W ogóle nic ich nie przywitało. W pobliżu nie było nawet gwiazdy.
— Jesteśmy nadal na granicy poznanej przestrzeni — ocenił Marco. — Ten błękitny olbrzym to Dagda Secundus. Jesteśmy od niego o jakieś pół roku świetlnego.
— Ciekawe, po co tu się zjawiliśmy — zastanowiła się Kin. — Gwiazda tego typu nie powinna w ogóle mieć planet, a co dopiero takich przyjemnych i słonecznych.
— Komputer szuka — mruknął ponuro Marco. — Igła i siano. Znajdziemy może jakąś zamarzniętą skałę ruszającą się po orbicie z oszałamiającą prędkością dwudziestu węzłów.
— A tymczasem można by coś zjeść — zaproponowała Silver.
Każde z nich zaprogramowało garkotłuka na to, na co miało ochotę, i z gotowymi daniami wrócili do sterowni.
— Poczekamy z godzinę — zaproponowała Kin. — Chociaż nie wiem po co… ten obszar został już zbadany, wątpię, żeby zwiad kosmiczny przeoczył coś tak oczywistego jak planeta.
— Wątpię, żeby dokładnie szukali — dodała Silver.
Na chwilę znowu wszystko stanęło dęba, gdy komputer przestawił statek o kilka milionów mil, by zmierzyć paralaksę.
— Dotarliśmy tu zgodnie z taśmą Jala — odezwał się Marco. — Nie chciałbym…
Przerwał mu brzęczyk komputera i skoczył ku przyrządom.
Przy maksymalnym powiększeniu na ekranie było widać małą, niewyraźną półkulę.
Wszyscy przyjrzeli się jej z lekkim zaskoczeniem.
— Planeta — oceniła Kin.
— Raczej jasno oświetlona, jak na odległość od słońca — dodał Marco. — Pokryta lodem czy co? Silver odchrząknęła przepraszająco.
— Nie jestem astronomem, ale coś tu jest nie tak.
— Nie lód? To może Helium IV — zaproponował Marco.
— Nie zrozumiałeś mnie. Oświetlona półkula powinna być skierowana w stronę gwiazdy, prawda?
Teraz wszyscy przyjrzeli się planecie z nowym zainteresowaniem.
— Jasny szlag, ona ma rację! — wykrzyknął Marco. — To pół miliarda mil, powinienem dotrzeć tam jednym skokiem…
Przez moment jego cztery dłonie unosiły się nad pulpitem.
I opadły.
Spadało na nich niebo.
W końcu Marco, jak zahipnotyzowany, przekręcił statek i pod nimi rozpostarła się płaska Ziemia niczym talerz pełen kontynentów. Albo moneta rzucona przez niezdecydowanego boga.
Znajdowali się może z dwadzieścia tysięcy mil nad jej powierzchnią, lecąc nieco po skosie, mieli więc przed oczyma doskonale widoczną mapę czarnych lądów i srebrzystych mórz momentami przesłoniętych przez oświetlone blaskiem księżyca chmury. Z jednej strony dysku, na jego skraju, znajdowała się czapa polarna…
Kin zauważyła księżyc dopiero po chwili, gdyż nie było żadnego źródła tego blasku. No i były też gwiazdy — konkretnie między powierzchnią planety, a statkiem.
Owal prawie przezroczystej kuli pogrążony był w cieniu. Marco objaśnił wyniki pomiarów.
— Dysk znajduje się wewnątrz przezroczystej kuli o średnicy szesnastu tysięcy mil, na której zewnętrznej powierzchni są umocowane gwiazdy.
Jedna strona krawędzi dysku nagle pojaśniała zielonym ogniem, który otoczył po chwili całość, tak że wyglądała jak dziura w przestrzeni otoczona zielonymi płomieniami. Potem pojawił się tam jaśniejszy punkt i wzeszło słońce.
Jedno z urządzeń oświadczyło, że jest to zewnętrzny reaktor fuzyjny.
A wyglądał jak słońce.
Zielony kolor wziął się stąd, że Ziemię na dysku otaczał ocean spadający poza krawędź w liczącym trzydzieści pięć tysięcy mil wodospadzie. Słońce prześwitujące przez otaczający powierzchnię wodospad — nic dziwnego, że Jalo sfiksował.
Na świt pierwsza zareagowała Silver: zachichotała.
— Nazwał to płaską Ziemią, prawda? — spytała.
Kin przyjrzała się dokładniej — prawda, nie było Nowego Świata, ale Europa z częścią Azji i Afryki były jak najbardziej na miejscu. To faktycznie wyglądało jak Ziemia. I było płaskie.
Marco umieścił statek na szybkiej orbicie i przez trzy godziny nikt nie opuścił sterowni. Nawet Silver zrezygnowała z pory karmienia, zaspokajając ciekawość. Obserwowali wodospad przy maksymalnym powiększeniu. Woda spadała około pięćset mil, nim zmieniała się w parę, ale sam dysk miał tylko pięć mil grubości — od spodu był czarny niczym przestrzeń i całkowicie płaski.
— Ludzie wierzyli, że świat jest płaski i oparty na grzbietach czterech słoni — odezwała się niespodziewanie Silver.
— Tak? — zdziwiła się uprzejmie Kin. — A na czym stoją słonie?
— Na olbrzymim żółwiu płynącym przez przestrzeń. Kin spróbowała przetrawić ten pomysł, ale nie bardzo jej się to udało.
— Głupie. Czym on niby miałby oddychać?
— A skąd ja mam wiedzieć?! To mit twojej rasy, nie mojej.
— Bardziej mnie interesuje, jakim cudem ta woda cały czas leje się poza krawędź, a wciąż jest jej pod dostatkiem.
— Pewnie w parze ukryty jest molekularny przetak — oznajmił Marco, nie unosząc głowy znad ekranów. — Wodociągi to pestka…
— Molekularne co? — zdziwiła się Kin.
— Przetak… no, sito! Ważniejsze jest co innego: gdzie są mieszkańcy? To przecież sztuczny twór.
— Nikt nie próbował nawiązać z nami łączności?
— A jak ci się wydaje po mojej reakcji?
— Zakładam, że nie próbował. Może to i dobrze, biorąc pod uwagę ten arsenał w ładowni.
— Cały czas biorę go pod uwagę i za każdym razem mam wrażenie, że ktoś zdolny do zbudowania czegoś takiego nie przejmowałby się nim, nawet gdyby ładownia była trzy razy większa.
— Może mieszkańcy nie żyją — zasugerowała Silver. Kin i Marco spojrzeli po sobie tępawo.
— Nieprawdopodobne — ocenił Marco. — Bardziej możliwe, że przeszli już etap ohydnej fizycznej egzystencji i choćby w tej chwili zajmują się czymś tak sympatycznym jak pieprzenie niezgłębionego.
— To któregoś dnia czeka ich szok — skomentowała Kin. — Ta paranoja wymaga niezłej energii, żeby działać. Orbita słońca jest niewłaściwa, morza tylko cudem jeszcze nie są puste. Po co im własne gwiazdy, skoro wokół jest masa prawdziwych…
— To ostatnie akurat jest logiczne — przerwał jej Marco. — Wygląda na to, że ta kula jest przezroczysta jedynie z zewnątrz. Dla nich nie jest przezroczysta, tylko nie pytaj mnie dlaczego.
— Lądujemy? — zainteresowała się Silver.
— Jak? — spytała Kin.
— Bez problemu — skrzywił się Marco. — W przezroczystej kuli jest dziura o średnicy osiemdziesięciu metrów. Przelecieliśmy nad nią ostatnim razem.
— Co?!
— Byłaś zajęta oglądaniem wodospadu, a nie wydało mi się to aż tak ważne, żeby ci przerywać. Najwyraźniej mieszkańcy są na etapie podróży kosmicznych.
Dwadzieścia minut później statek znieruchomiał nad dziurą.
Miała nieco eliptyczny kształt i stopione brzegi — zupełnie jak przy ostrożnym użyciu pokładowego napędu fuzyjnego albo lasera geologicznego. Kin co prawda nie wiedziała, czy sondy Terminus były wyposażone w lasery geologiczne, ale wydawało się to wysoce prawdopodobne.
— Znajdujemy się wysoko nad atmosferą — oznajmił Marco i dodał: — mam nadzieję, że użytkownicy nie wściekli się za dziurę w niebie.
— Możemy zaproponować im odszkodowanie — podsunęła Silver.
Kin prawie potraktowała to jako żart, zastanawiając się, dlaczego ktoś zamknął się w ten sposób przed wszechświatem. Jeśli nie byli kompletnymi paranoika-mi, takie postępowanie nie miało sensu. A gdyby nimi nie byli z początku, to stali się tacy na pewno.
Читать дальше