— Patrzyłaś na pałeczki? — spytał zaskoczony Srebrny Obłok. — Patrzyłaś na nie dzisiaj?
— A kiedyż by? Obudziłam się, zobaczyłam śnieg i przestraszyłam się. Poszłam więc do Tej Co Przechowuje Przeszłość i poprosiłam, żeby mi je pokazała. Razem policzyłyśmy wszystko. Siedemnaście lat temu śnieg padał w piątym tygodniu lata. Później to się nie zdarzało. I wiesz, co jeszcze stało się wtedy? Sześciu ludzi straciło życie podczas polowania na nosorożca, a czterech zabiły galopujące mamuty. W ciągu tego jednego lata nastąpiło dziesięć zgonów.
— Co ty mi tu opowiadasz, Ta Która Wie?
— Niczego ci nie opowiadam. Pytam cię tylko, czy uważasz, że ten śnieg to jakiś omen.
— Uważam, że śnieg to śnieg. I nic ponad to.
— I nie znaczy to, że Bogini się na nas gniewa?
— Zapytaj o to Boginię, a nie mnie. Ostatnio Bogini nie rozmawia ze mną zbyt często.
Usta Tej Która Wie wykrzywił grymas wściekłości.
— Mów poważnie, Srebrny Obłoku. Co będzie, jeżeli ten śnieg oznacza, że zagraża nam jakieś niebezpieczeństwo?
— Popatrz — powiedział Srebrny Obłok, wskazując szerokim gestem dolinę i równinę. — Czy widzisz tu coś niebezpiecznego? Ja widzę tylko trochę śniegu. Bardzo mało śniegu. Widzę też Lud. Wszyscy już wstali, uśmiechają się i zajmują tym, co do nich należy. Zaczyna się dla nich kolejny dobry dzień. Ja widzę to i nic więcej. A ty pokaż mi, gdzie jest gniew Bogini, jeżeli go widzisz.
Rzeczywiście, wydawało mu się, że tam, w dole, panuje cudowny spokój. W głównym obozowisku kobiety i dziewczęta rozpalały poranne ognisko. Chłopcy, którzy byli zbyt młodzi, aby polować, kręcili się w pobliżu i szukali pod cienką warstwą śniegu gałązek i darni mogących służyć jako opał. Po lewej stronie, w strefie Matek, Srebrny Obłok zobaczył dzieci, które dostawały właśnie poranny posiłek. Była tam też niezmordowana kobieta z niemowlęciem u każdej piersi nosząca imię Mleczne Źródło i drugao imieniu Głęboka Woda, która bawiła się z dziećmi ustawionymi tak, że tworzyły koło. W tej chwili przerwała zabawę, chcąc pocieszyć małego chłopca — był to chyba Twarz Naznaczona Ogniem z Nieba — który upadł i obtarł sobie kolano. Poza strefą Matek trzy Kobiety Bogini krzątały się przy ułożonym przez siebie kamiennym kopcu. Miał on służyć jako sanktuarium Bogini. Jedna z kapłanek rozkładała ofiarę z jagód, druga wylewała na specjalnie do tego przeznaczony kamień krew upolowanego poprzedniego dnia wilka, a trzecia rozpalała święty ogień. Po drugiej stronie Jeżdżący na Mamucie rozłożył swój warsztat do produkcji krzemiennych ostrzy. Wciąż wyrabiał je z wielką zręcznością, mimo że jego członki stopniowo ogarniał paraliż. Księżycowa Tancerka siedziała za nim wraz z jedną ze swoich córek. Zajmowały się jak zwykle żuciem skór, tak żeby te stały się miękkie i żeby można z nich było robić opończe. Daleko na horyzoncie Srebrny Obłok widział mężczyzn z Drużyny Myśliwych przeszukujących tundrę i trzymających w pogotowiu włócznie i kije. Nierówna, długa linia ich śladów była wciąż widoczna. Sugerowała ich obecność ciemnymi konturami pięt i rozczapierzonych palców, biegnąc z obozowiska po szybko znikającym śniegu.
Tak, wszystko zdawało się cudownie spokojne. Wszystko zdawało się iść normalnym trybem. Nowy dzień świtał w życiu Ludu, który był tak stary jak czas i który miał przetrwać do skończenia świata. Dlaczego ta odrobina śniegu, jaka spadła w środku lata, miała kogoś zaniepokoić? Życie było ciężkie. Śnieg był czymś zwykłym w tym życiu i miał czymś zwykłym pozostać — mógł padać o każdej porze roku. Bogini nigdy nie obiecywała, że latem nie będzie śniegu, mimo że ostatnio okazywała pod tym względem łagodność.
Jednak dziwne było to, że poprzedniej nocy Srebrny Obłok nie czuł, że śnieg nadciąga. A może czuł, tylko nie zwrócił na to uwagi? Ostatnimi czasy nękało go tyle bólów. Rozeznanie się w nich stawało się coraz trudniejsze.
Mimo to jednak zdawało się, że wszystko jest w porządku.
— Schodzę na dół — powiedział Srebrny Obłok do Tej Która Wie. — Przyszedłem tu, żeby spędzić parę chwil w spokoju i samotności. Widzę jednak, że mi się to nie uda.
— Pozwól, że ci pomogę — zaproponowała Ta Która Wie.
Wyciągnęła do niego rękę, lecz Srebrny Obłok odepchnął ją z wściekłością.
— Słuchaj kobieto, czy ja wyglądam na kalekę? Zachowaj swoje ręce dla siebie!
Ta Która Wie wzruszyła obojętnie ramionami.
— Jak chcesz, Srebrny Obłoku.
Jednak droga w dół ze wzgórza była wyboista i trudna do pokonania. Cienka warstwa topniejącego śniegu pokrywała niektóre małe, zdradliwe kamienie, ukrywając je przed jego oczami i powodując, że stopy ślizgały się na nich. Zanim uszedł dziesięć kroków, Srebrny Obłok pożałował, że był taki dumny i nie pozwolił sobie pomóc. Jednak przyjęcie pomocy nie wchodziło w rachubę. Nikt nie miał nic przeciwko temu, żeby Srebrny Obłok trochę kulał, ale gdyby zaczął potrzebować pomocy na tak łagodnie opadającym zboczu jak to tutaj, wszyscy mogliby uznać, że czas na to, aby mu pomóc w drodze na ostateczny spoczynek. Starych ludzi szanowano, to prawda, ale nie cackano się z nimi dłużej, niż należało, Za czasów własnej młodości Srebrny Obłok sam dopomagał starcom udawać się na ostateczny spoczynek. Było to smutne zadanie. Trzeba było wygrzebywać dla nich jamy w śniegu i stać przy nich, dopóki ziąb nie spowodował, że zapadli w swój ostatni sen. Srebrny Obłok nie pragnął dla siebie tego rodzaju pomocy — chciał, żeby jego czas nadszedł wtedy, kiedy miał nadejść, wtedy i ani o godzinę wcześniej. I tak musiało to nastąpić wkrótce.
Doszedłszy do podnóża wzniesienia, był trochę zdyszany. Przykrywała go opończa z gęstego, szarego futra. Czuł, że jest mu ciepło, skórę miał lepką od potu. Mimo to schodzenie nie poszło mu tak źle. Był wciąż wystarczająco silny, żeby iść o własnych siłach.
Do jego nozdrzy dotarły zapachy gotowanego jedzenia. Śmiech dzieci i przeraźliwy płacz niemowląt dźwięczały w powietrzu. Słońce szybko pięło się w górę. Srebrny Obłok poczuł przypływ zadowolenia z życia.
Za trzy dni miał nadejść czas Letniego Święta, podczas którego on, Srebrny Obłok, miał tańczyć w kręgu, złożyć w ofierze młodego wołu i wetrzeć jego krew w skórę wybranej dziewicy roku. A potem miał odprowadzić dziewicę na stronę i wziąć ją w objęcia w celu zapewnienia pomyślnych jesiennych łowów. W miarę jak zbliżało się Święto, Srebrny Obłok stawał się coraz bardziej zaniepokojony, gdyż uważał, że jak na tancerza za bardzo kuleje. Obawiał się też, że może nie udać mu się ofiara. Dawno temu sam widział, jak nie udała się pewnemu starzejącemu się wodzowi. A co do obejmowania dziewicy — też gnębiły go pewne wątpliwości. Jednak w cieple poranka wszystkie te niepokoje zniknęły. Ta Która Wie stawała się roztrzęsioną starą idiotką. Śnieg nie oznaczał niczego! Niczego! Dzisiejszy dzień był piękny i jasny. A przed nimi było wspaniałe lato, mające przynieść rosnącą falę ciepła.
Szkoda, że Letnie Święto nie ma się odbyć dzisiaj, pomyślał Srebrny Obłok. Szkoda, że nie ma się ono odbyć w dniu, w którym jego duch znajduje się w fazie wznoszenia, a jego ciało — przynajmniej przez moment — doświadcza przypływu odnowionej energii. Tańce… wół… obejmowanie dziewicy…
— Srebrny Obłoku! Srebrny Obłoku!
Ochrypłe zdyszane głosy, przerywane okrzyki dobiegały z łąk znajdujących się tuż za miejscem, w którym Kobiety Bogini krzątały się koło swego sanktuarium.
Читать дальше