Poul Anderson - Nie będzie rozejmu z władcami

Здесь есть возможность читать онлайн «Poul Anderson - Nie będzie rozejmu z władcami» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1987, ISBN: 1987, Издательство: Iskry, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Nie będzie rozejmu z władcami: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Nie będzie rozejmu z władcami»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Klasyka amerykańskiej postapokaliptycznej literatury, połączona z historical fiction i opowieścią o kontakcie z Obcymi.

Nie będzie rozejmu z władcami — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Nie będzie rozejmu z władcami», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Nie muszę niczego mówić, poza nazwiskiem, stopniem i miastem, z którego pochodzę — burknął mężczyzna. — To już zostało zapisane.

— Mmmm… nie jestem taki pewien, czy pan nie musi. Nie jest pan żołnierzem obcej narodowości, ale buntownikiem przeciwko rządowi własnego kraju.

— Nieprawda! Jestem żołnierzem Echevarry'ego. — No to co?

— To, że dla mnie sędzią jest ten, kogo wskaże Echevarry. A on mówi: Brodsky. Czyli że to pan jest buntownikiem.

— Prawo się zmieniło.

— Wasz zasrany Fallon nie ma prawa nic zmieniać. Zwłaszcza konstytucji. Nie jestem zwykłym pastuchem, kapitanie. Trochę chodziłem do szkół. A nasz strażnik co roku czyta swym ludziom konstytucję.

— Czasy się zmieniły od tamtej pory, kiedy ją sformułowano — rzekł Lambert.

Ton jego głosu się zaostrzył. — Ale nie będę się tu z tobą przekomarzał. Ilu twoja kompania liczy sobie strzelców i łuczników?

Cisza. — Możemy ci to znacznie ułatwić — powiedział Lambert. — Nie namawiam cię do jakiejkolwiek zdrady. Potwierdzisz mi tylko pewne informacje, które i tak mam. Mężczyzna gniewnie potrząsnął głową.

Lambert skinął ręką. Jeden z szeregowców stanął za jeńcem, wziął go za ramię i lekko wykręcił.

— Echevarry by mi tego nie zrobił — wycedził jeniec przez pobielałe wargi. — Oczywiście, że nie — odrzekł Lambert. — Jesteś jego żołnierzem.

— A co, miałbym być tylko numerkiem na jakiejś liście we Frisco? No jasne, że jestem jego żołnierzem!

Lambert skinął znowu. Strażnik mocniej wykręcił ramię jeńcowi. — Wstrzymajcie się! — warknął Danielis. — Natychmiast przestać. Szeregowiec puścił jeńca; twarz jego wyrażała zdziwienie. Mężczyzna odetchnął głęboko, prawie z jękiem.

— Dziwię się panu, kapitanie Lambert — rzekł Danielis. Czuł, jak twarz mu czerwienieje. — Jeśli tak pan zwykle postępuje, to czeka pana sąd wojenny.

— Nie, panie pułkowniku — odrzekł Lambert cicho. — Słowo honoru. Tylko że… oni nie chcą mówić. Prawie żaden. Co ja mam robić?

— Postępować zgodnie z prawem wojennym. — Z buntownikami?

Odprowadzić jeńca — polecił Danielis. Strażnicy pośpiesznie zastosowali się do rozkazu.

— Przepraszam, panie pułkowniku — mruknął Lambert. — To dlatego… chyba dlatego, że straciłem tylu kumpli w tej wojnie. A nie chciałbym stracić więcej tylko z powodu niedostatecznych informacji.

— Ja też nie. — W Danielisie odezwało się współczucie. Usiadł na skraju stołu i zaczął skręcać papierosa. — Ale widzi pan, to nie jest zwykła wojna. I dlatego, w wyniku osobliwego paradoksu, musimy ściślej niż kiedykolwiek przedtem przestrzegać konwencji.

— Niezupełnie rozumiem, panie pułkowniku.

Danielis skończył skręcać papierosa i podał go Lambertowi: gałązka oliwna czy coś w tym rodzaju. Zaczął robić następnego dla siebie. — Buntownicy nie są we własnych oczach buntownikami — odrzekł. — Są lojalni wobec tradycji, którą my próbujemy przełamać, a w końcu zniszczyć. Spójrzmy prawdzie w oczy: przeciętny szef to zupełnie dobry przywódca. Może i jest potomkiem jakiegoś opryszka, który silną ręką zdobył władzę jeszcze podczas chaosu, ale obecnie jego rodzina zintegrowała się z regionem, którym on rządzi. Zna go na wylot, podobnie jak zamieszkujących go ludzi. Jest tu we własnej osobie symbolem społeczności i jej osiągnięć, obyczajów i niezależności. Jeśli masz kłopoty, nie przebijasz się przez mur bezosobowej biurokracji, tylko idziesz prosto do szefa. Jego obowiązki są równie jasno określone jak twoje własne, a odpowiedzialność o wiele większa, równoważąca jego przywileje. Prowadzi cię do boju oraz przewodzi w obrzędach, które nadają życiu barwę i znaczenie. Twoi i jego przodkowie pracowali i bawili się razem przez dwieście czy trzysta lat. Ziemia żyje wspomnieniami o nich. Ty i on należycie tu.

No więc trzeba to odrzucić, aby można było wznieść się na wyższy poziom. Ale nie osiągniemy tego poziomu zrażając sobie wszystkich. Nie jesteśmy armią zdobywców; nasza rola jest podobna do roli gwardii pałacowej uśmierzającej rozruchy w jakimś mieście. Opozycja jest integralną częścią naszego własnego społeczeństwa. Lambert zapalił mu zapałkę. Danielis zaciągnął się i mówił dalej:

— Biorąc zaś pod uwagę aspekt praktyczny, mógłbym panu również przypomnieć, kapitanie, że federalne siły zbrojne, zarówno wierne Fallonowi, jak i Brodsky'emu, nie są zbyt liczne. Właściwie sama kadra. Jesteśmy zbieraniną młodszych synów rodzin, rolników, którym się nie powiodło, ubogich mieszczan, poszukiwaczy przygód, ludzi, którzy szukają w swoim pułku poczucia spełnienia, którego oczekiwali od dzieciństwa, a w życiu cywilnym go nie zaznali.

— Mówi pan zbyt mądrze jak dla mnie — rzekł Lambert.

— Nieważne — westchnął Danielis. — Proszę tylko mieć na uwadze, że znaczna większość biorących udział w walce znajduje się poza przeciwnymi sobie armiami, a nie w nich. Gdyby szefom udało się ustanowić wspólne dowództwo, byłby to koniec rządów Fallona. Na szczęście duże znaczenie odgrywa tu duma lokalna i wielkie odległości, nie dojdzie więc do tego… chyba, że rozgniewamy ich tak, że nie będą mogli tego dłużej znosić. My zaś chcemy, aby zwykły wolny rolnik, a nawet zwykły szef pomyślał tak: Ci popierający Fallona nie są jeszcze tacy źli. Jak się będę ich trzymał, nie stracę zbyt wiele, a mogę jeszcze zyskać kosztem ich wrogów. Rozumie pan?

— T-tak. Myślę, że tak.

— Pan nie jest głupi, Lambert. Nie musi pan zmuszać jeńców biciem do mówienia. Niech pan użyje podstępu.

— Spróbuję, panie pułkowniku.

— Dobrze. — Danielis spojrzał na zegarek, który zgodnie z tradycją otrzymał razem z bronią boczną podczas promocji. (Dla zwykłych ludzi zegarki były o wiele za drogie. W epoce produkcji masowej tak nie było; a może i w nadchodzącej epoce…) — Muszę już iść. Do zobaczenia.

Wyszedł z namiotu w trochę lepszym nastroju niż poprzednio. Nie ma wątpliwości, że jestem domorosłym kaznodzieją, przyznał przed samym sobą. Nigdy mi zbytnio nie odpowiadały głupie żarty przy jedzeniu, z których wielu zresztą w ogóle nie rozumiałem… ale jeśli mogę podsunąć kilka myśli tam, gdzie znajdą podatny grunt, to wystarczająca dla mnie przyjemność.

Doleciały go dźwięki muzyki, jakieś banjo i kilka męskich głosów, i złapał się na tym, że pogwizduje. Dobrze, że pozostało choć tyle z morale po Maricopie i marszu na północ, którego celu nie zdradzono przed nikim.

Namiot konferencyjny był na tyle obszerny, że zwano go pawilonem. U wejścia stało dwóch strażników. Danielis był jednym z ostatnich, którzy przyszli, i znalazł się na końcu stołu, naprzeciwko generała Pereza. Powietrze zasnuwał dym i słychać było stłumione szmeru rozmów, ale twarze wszystkich były napięte.

Kiedy u wejścia pojawiła się odziana na błękitno postać z symbolem Jang i Jin na piersiach, cisza zapadła jak zasłona. Danielis ze zdumieniem rozpoznał w przybyłym Filozofa Woodwortha. Ostatnio widział go w Los Angeles i sądził, że Esper pozostanie w miejscowym ośrodku. Pewnie dostał się tu jakimś specjalnym środkiem transportu, skierowany specjalnymi rozkazami…

Perez przedstawił przybyłego. Obaj stali nadal, pod obstrzałem spojrzeń oficerów.

— Mam dla panów ważne informacje — rzekł bardzo cicho Perez. — Mogą panowie poczytywać sobie za zaszczyt, że zostaliście tu zaproszeni. Oznacza to, że moim zdaniem można panom zaufać, że, po pierwsze, zachowacie całkowite milczenie co do tego, co za chwilę usłyszycie, a po drugie przeprowadzicie ważną operację o wysokim stopniu trudności. — Danielis ze wstrząsem uświadomił sobie, że wśród obecnych nie ma kilku oficerów, których ranga wskazywałaby, że powinni tu być.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Nie będzie rozejmu z władcami»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Nie będzie rozejmu z władcami» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Nie będzie rozejmu z władcami»

Обсуждение, отзывы о книге «Nie będzie rozejmu z władcami» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x