— Wygląda to solidnie i nie pozostaje nam nic innego, tylko ufać, że rzeczywiście nie zawiedzie Barney obrzucił wzrokiem niski pokład i cienki maszt statku. — Nie przepłynąłbym czymś takim nawet zatoki, ale cóż, nie jestem Wikingiem. Zaczekajmy do jutra. Nakręciliśmy już w zasadzie wszystko, co było możliwe w tych warunkach. Rano spuścimy oktet na wodę i kilka razy wpłyniemy i wypłyniemy z zatoki. Nakręcimy to z brzegu i pokładu statku. Potem włączymy tę twoją sztuczną Gwiazdę Polarną i wyprawimy ich stąd. Wierz mi Amory, byłoby najlepiej, gdyby ta cała aparatura rzeczywiście zadziałała. Jeśli nie, to wszyscy możemy pozostać w Winlandzie i ożenić się z Indiankami. Bez tego filmu nie mamy po co wracać.
Gino wytknął głowę zza zwiniętego żagla zupełnie jak kukiełka wyskakująca na sprężynie z otwartego pudła i dał znak ręką.
— Możecie zaczynać, jestem gotów.
— Możesz wydać rozkazy — Barney zwrócił się do opartego niedbale o rumpel Ottara.
Zmęczeni żeglarze, zapędzeni po raz kolejny do kołowrotu, klęli półgłosem. Już od wschodu słońca, to jest od momentu, kiedy rozpoczęto zdjęcia manewrującego okrętu, lawirowali po zatoce, to wciągając, to spuszczając na dół wielki, prostokątny żagiel. Bęben kołowrotu drgnął, nasycone tłuszczem liny ze skór morsa skrzypnęły w otworze na szczycie masztu i dźwignęły masywny, wełniany żagiel. Jego i tak niemały ciężar zwiększały dodatkowo pasy z foczej skóry, którymi był obszyty w celu nadania mu właściwego kształtu. Obiektyw kamery Gina podążał uważnie w ślad za wznoszącym się takielunkiem.
— Jest późno — stwierdził Ottar — jeśli mamy płynąć dziś, płyńmy zaraz.
— Już kończymy. Chciałbym tylko mieć dobre ujęcie momentu, w którym opuszczasz zatokę — i na tym koniec.
— Nakręciłeś to rano. Płynęliśmy w stronę zorzy porannej — tak mówiłeś.
— Tak, ale to było z brzegu. Teraz chciałbym zrobić zdjęcie twoje i Slithey, jak oboje wsparci o rumpel wypływacie z rodzinnego domu w nieznane.
— Żadna kobieta nie śmie dotknąć steru na moim statku!
— Przecież nie musi! Po prostu stanie obok ciebie, może weźmie cię za rękę i tyle.
Wciągnięto już żagiel i Ottar grzmiącym głosem wydał kilka poleceń. Od bębna kołowrotu odczepiono koniec fału, który umocowano potem jako jedną z want, a jego miejsce zajęła lina kotwiczna. Kilka nastopnych obrotów — sfilmowanych skwapliwie przez Gina — i wydobyta z dna kotwica, czyli zamknięty w czymś w rodzaju wiklinowej klatki, obrośnięty długimi pasmami wodorostów kamień, znalazła się na pokładzie. Wiatr wydął żagiel i statek ruszył powoli. Barney w pośpiechu ustawił kamero we właściwym miejscu:
— Slithey — krzyknął. — Na plan! Pospiesz się!
Dostać się z dziobu na mostek naładowanego po brzegi knorra nie było sprawą prostą. Ponieważ na statku nie było żadnych innych pomieszczeń poza dwiema, służącymi jako sypialnie niewielkimi kabinami, na pokładzie spoczywał nie tylko ładunek. Kręciło się po nim ze czterdziestu mężczyzn, sześć wynędzniałych krów, spętany byk, niewielkie stadko owiec i dwie kozy, stojące dumnie na szczycie przykrytej płótnem góry zapasów. Ryk bydła i beczenie owiec zmieszane z okrzykami ludzi, zlewały się w jedną, uniemożliwiającą jakiekolwiek intelektualne operacje całość. Slithey z trudem torowała sobie drogo w tym rozgardiaszu. Na koniec Barney pomógł jej wspiąć się na wąski pokład rufowy. Slithey, ze swymi jasnymi, splecionymi w warkocze włosami i zaróżowionymi od wiatru policzkami, ubrana w długą białą tunikę i króciutki kubraczek, wyglądała doprawdy prześlicznie.
— Stań obok Ottara. Kamera! — Barney usunął się spoza zasięgu obiektywu.
— Byłoby lepiej, gdyby stanęli tyłem do mnie — powiedział Gino.
— Ottar, na litość Thora! Odwróć się, patrzysz w złą stronę — zawołał Barney.
— Stoję z prawej strony. Do sterowania — odparł nieustępliwie Ottar dzierżąc w dłoni rumpel i patrząc wprost przez rufę na oddalający się ląd. — Kiedy opuszcza się brzeg, zawsze patrzy się na niego, by ustalić właściwy kurs. Tak to trzeba robić.
Po licznych błaganiach i pochlebstwach popartych obietnicą łapówki Barneyowi udało się ulokować Ottara i Slithey z drugiej strony rudla, skąd Ottar zmuszony był sterować oglądając się przez ramie. Slithey stanęła obok niego, wsparłszy ręko na wiośle, tuż obok dłoni Ottara i w rezultacie nakręcono wreszcie te sceno w sposób zadowalający.
— Stop! — zarządził Barney, a Ottar z uczuciem ulgi zajął natychmiast właściwe miejsce przy sterze. — Wysadzę was na brzeg w tym miejscu — oznajmił.
— Dobrze. Przywołam przez radio jedną z ciężarówek.
Wyładowanie kamery ze statku było nie lada sztuką. Mimo iż wszyscy zeszli już na ląd, Barney pozostał na pokładzie dopóki nie ustawiono jej bezpiecznie na brzegu.
— Do zobaczenia w Winlandzie — powiedział wyciągając rękę na pożegnanie. — Szczęśliwej podróży.
— Jasne — odparł Ottar miażdżąc jego dłoń w swojej. — Znajdź dla mnie dobre miejsce. Woda, trawa dla zwierząt i dużo, długo twardego drewna.
— Zrobię, co będę mógł — Barney potrząsał ręką, usiłując przywrócić dopływ krwi do zmartwiałych palców.
Wiking nie tracił czasu. Gdy tylko Barney wyskoczył na brzeg, ustawiono, przy akompaniamencie głośnych przekleństw i okrzyków zadowolenia, beity. Jeden koniec długiego masztu został umocowany w specjalnym otworze w pokładzie, drugi sięgał brzegu żagla, który natychmiast wypełnił się wiatrem. Po raz ostatni tego dnia okręt odbił od brzegu i skierował się w stronę otwartego morza. Okrzyki ludzi i ryk bydła powoli rozpływały się w oddali.
— Żeby im się tylko udało — mrukną półgłosem Barney. — Musi im się udać.
Odwrócił się gwałtownie wszedł do ciężarówki.
— Podrzuć mnie do, platformy, a sam na nią wjedź — polecił kierowcy. Sprawdzając czy okręt dotarł bezpiecznie do Islandii, Barney chciał uspokoić przynajmniej połowę swych obaw. Wehikuł czasu niczego nie mógł zmienić, skracał jednak o niebo czas bezmyślnego oczekiwania.
Zastali obóz w stanie kompletnego chaosu. Zwijano namioty, cały sprzęt ładowano na ciężarówki, szykując się do generalnej przeprowadzki. Barney nie zwracał na to uwagi; nerwowo bębnił palcami o framugę okna. Cała operacja byłaby po prostu stratą czasu, gdyby cokolwiek przytrafiło się okrętowi Ottara. Wyskoczył z ciężarówki zanim ta zdążyła zatrzymać się na dobre. Na platformie stał już jeep; obok niego kręcili się Tex i Jens Lynn, obserwując jak profesor sprawdza coś w akumulatorach Vremiatronu.
— Gdzie Dallas?
— W sraczu — Tex wskazał kciukiem w odpowiednim kierunku.
— W takim momencie?!
— Możemy jechać bez niego. Do tej roboty wcale nie potrzeba nas dwóch. Wszystko, co mamy zrobić, to sprawdzić czy Ottar przybył na miejsce i dostarczyć mu zimową porcję burbona.
— Zrobicie tak, jak powiedziałem. W tym wypadku życie sobie dwóch facetów do ochrony. I żadnych błędów ani przeoczeń. O, właśnie nadchodzi Dallas — ruszajcie.
Barney zszedł z platformy, a profesor uaktywnił pole. Jak zwykle (z punktu widzenia obserwatora) podróż zdawała się trwać nie dłużej niż ułamek sekundy. Platforma zniknęła i pojawiła się na powrót o kilka stóp dalej. Zmieniła się też nieco przez ten czas. Profesor tkwił niemal przyrośnięty do swojej tablicy rozdzielczej; reszta kuliła się w szczelnie zamkniętym jeepie. Wszystko pokrywała gruba niemal na stopę pokrywa śnieżna. Ostry szkwał islandzkiej zadymki wionął mroźnym tchem z platformy Vremiatronu i cienka warstwa białego puchu osiadła na trawie wokół niej. Dallas wygramolił się z wozu i otrząsnął ze śniegu.
Читать дальше