: znakomity zmysł powonienia.
Gdyby nie to, być może ludzie Pontera też zaczęliby używać podobnych produktów petrochemicznych i w równym stopniu zanieczyściliby atmosferę swojego świata. On sam dostrzegał nawet ironię tej sytuacji: ci, których do tej pory znal jedynie jako okazy kopalne, zatruwali swoje niebo czymś, co nazywali paliwami kopalnymi.
Na domiar złego, niemal każdy dorosły Gliksin miał własny pojazd. Co za potworne marnotrawstwo! Wiele wehikułów przez większość dnia stało bezczynnie. Rodzinne miasto Pontera, Saldak, na dwadzieścia pięć tysięcy mieszkańców miało trzy tysiące sześcianów' podróżnych, a Ponter i tak często myślał, że to za dużo.
Poduszkobus siadł na ziemi przy sąsiednim domu. Torba, Gaddak i dwaj synowie bliźniacy Gaddaka wsiedli do środka. Chłopcy opuszczali matki i przenosili się do ojców, gdy kończyli dziesięć lat. Adikor miał tylko jedno dziecko, ośmiolatka Daba, który za dwa lata miał zamieszkać razem z nim i Ponterem. Ponter miał dwie córki: Megameg Bek, z pokolenia 148, także ośmiolatkę, oraz Jasmel Ket, z generacji 147, mającą już osiemnaście lat.
Ponter, tak jak jego partner Adikor, byli członkami generacji 145, co oznaczało, że mieli po trzydzieści osiem lat. Ta sfera życia w świecie Gliksinów również była zadziwiająca: zamiast kontrolować cykl rozrodczy, aby dzieci przychodziły na świat co dziesięć lat, u nich rodziły się bez przerwy, co roku. Dlatego nie mieli uporządkowanych, odrębnych wiekowo pokoleń, tylko kontinuum roczników. Ponter spędził na tamtym świecie niewiele czasu i nie zdążył się zorientować, jak Gliksini rozwiązali kwestie ekonomiczne związane z takim nieprzerwanym przyrostem. Producenci nie mogli przecież stopniowo przerzucać się z produkcji rzeczy dla niemowląt na ubrania dla kilkulatków, a następnie na stroje dla młodzieży, tylko musieli szyć garderobę dla wszystkich grup wiekowych naraz. Poza tym, od Lou Benoit dowiedział się o idiotycznym koncepcie „mody”: zupełnie dobre ubrania wyrzucano z powodu zmieniających się kaprysów w sferze estetyki.
Poduszkobus ponownie oderwał się od podłoża. Dom Torby i Gaddaka był ostatnim przystankiem przed długim odcinkiem drogi do Centrum.
Kobiety jak zwykle zadbały o dekoracje: długie wstęgi w pastelowych barwach biegły od drzewa do drzewa, kolorowe szarfy opasywały pnie brzóz i cedrów, chorągwie powiewały na dachach budynków, panele solarne miały złote ramy, a srebrnymi otoczono kompostowniki.
Ponter dawniej podejrzewał, że kobiety wcale nie zdejmują ozdób, ale Adikor powiedział, że nie widział żadnych, kiedy przybył do Centrum podczas Ostatnich Pięciu, aby znaleźć kogoś, kto mógłby go bronić przed fałszywym oskarżeniem Daklar Bołbay.
Poduszkowiec wylądował. leszcze nie nadszedł czas opadających liści, ale następnym razem Dwoje miało się stać Jednym na początku pory, podczas której wentylatory pojazdów podrywały w górę masy brązowych i czerwonych, i złotych, i pomarańczowych liści, które wirując opadały z powrotem na ziemię. Ponter cieszył się na powrót chłodnej zimy.
Ze zwykłą u naukowca ciekawością zarejestrował, że Torba, Gaddak i dwaj chłopcy Gaddaka wysiedli jako pierwsi. Poduszkobus rozwoził pasażerów według systemu: ostatni wsiadający opuszcza pojazd jako pierwszy. Ponter i Adikor byli następni. Lurt, partnerka Adikora, podbiegła do niego razem z małym Dabem. Adikor złapał syna w objęcia i podniósł go wysoko do góry. Dab roześmiał się głośno, a jego ojciec uśmiechnął się szeroko. Po chwili postawił chłopca na ziemi i przytulił Lurt. Nie minął nawet miesiąc, odkąd ich widział — oboje obserwowali dooslarm basadlarm, wstępne przesłuchanie, które miało pomóc w ustaleniu, czy Adikor zamordował Pontera. Taki zarzut postawiła mu Daklar Bolbay po tym, jak Ponter zniknął. Mimo tak krótkiej przerwy Adikor cieszył się, że może znowu zobaczyć swoją rodzinę.
Читать дальше