— Dziękuję — rzekł Jason po chwili.
— Każdy pański krok będzie jednak monitorowany elektronicznie. Nigdy nie zostanie pan sam, z wyjątkiem własnych myśli, a może nawet i nie. Każdy, z kim nawiąże pan kontakt, zostanie tu sprowadzony i przesłuchany… tak jak teraz ta mała Nelson. Nachylił się do Jasona Tavernera i mówił powoli i wyraźnie, żeby Jason wysłuchał go i zrozumiał. — Uważam, że nie wycofał pan żadnych danych z żadnych banków, publicznych czy prywatnych. Myślę, że nie rozumie pan swojej sytuacji. Jednak… — wyraźnie podniósł głos — prędzej czy później zrozumie ją pan, a kiedy to nastąpi, chcemy przy tym być. Dlatego zawsze będziemy z panem, dobrze?
Jason Taverner wstał.
— Czy wszyscy siódmacy myślą w ten sposób?
— W jaki sposób?
— Podejmują stanowcze, istotne, szybkie decyzje, tak jak pan. Podziwiam sposób, w jaki zadaje pan pytania, słucha — Boże, jak pan umie słuchać! — a potem wyrabia sobie zdanie na dany temat.
— Nie wiem — odparł szczerze Buckman — bo tak rzadko kontaktuję się z innymi siódmakami.
— Dziękuję — powiedział Jason. Wyciągnął rękę; uścisnęli sobie dłonie. — Dzięki za posiłek.
Teraz wyglądał na spokojnego, panował nad sobą. Chyba czuł ulgę.
— Czy mogę stąd tak po prostu odejść? Jak mam wyjść na ulicę?
— Będziemy musieli zatrzymać pana do rana — odpowiedział Buckman. — Takie są przepisy. Podejrzanych nigdy nie zwalnia się w nocy. Zbyt wiele może się zdarzyć na ulicach po zmroku. Dostanie pan pryczę i pokój; będzie pan musiał spać w ubraniu… a o ósmej rano Peggy odprowadzi pana do wyjścia.
Buckman wcisnął przycisk interkomu i polecił:
— Peggy, na razie zabierz pana Tavernera do aresztu; wypuść go dokładnie o ósmej rano. Zrozumiano?
— Tak, panie Buckman. Generał Buckman, rozłożywszy ręce, rzekł z uśmiechem:
— To wszystko. Na tym skończyliśmy.
— Panie Taverner — powtarzała Peggy. — Proszę wstać, ubrać się i pójść za mną do biura. Zaczekam tam na pana. Niech pan wejdzie w niebiesko-białe drzwi.
Stojąc nieco z boku, generał Buckman przysłuchiwał się głosowi dziewczyny; był miły i energiczny, wydawał mu się przyjemny i domyślał się, że Tavernerowi również.
— Jeszcze jedno — powiedział Buckman, zatrzymując rozchełstanego, zaspanego Jasona, który ruszył do niebiesko-białych drzwi. — Nie mogę odnowić pańskiej przepustki, jeśli anuluje ją któryś z niższych rangą funkcjonariuszy. Rozumie pan? Musi pan złożyć podanie, zgodnie z przepisami, o zestaw niezbędnych dokumentów. To będzie wiązało się z intensywnym przesłuchaniem, ale… — klepnął Jasona w ramię — szóstak da sobie z tym radę.
— W porządku — rzekł Jason Taverner. Opuścił biuro, zamykając za sobą niebiesko-białe drzwi.
— Herb, upewnij się, że podrzucili mu zarówno mikronadajniki, jak i heterostatyczną głowicę bojową klasy osiemdziesiąt, tak żebyśmy mogli go śledzić i w każdej chwili zniszczyć, jeśli zajdzie taka konieczność — powiedział Buckman do interkomu.
— Mikrofon również? — spytał Herb.
— Tak, jeśli zdołacie przyczepić mu go tak, żeby nie zauważył.
— Każę to zrobić Peggy — powiedział Herb i wyłączył się. Czy gdyby oprócz mnie i McNulty’ego sprawą zajęli się jeszcze Mutt i Jef, zdobyliby więcej informacji? — zadawał sobie pytanie. Doszedł do wniosku, że nie, ponieważ ten człowiek sam nic nie wie. Musimy zaczekać, aż rozwiąże tę zagadkę… i być przy nim, fzycznie lub elektronicznie, kiedy to nastąpi, tak jak mu mówiłem. Mimo wszystko obawiam się, że mogliśmy natra-fć na coś, co szóstaki robią wspólnie, nie bacząc na wzajemne animozje. Ponownie wcisnął guzik interkomu i polecił:
— Herb, niech przez dwadzieścia cztery godziny na dobę obserwują tę piosenkarkę Heather Hart, czy jak tam się nazywa. A z Danpolu ściągnij akta wszystkich nazywanych szóstakami. Rozumiesz?
— Czy klasyfkacja obejmuje taką kategorię? — zapytał Herb.
— Pewnie nie — odparł ponuro Buckman. — Pewnie nikt o tym nie pomyślał dziesięć lat temu, kiedy Dill-Temko jeszcze żył i wymyślał ciągle nowe, niesamowite formy życia. — Takie jak my, siódmacy, pomyślał kwaśno. — A na pewno nie pomyśleli o tym ostatnio, kiedy szóstacy zawiedli politycznie. Zgadzasz się ze mną?
— Zgadzam — rzekł Herb — ale i tak spróbuję.
— Jeśli zdołasz ich wyszukać, chcę, żeby wszyscy szóstacy byli pilnowani dwadzieścia cztery godziny na dobę. Nawet jeśli nie potrafmy ich wyplenić, możemy przynajmniej śledzić tych, których znamy.
— Tak zrobimy, panie Buckman. — Herb wyłączył się.
— Do widzenia i życzę szczęścia, panie Taverner — pożegnała Jasona policjantka imieniem Peggy w szerokich drzwiach wyjściowych budynku Akademii.
— Dziękuję — odparł Jason. Głęboko odetchnął porannym powietrzem, przesyconym smogiem. Wydostałem się, powiedział sobie. Mogli przymknąć mnie pod tysiącem zarzutów, ale nie zrobili tego.
— Jak leci, mały? — usłyszał tuż obok gardłowy kobiecy głos.
Nigdy w życiu nikt nie nazwał go „małym”; miał ponad metr osiemdziesiąt. Odwrócił się, chcąc coś odpowiedzieć, i ujrzał osobę, która to powiedziała. Ona również mierzyła metr osiemdziesiąt; pod tym względem byli sobie równi. W odróżnieniu od niego nosiła obcisłe czarne spodnie, czerwoną skórzaną koszulę obszytą frędzlami, złote kolczyki i pas z metalowych ogniw. Miała buty na wysokich obcasach. Jezu Chryste, pomyślał przerażony, gdzie podziała swój bat?
— Do mnie mówiłaś?
— Tak. — Uśmiechnęła się, pokazując zęby ozdobione złotymi znakami zodiaku. — Zanim stamtąd wyszedłeś, podrzucili ci trzy drobiazgi; pomyślałam, że powinieneś o tym wiedzieć.
— Wiem — powiedział Jason, zastanawiając się, kim lub czym ona jest.
— Jeden z nich — mówiła — to miniaturowa bomba wodorowa. Można ją zdetonować sygnałem radiowym wysłanym z tego budynku. Wiedziałeś o tym?
— Nie. Nie wiedziałem — odpowiedział po dłuższej chwili.
— On taki jest — rzekła dziewczyna. — Mój brat… gawędzi przyjaźnie i miło, w cywilizowany sposób, a potem każe komuś ze swoich ludzi — a ma ich wielu — podrzucić ci pluskwy, zanim opuścisz budynek.
— Twój brat — powiedział powoli Jason.
— Generał Buckman.
Teraz wyraźnie widział łączące ich podobieństwo. Cienki, wydłużony nos, wystające kości policzkowe, szyja jak u Modiglianiego, łagodnie wyciągnięta. Uroda patrycjuszy, pomyślał. Oboje wywarli na nim duże wrażenie.
A zatem i ona musi być siódmaczką, powiedział sobie. Znów obudziła się w nim czujność; spojrzał na dziewczynę i dreszcz przebiegł mu po plecach.
— Pomogę ci ich zgubić — oznajmiła; uśmiechnęła się jak generał Buckman, błyskając złotymi zębami.
— Znakomicie — rzekł Jason.
— Wsiądź do mojego wozu. — Ruszyła jak na sprężynach; niezgrabnie podążył za nią.
Po chwili siedzieli na przednich siedzeniach jej śmigacza.
— Mam na imię Alys.
— A ja jestem Jason Taverner, piosenkarz i gwiazda telewizji.
— Och, naprawdę? Nie oglądałam telewizji, od kiedy skończyłam dziewięć lat.
— Niewiele straciłaś — odparł. Nie wiedział, czy miało to brzmieć ironicznie. Naprawdę, pomyślał, jestem zbyt zmęczony, żeby mnie to obchodziło.
— Ta mała bomba ma wielkość nasionka — tłumaczyła Alys. — Jest wczepiona w twoją skórę, jak kleszcz. Nawet wiedząc, że ją nosisz, nie zdołałbyś jej znaleźć, ale ja pożyczyłam sobie to. — Pokazała wydłużoną lampkę. — Ona świeci, kiedy znajdzie się w pobliżu bomby.
Читать дальше