Jarosław Grzędowicz - Pan Lodowego Ogrodu. Tom II

Здесь есть возможность читать онлайн «Jarosław Grzędowicz - Pan Lodowego Ogrodu. Tom II» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Pan Lodowego Ogrodu. Tom II: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Pan Lodowego Ogrodu. Tom II»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Jarosław Grzędowicz
Azyl dla starych pilotów Oprócz tego pracuje jako dziennikarz „wolny strzelec”, prowadzi stałą rubrykę naukowo-cywilizacyjną w Gazecie Polskiej i tłumaczy komiksy, głównie z serii
i
.
W Fabryce Słów ukazała się
, jego pierwszy autorski zbiór opowiadań grozy.
Pan Lodowego Ogrodu Ilustracje Jan J. Marek

Pan Lodowego Ogrodu. Tom II — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Pan Lodowego Ogrodu. Tom II», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Kiedy wskazano mi miejsce i po dłuższej awanturze udało mi się zmusić ornipanta, by usiadł, po prostu spadłem z siodła na piach. Drżące z wysiłku nogi nie zdołały mnie utrzymać i nadal kołysało mi się w głowie. Tyle osiągnąłem, że zanim runąłem, zdołałem odpiąć bukłak.

— Rozsiodłaj go! — wrzeszczał jakiś Kebiryjczyk. — Musisz mu dać jeść. Musi wiedzieć, kto go karmi.

Karmę mieszano w wielkich, drewnianych stągwiach. Była to żółtoszara kleista masa, wydająca z siebie okropny smród.

— Zostały napasione przed drogą — powiedział Kebiryjczyk mieszający w dzieży drewnianą lagą. — Każdy zeżarł ze trzy krowy. Teraz nie potrzebują dużo jeść ani pić. Wystarczy im durra z tłuszczem, popiołem, krwią i suszonymi szczurami. Lep kule. Duże, takie jak twoja głowa. Ściśnij, nie mogą się rozpadać. Jeszcze. Na jednego ptaka bierzesz trzy kule. Podajesz do dzioba na końcu lancy. Tylko ostrożnie, nie może widzieć wszystkich naraz. I nie pozwól mu wstać.

W pustyni woda jest tylko do picia i nawet wówczas wydzielają jej skąpo.

I wtedy człowiek dowiaduje się, co to znaczy nie móc się umyć. Byłem lepki od wyschniętego potu, dłonie miałem pokryte zjełczałym tłuszczem i na sto kroków cuchnąłem szczurzą padliną.

Nakarmiłem bestię, podając cuchnące przysmaki na końcu lancy, uważając, żeby nie skaleczyć ornipantowi łba, bo uprzedzono mnie, że wtedy „się zeźli". Ptak połykał kule paszy wielkości średniej dyni w całości, przymykając oczy i podrzucając zadartym dziobem. Widziałem, jak przesuwają mu się wzdłuż przełyku.

Kiedy już zdjąłem siodło, nakarmiłem ornipanta i odłożyłem lancę, dopiero mogłem zwalić się na piach w cieniu własnego palankinu i przez długi czas leżałem jak nieżywy. Miałem wrażenie, jakby mnie obito, potem skopano i na koniec powleczono po żwirze.

— Dasz radę wstać? — zapytał Brus. — Rozpaliliśmy ogień. Trzeba coś zjeść.

Przewaliłem się na bok i wstałem, niczym niedokładnie wskrzeszony trup. Wciąż kręciło mi się w głowie.

Przeszedłem za Brusem przez obóz pełen Kebiryjczyków, słysząc obcą mowę, patrząc na klęczące wokół cudaczne stwory i słysząc dziki śpiew płynący od innych ognisk. Czułem się dziwnie obco i dopiero tu dotarło do mnie, jak jestem samotny.

Dlatego kiedy podszedłem do udających ognisko tlących się placków wyschniętego nawozu, gdzie siedzieli moi ludzie, poczułem, jakbym znalazł rodzinę. N’Dele podał mi bez słowa czarkę świeżego naparu, w jednym kociołku bulgotał rzadki, piekielnie ostry hyszmysz, w drugim parowała papka z durry. Innych naczyń nie było. Należało sięgnąć po trochę durry ze wspólnej misy, umoczyć w sosie i wrzucać do ust. Wytarłem dłonie piaskiem, ale poza tym, że pokryły się przylepionym pyłem, nadal cuchnęły.

— Dobry wieczór — powiedział grzecznie jakiś nieznany mi Kebiryjczyk, podając nam bukłak. — Njambe N’Goma przesyła eskorcie wino palmowe. Njambe N’Goma martwi się o chłopaka. Mówi, że może nie przeżyć. Stąd jeszcze można wrócić. Njambe N’Goma gotów mu w takim razie sprzedać jednego baktriana.

— Dziękujemy — odparł Brus. — Powiedz njambe N’Gomie, że chłopak nie może wrócić. Nikt z nas nie może. Pójdziemy z wami aż za erg. Mosu kando !

— Olimwenga usuri — westchnął przybysz. — Jeśli tak, njambe N’Goma mówi, żebym pomógł chłopakowi igłami. To usunie wyczerpanie i pomoże mu odpocząć. Potrafię też zabrać mdłości. Cztery igły i będzie jak nowy.

Skamieniałem. Ociekająca sosem kulka durry utkwiła mi nagle w gardle, jakby urosła do wielkości mojej głowy.

— Dziękujemy — rzekł Brus spokojnie. — Lecz chłopak nie może leczyć się igłami. Podziękuj njambe N’Gomie za troskę, ale tak musi być.

— Szkoda, że tak się boicie igieł — powiedział N’Dele, kiedy tamten skłonił się i odszedł. — To naprawdę pomaga. Pamiętam, jak kiedyś...

Snop kopnął go w nogę, rozlewając mu napar, i zrobił kilka szybkich gestów. Aligende zamilkł i opuścił głowę, jakby ze wstydem. Ktoś podał mi bukłak z winem.

Zanim poszedłem spać, zobaczyłem, że Brus siedzi samotnie na skale tuż za obozem i wpatruje się w nocne niebo. Podszedłem do niego jak najciszej, ale jak zwykle odezwał się, tak jakby miał oczy nad karkiem i wiedział, że stoję za nim.

— Palę fajkę i patrzę na zachód. Tam, skąd przyszliśmy. Wszystko w porządku.

— Udało się. Opuściliśmy kraj, tak jak miało być — powiedziałem. — Zostało jeszcze trochę wina.

— Tam, gdzie mierzy grot Strzały Zachodu, daleko, została Fataya — odparł. — Sama w swojej wieży. Sama ze swoją boginią. Swoją Pramatka. Fataya... Wciąż ma kawałek mojej duszy.

Odwrócił się do mnie.

— To nic, Ardżuk. Nie zmieniam się w kapłana Czekedeja. To tylko tęsknota. Tęsknota jest ludzka. Pustynia ją wywołuje. Wielebny Mrok mówił, że to minie. I pewnie minie, ale...

Podciągnął rękaw, pokazując purpurowe znamię wielkości dirhama.

— Im bardziej się oddalam, tym bardziej boli. Zamilkł na chwilę.

— Olimwenga usuri ... Tak mówią Kebiryjczycy. My w takich razach mówimy, że jest nam przykro, a oni, że „świat jest podły". Tak samo jak my uważają, że nic nie można poradzić na to, jaki jest świat. To żywioł. Jest, jaki jest. Trzeba po prostu nauczyć się z nim borykać. A ona... oni uważają, że powinno być inaczej. Oni sądzą, że podły świat należy spalić i zbudować taki, który nie będzie podły. Chyba im się nie uda...

— Nie widziałeś tego ich świata? — zapytałem. — W wieży, na ulicach miast? W Maranaharze? I co? Jest lepszy? Nasz świat bywa podły i bywa piękny. Zdarzają się rzeczy złe i dobre. A ten ich jest tylko podły. Nie może być inaczej, bo jest wymyślony.

— Wiem, Młody Tygrysie. Wiem. Po prostu siedzę i pustynia do mnie mówi... Olimwenga usuri...

Kiedy szedłem spać, wciąż miałem przed oczami twarz Brusa. Drugi raz tego dnia zobaczyłem, jak niezłomny wojownik płacze. I nie chciałbym tego więcej oglądać.

Kolejny dzień był podobny do poprzedniego, z tą różnicą, że pierwszego dnia siadałem na siodle ornipanta wypoczęty, a drugiego czułem, jakbym miał sto lat i cierpiał na reumatyzm.

Poza tym wszystko było takie samo. Płonące żarem niebo, muchy, ból mięśni, szarpiące kołysanie grzbietu ptaka i lanca w zmęczonej dłoni.

Niekończący się wąż ludzi i zwierząt wijący się przez kamienistą pustkę.

Dopiero trzeciego dnia coś się zmieniło. Nauczyłem się siedzieć swobodniej, rozluźniłem palce zaciśnięte na rzemieniach, a nawet ośmieliłem się sięgać po potrzebne mi rzeczy powieszone na boku ornipanta. Albo ostrożnie przepełzać pod palankin. Mdłości pojawiały się rzadziej. Okazało się, że dla kogoś, kto od zawsze był jeźdźcem, nie ma w zasadzie znaczenia, czy dosiada ptaka, konia, smoka, czy bawołu. Po prostu trzeba przywyknąć.

Tylko droga wciąż była ta sama. Bezkresny step, krzaki i skały, wzgórza ciągnące się jedno za drugim. I słońce na niebie rozpalonym jak blacha piekarza.

Ale to trzeciego dnia dogoniły nas rydwany.

Zauważyłem je, choć w pierwszej chwili przyszło mi głupio do głowy, że te kilka robaczków pełznących rzędem z odległego wzgórza na horyzoncie to maruderzy naszej własnej karawany.

A potem poczułem, jak drży ziemia i zobaczyłem, że jeździec ze straży tylnej mknie na rozpędzonym ornipancie przekładającym nogi w długich susach, z szyją wyciągniętą przed siebie.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Pan Lodowego Ogrodu. Tom II»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Pan Lodowego Ogrodu. Tom II» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Pan Lodowego Ogrodu. Tom II»

Обсуждение, отзывы о книге «Pan Lodowego Ogrodu. Tom II» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x