Po raz pierwszy zapewne w historii reszta świata dowiedziała się o istnieniu Taprobane, odkrywając przy tej okazji dawną kulturę wyspy. Szczególnie wiele uwagi przyciągnęła Yakkagala, miejsce ponure i otoczone legendą. Dzięki temu Paul zdołał wreszcie ruszyć kilka własnych projektów. Powstało wiele książek i filmów próbujących zgłębić enigmatyczną osobowość twórcy Skały Demona, a na przedstawienia typu światło i dźwięk u stóp Yakkagali przychodził niezmiennie komplet widzów. Na krótko przed śmiercią Paul zauważył zgryźliwie, że skutkiem reklamy turystycznej Kalidasa z każdym rokiem coraz mniej przypomina postać historyczną.
Krótko po północy, kiedy widowisko zaczęło tracić na intensywności, Rajasinghe pozwolił zanieść się do sypialni. Jak zawsze powiedział dobranoc domownikom, odprężył się nieco przy szklaneczce gorącego ponczu i włączył wieczorne podsumowanie wydarzeń dnia. Spośród wszystkich nagłówków interesowały go tylko poczynania Morgana, który powinien docierać już do podstawy wieży.
Na ekranie pojawiła się linijka tekstu:
MORGAN UTKNĄŁ 200 KILOMETRÓW OD CELU
Rajasinghe przebiegł palcami po klawiszach, by przeczytać całą wiadomość i odetchnął z ulgą. Morgan nie utknął na dobre, miał tylko poważne kłopoty z kontynuowaniem podróży. W każdej chwili mógł powrócić na Ziemię, chociaż to oznaczałoby skazanie profesora Sessuiego, studentów i załogi na pewną śmierć.
Nad niebem wyspy rozgrywał się wciąż cichy dramat. Ambasador przełączył się z telegazety na obraz, ale tam też nie mieli niczego nowego. Z braku innych materiałów przypominano wycieczkę, którą Maxine Duval odbyła kilka ładnych lat temu w pierwszym, prototypowym pająku.
— Jeśli tak, to pora przejść na własny program — mruknął Rajasinghe i uruchomił ukochany teleskop.
Przez pierwsze miesiące, kiedy wiek przykuł go do łóżka, nie mógł używać instrumentu. Potem zdarzyło się, że Morgan zadzwonił, aby spytać z grzeczności jak zdrowie i tak dalej, a usłyszawszy w czym rzecz, szybko wymyślił, jak temu zaradzić. Tydzień później zdumiony i uradowany Rajasinghe przeżył najazd małej drużyny techników, którzy wyposażyli teleskop w kamery i zdalne sterowanie. Teraz mógł podziwiać niebo i skałę leżąc wygodnie w pościeli. Był wciąż głęboko wdzięczny Morganowi za ten gest; nigdy dotąd nie podejrzewał nawet inżyniera o podobne odruchy.
Nie wiedział, czy uda mu się cokolwiek zobaczyć w nocy, ale wiedział gdzie powinien patrzeć; już wielokrotnie lustrował całą strunę wieży. Czasem, gdy promienie słońca padały pod stosownym kątem, widział nawet cztery mierzące w zenit taśmy, kwartet lśniących nici rozpięty na niebie.
Manewrując teleskopem wycelował go w Sri Kandę, a potem powoli skierował ku górze, próbując wypatrzeć kapsułę. Ciekawe, co myśli o tym wszystkim Maha Thero. Wprawdzie Rajasinghe nie rozmawiał z ponad dziewięćdziesięcioletnim już kapłanem od czasu gdy mnisi przenieśli się do Lhasy, to jednak wiedział, że Potala nie spełniła pokładanych w niej nadziei. Wielki pałac chylił się z wolna ku ruinie, gdy tymczasem pełnomocnicy Dalaj Lamy wykłócali się z rządem federalnym Chin o pokrycie kosztów remontu. Wedle ostatnich wieści, Maha Thero wdał się w negocjacje z Państwem Watykańskim, które też cierpiało na chroniczne kłopoty finansowe, ale przynajmniej miało wciąż stałą i własną siedzibę.
Zaiste, zmienność jest cechą tego świata… Żeby tak jeszcze dało się odnaleźć jakiś wzór w tym chaosie. Może geniusz matematyczny miary Parakarmy-Goldberga potrafiłby to zrobić. Ostatni raz Rajasinghe widział naukowca-kapłana, gdy ten odbierał jakąś poważniejszą nagrodę naukową za osiągnięcia w dziedzinie meteorologii. Ambasador nigdy by go nie rozpoznał: ogolony i w garniturze skrojonym wedle ostatniej, neonapoleońskiej mody. Teraz jednak podobno znów zwrócił się ku religii… Gwiazdy wolno przesuwały się w dół ekranu dużego monitora u stóp łóżka. Jednak ani śladu kapsuły, chociaż przecież musiała być gdzieś w polu widzenia.
Już miał wrócić na kanał informacyjny, gdy blisko dolnej krawędzi ekranu zapłonęła gwiazda silna jak nova. W pierwszej chwili Rajasinghe pomyślał, że kapsuła eksplodowała, potem ujrzał ją, zalaną równomiernym blaskiem. Przesunął teleskop, by jasny punkt znalazł się pośrodku ekranu, i włączył maksymalne powiększenie.
Dawno temu widział dwudziestowieczny film archiwalny o wojnie w przestworzach. Była tam sekwencja przedstawiająca nocne bombardowanie Londynu. Wraży bombowiec niczym ćma miotał się złapany w stożek reflektorów. Obecnie Rajasinghe widział coś bardzo podobnego, chociaż tym razem ludzie na Ziemi łączyli swe wysiłki nie po to, by zniszczyć nocnego wędrowca, ale by mu pomóc.
Warren Kingsley opanował już drżenie głosu, ale nie potrafił ukryć zmęczenia i rozpaczy.
— Pilnujemy tego mechanika, żeby nie palnął sobie w łeb, ale trudno go winić. Odwołano go do innej pilnej roboty wewnątrz pojazdu i po prostu zapomniał usunąć pasy zabezpieczające.
Zatem, jak zwykle, problem powstał skutkiem błędu człowieka. Na czas podłączania przewodów odpalania do ładunków, akumulatory zostały zabezpieczone metalowymi taśmami. Potem usunięto tylko jedną z nich… Takie rzeczy zdarzały się z monotonną regularnością, czasem tylko drażniły, czasem wiodły do katastrofy, a odpowiedzialna za błąd osoba musiała do końca życia dźwigać brzemię winy. Tak czy inaczej, karanie winnego nie miało najmniejszego sensu. Teraz najważniejsze było znalezienie jakiegoś wyjścia z tej bryndzy.
Morgan obrócił zewnętrzne lusterko ku dołowi, ale i tak nie miał szans ujrzeć kłopotliwego miejsca. Teraz, gdy zorza zblakła, dolna część kapsuły pogrążyła się w kompletnym mroku i nie było sposobu, aby ją oświetlić. Chociaż na to ostatnie była rada. Jeśli Kontrola Monsunów potrafi skąpać podstawę wieży w podczerwieni, to chyba znajdzie jeszcze trochę fotonów na jego użytek.
— Możemy wykorzystać własne szperacze — powiedział Kingsley, gdy Morgan zreferował sprawę. — Lepiej nie, świeciłyby mi prosto w oczy. Niczego bym nie dojrzał. Potrzeba mi światła z góry i zza pleców. Na pewno uda się kogoś znaleźć.
— Sprawdzę — odparł Kingsley, bezspornie uradowany, że wreszcie może się na coś przydać. Oczekiwanie na jego odpowiedź dłużyło się niemiłosiernie, chociaż spojrzawszy na zegarek Morgan przekonał się, że minęły ledwie trzy minuty.
— Kontrola Monsunów mogłaby to zrobić, ale musieliby przestroić lasery i zmienić skupienie wiązki. Chyba boją się przerobić cię na frytkę. Ale stacja Kinte może zaczynać od razu. Mają pseudo-biały laser i są w dobrej pozycji. Dać im znak?
Morgan sprawdził ustawienie. Kinte jest wysoko na zachodzie. Tak będzie dobrze.
— Jestem gotowy — powiedział i zamknął oczy.
Niemal natychmiast jasny blask zalał kapsułę. Morgan ostrożnie otworzył oczy. Źródło światła znajdowało się wysoko na zachodzie. Samo światło zdawało się być białe (chociaż Morgan wiedział, że składa się z trzech barw — czerwieni, niebieskiego i zieleni) i bardzo intensywne, mimo przebycia prawie czterdziestu tysięcy kilometrów.
Poprawiwszy kilka razy lusterko, Morgan dojrzał wreszcie fatalne miejsce położone ledwie pół metra poniżej jego stóp. Widoczny koniec taśmy zabezpieczała duża motylkowa nakrętka. Wszystko, co powinien uczynić, to odkręcić ten detal, a wtedy akumulatory odpadną…
Przez kilka długich minut analizował w milczeniu sytuację, aż wreszcie odezwał się Kingsley, tym razem jakby nieco podniesiony na duchu.
Читать дальше