— Oczywiście.
— Skąd się tu wziął? I skąd ty się tu wzięłaś?
Westchnęła, widząc moją determinację w zadawaniu nudnych pytań. Dźwignęła się na rękach i usiadła na mnie okrakiem. Sięgnęła po poduszkę, oparła się na niej wygodnie, poprawiła rurkę pod nosem, a kiedy na mnie spojrzała, hipoteza Jednak jestem w niebie! znów wydała mi się niezwykle atrakcyjna. Ale to niemożliwe. Na niebo trzeba sobie zasłużyć.
— Po tym, jak was wystrzeliliśmy, Piedestał zesztabował wszystkie instalacje startowe.
— Wiem o tym.
— A, rzeczywiście. Zapomniałam… Mieliście dobry widok. Wywnioskowaliśmy z tego, że wystrzelenie dwustu rakiet naraz bardzo ich rozzłościło, ale dali się nabrać na ten nadmuchiwany wabik, który odpaliliście z orbity. Przysłali nam szczegółowe fototypy jego szczątków. Ależ wtedy triumfowali!
— Może tylko udawali, że dali się nabrać?
— Przyszło nam to do głowy, ale nie zapominaj, że parę dni później udało wam się wejść na Daban Urnuda jakby nigdy nic.
— No, aż takie proste to nie było! — Chciałem się roześmiać, ale nie było to łatwe, kiedy Ala siedziała mi na brzuchu.
— Oczywiście, zmierzałam do tego…
— Że Piedestał nie powziął żadnych nadzwyczajnych środków ostrożności. Dali się zaskoczyć.
— No właśnie. Wyobraź to sobie: najpierw upajają się swoim zwycięstwem, a chwilę później okazuje się, że ktoś im popsuł Wypalacz Światów, pozabijał ludzi… Arbryjscy komandosi zajęli jeden z dwunastu wierzchołków dwudziestościanu.
— Jejku… To Dzwonecznicy tak się spisali?
— Zakradli się do Wypalacza i podłożyli w nim trzy z czterech profilowanych ładunków wybuchowych, po czym skierowali się do pewnego okna…
— Jak to okna?
— Ten wierzchołek pełni rolę ośrodka dowodzenia Wypalaczem Światów i magazynu wszystkiego, co się z nim wiąże. Mają tam salę konferencyjną, której okna wychodzą prosto na bombę. Wygląda na to, że Ossa i pozostali wybrali ją sobie na punkt zborny, ale po drodze zostali zauważeni i napadnięci przez mechaników zajętych konserwacją Wypalacza. Mechanicy mieli skafandry próżniowe, ale byli nieuzbrojeni.
— To tak jak Dzwonecznicy.
Ala spojrzała na mnie pobłażliwie. Może z odrobiną czułości.
— No dobrze, wiem: Dzwonecznicy nie potrzebują broni — przyznałem.
— Skafandry używane przez Geometrów są miękkie. A nasze twarde. Resztę sam sobie dośpiewaj.
— Rozumiem. Chyba wolałbym nie dośpiewywać. Ale wyobrażam sobie, jak to się skończyło.
— Suur Vay zginęła. Wzięła na siebie pięciu przeciwników, z których jeden, jak się okazało, miał przy sobie przecinak plazmowy. Paskudna sprawa… Zginęła, zabrała ze sobą do grobu całą piątkę, a dzięki jej interwencji reszta Dzwoneczników dotarła do tego okna.
Uczciliśmy śmierć suur Vay chwilą ciszy.
— Pomyśl tylko, jak to musiało wyglądać z punktu widzenia tych wszystkich szych w sali konferencyjnej — podjęła Ala. — Widzą całą masę płonących ciał i nic nie mogą na to poradzić, a tymczasem fraa Ossa podlatuje do okna i przykleja profilowany ładunek wybuchowy bezpośrednio do szyby. Nie wiedzą, co to jest. Fraa Ossa wykonuje jakiś gest i Wypalacz Światów eksploduje w trzech miejscach jednocześnie. Zostaje wysadzony główny detonator, bezwładnościowy system naprowadzania i zbiorniki paliwa. Zwłaszcza zbiorniki wybuchają z ogromnym impetem.
— Zauważyliśmy.
— Odłamek zabija fraa Gratha.
— Do licha! — Oczy mnie zapiekły. — Własnym ciałem osłaniał mnie przed pociskami…
— Wiem — powiedziała półgłosem Ala.
Znowu na moment umilkliśmy.
— Szychy już wiedzą, co Ossa przylepił im do szyby. Otwierają śluzę i do środka wchodzi Esma. Ossa nie rusza się z miejsca; jest pistoletem, który mają przystawiony do głowy. Esma nie zdejmuje kombinezonu. Zgarnia wszystkich napotkanych Geometrów do konferencyjnej, zamyka drzwi, a następnie spawa je na trwałe proszkiem saunta Loya. Dopiero teraz Ossa do niej dołącza. Ma ze sobą ładunek wybuchowy. Podobnie, za pomocą proszku, odcinają cały wierzchołek od reszty statku. Detonują ładunek w taki sposób, że większość powietrza ulatuje w przestrzeń kosmiczną. Nikt nie może się do nich zbliżyć bez skafandra. Zaszywają się we dwójkę w jednym z nielicznych hermetyzowanych pomieszczeń, z których powietrze się nie ulotniło. Zapas tlenu w zbiornikach kombinezonów kończy się, zdejmują je więc i mają takie same objawy jak wy wszyscy.
— No właśnie… Z czego to się bierze?
Ala wzruszyła ramionami.
— Hemoglobina to nie jest pierwsza lepsza molekuła, tylko precyzyjny mechanizm, idealnie dostosowany do swoich zadań: przenoszenia tlenu z płuc do wszystkich komórek ciała. Jeżeli dasz jej tlen, który się różni odrobinę od tego normalnego, hemoglobina nie wyłączy się zupełnie, ale będzie działać słabiej. Przypomina to trochę chorobę wysokościową: zadyszka, senność, otępienie.
— Halucynacje?
— Niewykluczone. Czemu pytasz? Miałeś jakieś zwidy?
— Nieważne. Jak to możliwe, że Jules może normalnie oddychać arbryjskim powietrzem?
— Człowiek się przyzwyczaja. Aklimatyzuje. Organizm zaczyna produkować więcej czerwonych krwinek i po tygodniu, dwóch można normalnie funkcjonować. Niektórzy pasażerowie Daban Urnuda rzadko opuszczają macierzyste kule i źle się czują nawet w obszarach wspólnych, gdzie atmosfera jest przemieszana. Ale inni znoszą to doskonale.
— Tak jak ta Fthozyjka, która wpuściła nas do środka przez obserwatorium.
— Na przykład. Kiedy zobaczyła, że się dławicie i zaczynacie tracić przytomność, zorientowała się, co jest grane, i wszczęła alarm.
— Naprawdę?
Znowu posłała mi to pobłażliwie czułe spojrzenie.
— A co, myślałeś, że niepostrzeżenie zakradliście się na pokład?
— No… właściwie, to tak.
Wzięła mnie za rękę i pocałowała ją.
— Twoje ego powinno być w pełni usatysfakcjonowane tym, co naprawdę osiągnęliście. Ludzie długo jeszcze będą was za to fetować.
— Rozumiem. — Pomyślałem, że najwyższy czas zmienić temat i nie skupiać się zbytnio na moim ego. — Fthozyjka włączyła alarm.
— Zgadza się. Po tym, co zrobili Dzwonecznicy, alarmy rozdzwoniły się dosłownie wszędzie. Ratownicy zajrzeli także do obserwatorium, gdzie zastali was żywych, chociaż nieprzytomnych. Mieliście szczęście, że tutejsi lekarze wiedzą, jak sobie z tym radzić: podali wam tlen. Pomogło, ale nie mieli pewności, co się z wami dzieje. Nigdy przedtem nie leczyli Arbryjczyków i obawiali się, że może u was dojść do trwałych uszkodzeń mózgu. A ponieważ przezorny zawsze ubezpieczony… położyli was na lód i wstawili do komory hiperbarycznej.
— Na lód?
— Dosłownie. Schłodzili was, żeby ograniczyć uszkodzenia mózgu, i starali się natlenić wam krew laterryjskim powietrzem. Byłeś nieprzytomny przez tydzień.
— Co się stało z Ossą i Esmą zamkniętymi w wierzchołku?
Ala odczekała długą chwilę, zanim odparła:
— No cóż, Ras… zginęli. Urnudczycy ustalili, gdzie się schowali. Wysadzili kawał ściany. Powietrze uleciało.
Przez minutę leżałem bez ruchu, milcząc.
— Przynajmniej zginęli jak prawdziwi Dzwonecznicy.
— To prawda.
Zaśmiałem się, choć wcale nie wesoło.
— A ja, jak prawdziwy nie-Dzwonecznik, przeżyłem.
— Ja się z tego cieszę.
I Ala znów się rozpłakała — nie ze smutku po śmierci Dzwoneczników i nie z radości, że reszta z nas przeżyła, ale ze wstydu i bólu, że to ona skazała nas na los, który mógł nam przynieść zagładę. Odpowiedzialność, jaką ją obarczono, i bezlitosna logika sytuacji nie pozostawiły jej innego wyjścia niż podjęcie Strasznej Decyzji. Do końca życia — które, miałem nadzieję, będzie naszym wspólnym życiem — miała się z tego powodu budzić w środku nocy zlana zimnym potem. W walce z tym bólem była skazana na samotność; mało kto z tych, którym mogła o nim opowiedzieć, zechciałby jej współczuć.
Читать дальше