Jarosław Grzędowicz - Pan Lodowego Ogrodu. Tom II

Здесь есть возможность читать онлайн «Jarosław Grzędowicz - Pan Lodowego Ogrodu. Tom II» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Pan Lodowego Ogrodu. Tom II: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Pan Lodowego Ogrodu. Tom II»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Jarosław Grzędowicz
Azyl dla starych pilotów Oprócz tego pracuje jako dziennikarz „wolny strzelec”, prowadzi stałą rubrykę naukowo-cywilizacyjną w Gazecie Polskiej i tłumaczy komiksy, głównie z serii
i
.
W Fabryce Słów ukazała się
, jego pierwszy autorski zbiór opowiadań grozy.
Pan Lodowego Ogrodu Ilustracje Jan J. Marek

Pan Lodowego Ogrodu. Tom II — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Pan Lodowego Ogrodu. Tom II», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Podjechaliśmy powoli, rozcinając ciżbę, która rozstępowała się przed naszymi onagerami i przypadała do ziemi jak zdeptana trawa, a unosiła się dopiero trzy kroki za nami.

Na moście ustawiono w poprzek wóz taborowy. Ciężki, z grubych bali i desek, którego burty obwieszono czarno-zielonymi pawężami z wizerunkiem zwiniętej w spiralę górskiej żmii, trzydziestego tymenu zwanego „Żmijowym", przegradzał część drogi na moście. Drugi taki sam wóz stał dalej, dosunięty do drugiej balustrady. Tłum wił się niczym wąż obok jednego i drugiego wozu, ale w rzadkich odstępach. Człowieka od człowieka dzieliło kilka kroków, reszta czekała przed szpalerem żołnierzy zbita w bezładną gromadę.

W dole wąwozu Figiss ciskała się wśród piany i skał jak rozjuszony gad.

Kiedy zbliżaliśmy się do blokady, czułem, że ogarnia mnie duszna, hucząca ciemność. Moje biedne serce urwało się z piersi i przesunęło do gardła, wydawało mi się, że każde jego uderzenie wysyła w moje żyły strumień krwi rwący i spieniony niczym rzeka w dole.

Byłem adeptem Podziemnej Matki. Idiotą i niemową. Pryszczatym durniem z Kysaldym, przygarniętym przez Oświeconego, który dostrzegł w moim ciemnym umyśle rzadki talent. Przecież Matka często, odebrawszy komuś w swojej szczodrości bystry umysł, wzrok albo mowę, obdarza go czymś innym, na chwałę swego Podziemnego

Łona, z którego wszystko wyszło i do którego wszystko powróci, stając się jednym. Może pięknie śpiewam, maluję lub wyszywam?

Ja, „Pryszczaty" Agyren Kysaldym. Kowca. Niech wszystko stanie się jednym.

Widziałem już spocone twarze żołnierzy, obramowane ochraniaczami z łuskowanej skóry kamiennych wołów. Malowane w czarno-zielone pasy wąskie włócznie bodące niebo. Okręconą chustą w tym samym kolorze głowę dowódcy, skórzany półpancerz z naramiennikami dziesiętnika. Między wozami stały trzy konie grupy pościgowej, ale nikt na nich nie siedział. Zaganiacze przenieśli się na blokujący drogę wóz, skąd mieli doskonały widok, i rozsiedli wygodnie, jednak nie odłożyli ani na chwilę swoich krótkich, klejonych łuków jazdy, z których ponoć umieli w galopie trafić lecącego ptaka.

„Nie znam się za dobrze na kapłaństwie — powiedział wcześniej Brus. — Lecz znam się na wojsku. A na moście będzie stało wojsko, my zaś jesteśmy nie byle kim. Przejdziemy, Ruda Głowo. Zaufaj mi".

Niektórych podchodzących do blokady ludzi żołnierze wyprowadzali gdzieś na plac, gdzie kazano im siadać w stłoczonej, coraz większej gromadzie, a ich tobołki lądowały na wielkiej kupie obok mostu. Ta sterta nędznego dobytku przerażała mnie bardziej niż zmuszona do ciasnego siedzenia w kucki z rękami na głowie grupa podróżnych. Kiedy odbiera się tak bezceremonialnie ludziom to, co mają w rękach, nie wróży to niczego dobrego. Biedak niesie ze sobą wszystko, co mu zostało. Jeśli tobołek ląduje na bezładnej stercie, brzmi to jak złowrogie: „Już ci to nie będzie potrzebne".

Dowódca siedział na składanym krześle za stolikiem, na którym znajdowała się kosztowna, malowana żywicą butla i oprawiona w złoto tykwa do picia wina palmowego. Wachlował się miskowatym hełmem piechoty i patrzył znudzonym wzrokiem na przelewający się przed nim tłum.

Przejdziemy. To tylko wojsko. My zaś należymy do Oświeconych. Słuchamy jedynie dobiegającego spod ziemi głosu Matki oraz Prorokini, która nadeszła z pustyni, niosąc prawdę. Na piersi Brusa wisi żelazna skorpenica. Klucz, który otworzy wszelkie drzwi na naszej drodze. Wieziemy skrzynkę. Przez most. Daleko. Do Kebzegaru. Do wrót Nahel Zymu. Na kraniec świata.

Nasz wózek przecisnął się przez tłum i podjechaliśmy do blokady. Jeden z osłów, wyciągnąwszy pysk, powąchał butlę stojącą na stoliku dziesiętnika.

Milczałem. Jestem głupkiem. „Pryszczatym" Agyrenem. Mówię ledwo co i tak bełkocę, że rozumie mnie tylko mój pan.

Zamamlałem bezmyślnie ustami jakbym coś żuł i wetknąłem palec do nosa. Usiłujący przedostać się przez most podróżni klęczeli kręgiem wokół nas z opuszczonymi głowami.

Dziesiętnik podniósł wzrok i napotkał lustrzaną, nijaką maskę kapłana jaśniejącą niczym większy księżyc w pełni. Uniósł się z krzesła i przytknął pięść do czoła.

— Niech wszystko stanie się jednym — powiedział.

Kiedy Brus odezwał się z kozła, jego blaszany, wibrujący jak struny cintaru głos brzmiał obco i władczo. W pierwszej chwili nie zrozumiałem ani słowa. Podrapałem się pod kurtą i nadal pracowicie wierciłem w nosie. Mowa Jedności to dawny amitrajski. Można go było zrozumieć, ale miał dziwną gramatykę i od pokoleń był już tylko mową kapłanów.

— O przeklęte ptaki wojennego gwałtu, które wstrzymujecie Słowo Matki na jego drodze do serc zagubionych. Dla wędrującego Słowa pośpiech jest błogosławionym obowiązkiem.

Mniej więcej tak to brzmiało. O ile coś pojąłem z gardłowych głosek dawnego języka, Brus powiedział dziesiętnikowi, że jest kurierem. I że się spieszy.

Ja zrozumiałem — żołnierz nie. Dotarło do niego tylko „przeklęte ptaki" oraz „wojna", więc wziął to do siebie i uznał, że Brus go łaja.

— Panie, my tylko mamy, znaczy, rozkazy, blokada na moście. Wybacz, Oświecony, znaczy się, albo Oświecona... To świątynia rozkazuje... Wybacz, ja nie mówię w dawnej mowie, ja jestem z Nasimu...

Brus pochylił się w koźle, wydobył spod szaty amulet żelaznej skorpenicy i wyciągnął przed siebie. Jego głos zabrzmiał jak skrzypienie zardzewiałych wrót.

— Pośpiech. To ważne. Otworzyć blokadę, hon-pahan.

Dowódca, otarłszy pot z twarzy, rzucił przez ramię rozkaz. Naganiacze zeskoczyli z wozu i, zapierając się o ciężkie burty, przetoczyli go na bok. Teraz oba wozy stały przy tej samej balustradzie, zostawiając wąskie przejście, przez które mogła przejechać nasza dwukółka. I wtedy zobaczyłem staruchę.

Siedziała na stołku za wozem, za jej plecami czuwało dwóch adeptów, jeden z parasolem, drugi ze słomianym wachlarzem. Nie nosiła szat kapłana ani lustrzanej maski, tylko nieokreślone bure szmaty, za to była nimi obficie okutana, zupełnie jakby trzęsła się z zimna.

Każdy, kto przeszedł przez blokadę, komu nie zabrano tobołka i puszczono krętą ścieżką między wozami taborowymi, podchodził do niej, a wtedy unosiła twarz, w której lśniły mętne, pokryte złotawym bielmem oczy, i dotykała starczą dłonią jego twarzy. Jej usta poruszały się, jakby kobieta nieustannie mamrotała jakieś klątwy albo modlitwy.

Gdy ją zobaczyłem, poczułem, że moje serce pęka znienacka niczym gliniany dzban. Dzban pełen strachu.

Wiedząca.

Wiedząca o ślepych oczach, takich samych jak oczy skrytobójcy, który zabił moją Irissę. Jak oczy leopardów Prorokini. Złote bielmo.

Co zobaczy, kiedy dotknie mojej twarzy?

Wiedząca wstała ze stołka i podtrzymywana za łokieć przez żołnierza, pokuśtykała na lewą stronę mostu. Adepci zabrali parasol oraz krzesełko, by zrobić nam drogę, a ja wyjąłem palec z nosa i uniosłem lejce.

Koła wózka zaskrzypiały.

Wiedząca odwróciła się nagle z zadartą głową, zupełnie jakby węszyła. A potem wyrwała łokieć żołnierzowi i uniosła rękę z rozcapierzonymi palcami, po czym ruszyła prosto w naszą stronę, chcąc dotknąć mojej twarzy.

Brus odwrócił się do staruchy, ale jego maska podobna do kałuży rtęci nie wyrażała niczego.

Zmartwiałem.

Była już tak blisko, że słyszałem jej bezzębne mamrotanie sączące się nieustannie z pomarszczonych ust.

Oko na dłoni Dłoń oko Matki Matka czuje gdy dziecko kłamie Matka - фото 7

„Oko na dłoni... Dłoń, oko Matki... Matka czuje... gdy dziecko kłamie... Matka zawsze wie..."

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Pan Lodowego Ogrodu. Tom II»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Pan Lodowego Ogrodu. Tom II» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Pan Lodowego Ogrodu. Tom II»

Обсуждение, отзывы о книге «Pan Lodowego Ogrodu. Tom II» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x