Musiałam też porozmawiać z Shermanem.
Mów mi Jezu — powiedział Sherman.
Rzuciłam w niego papierosem, tylko dlatego że nie miałam nic cięższego pod ręką. Niedopałek nie doleciał do celu. W rogu pokoju jest zamontowany mały laser, wyposażony w mały radar i mały móżdżek. Ten wypatrzył peta i unicestwił go, zanim przeleciał dwie stopy. Wiem, wiem, czego to współczesna nauka nie wymyśli, ale taki laser jest sto razy lepszy od popielniczki.
— Zaraz sprowadzę ci karetkę.
— O pewnych sprawach naprawdę nie mogę ci powiedzieć, Louise.
— Wobec tego co możesz mi powiedzieć?
Zastanawiał się długo.
— Czy twój list z przyszłości rzeczywiście zawierał zakaz dzielenia się wiadomościami z kimkolwiek? — ponagliłam.
— Tak. Z pewnymi wyjątkami.
— Z jakimi?
— Z tobą. Mogę ci to i owo powiedzieć. W odpowiednim czasie.
— Żeby mną manipulować?
— Tak.
Spojrzałam na niego ponuro, a on odpowiedział mi spojrzeniem. Trzeba mu przyznać, że nie zrobił zadowolonej miny.
— Tyle poziomów… — powiedziałam.
— Tak.
— Ty przyznajesz, że możesz mi to i owo mówić w określonym czasie, żeby mną manipulować. Już to samo jest manipulacją…
— Zgoda.
— To nadaje mi takie poczucie… ważności! Wiem, że mnie wykorzystujesz, i muszę założyć, że robisz to w dobrym celu, powinnam więc być ci posłuszna… tylko skąd mam wiedzieć, czego ode mnie chcesz?
— Po prostu zachowuj się naturalnie. Rób to, co byś normalnie robiła.
— Ale to, co mi powiedziałeś, zmienia całe równanie. Teraz, kiedy wiem, że mną kierujesz, choćby delikatnie, świadomość tego sprawia, że będę postępowała inaczej niż…
Utknęłam w pół zdania. Sherman przyglądał mi się z niewinną miną.
— Muszę więc założyć, że te wielowarstwowe niejasności są częścią planu, czegokolwiek on dotyczy…
To też prowadziło donikąd.
— Pierdol się — powiedziałam.
— Świetnie — klasnął w dłonie. — Znów jesteś sobą.
Musiałam się uśmiechnąć.
— Każę cię przetopić na blaszaną puszkę i będę ją kopać.
— Wspaniale, wyrzuć to z siebie.
— Jesteś synem kosiarki do trawy i automatu do sprzedaży papierosów.
— No proszę, jak się przydały te taśmy z dwudziestego wieku. Wszystkie fakty w małym palcu.
Obrzuciłam go bez większego przekonania kilkoma jeszcze epitetami we współczesnym żargonie, ale okazały się równie nieskuteczne. Nie można kłócić się z Shermanem. Sama próba mogła doprowadzić do rozpaczy, a na tym mi wcale nie zależało. Postarałam się więc oczyścić umysł i zacząć od zera.
— No dobrze, jesteś Jezusem. Czy powiesz mi, jak mam to rozumieć?
— Tak. Jezus Chrystus był najważniejszą postacią mityczną w dwudziestym wieku jako Syn Istoty Najwyższej, czczony przez sektę, której głównymi symbolami były krzyż, kielich i…
— Nie chrzań, wiem to wszystko. Ich wielkie hasło brzmiało „Umarł za nasze grzechy”. — Tu oczy mi się zaświeciły. — Czy to miałeś na myśli?
— Niezupełnie. Miałem na myśli jego rolę zbawcy ludzkości.
Spojrzałam na Shermana. Pamiętajcie, że na tym etapie jego twarz była rysunkiem rodem z komiksu, tak prymitywnym, że Walt Disney musiał się przewracać w ciekłym helu. Niektóre części jego ciała były wzięte wprost z „Czarnoksiężnika z Krainy Oz”. Nie twierdzę, że szczękał przy każdym kroku, ale wystarczyło jedno spojrzenie i wiedziało się, że to w prostej linii potomek automatów do gier wideo. I to coś przedstawiało mi się jako zbawca ludzkości.
— Możesz mnie nazywać niewiernym Tomaszem — powiedziałam.
— A jednak to prawda. Przesłanie w mojej kapsule czasu było dość długie. Zawierało bardzo szczegółowy opis wydarzeń ostatnich kilku dni oraz… następnych sześciu. Zapoznawszy się z nim, natychmiast zrozumiałem, co i kiedy muszę zrobić, żeby uratować ludzkość. Zastanawiając się nad tym, dostrzegłem podobieństwa z biblijną historią Jezusa. Może to przejaw pychy z mojej strony, i nie mam zamiaru podkreślać tego na poważnie, ale jeżeli obsadzić Wielki Komputer w roli Boga, to nie będzie dziwne uznanie mnie, jedynego robota, który odebrał kapsułę czasu, za jego jednorodzonego syna.
— I to ty miałeś psychoanalizować mnie — szydziłam. — Powinieneś sam siebie posłuchać. Nie jesteś bardziej wyjątkowy niż Ford model T. Zbawiciel z numerem seryjnym.
— Wielki Komputerze, dla ciebie nie ma rzeczy niemożliwych! Jeśli chcesz, zabierz ode mnie ten kielich! Jednak nie moja wola, lecz twoja niech się stanie!
Teraz pożałowałam, że nie mam popielniczki, ale papierosem w niego nie rzuciłam. Był wypalony dopiero do połowy, a marnowanie dobrego tytoniu to grzech.
— Ja nie prosiłem o kapsułę czasu tak samo jak i ty. Gra się w zależności od tego, jakie się dostaje karty. Ja muszę robić tak samo.
Paliłam przez chwilę w milczeniu, usiłując wyczytać coś z tej jego parodii twarzy, i przysięgam, że po chwili zaczął mi się wydawać prawie człowiekiem. Zrobiło mi się go żal. Jeżeli choćby połowa tego, co mówił, była prawdą, otrzymał brzemię znacznie cięższe niż ja.
— Czy potrafisz coś z tego udowodnić? — spytałam.
— Bez trudu. Choć nie gwarantuję, że udowodnię wszystko. Jesteś na to zbyt podejrzliwa. Mogę ci powtórzyć, co było w twojej kapsule czasu.
I powtórzył, słowo w słowo. Pozwoliłam mu dojść do końca, włącznie z tym o dziecku i o niedawaniu mu, jeżeli nie będę miała ochoty.
— Czyja…?
— To jest jedna z tych spraw, o których nie mogę ci nic powiedzieć.
— Ale wiesz.
— Tak. Wiem.
Znów mu się przyglądałam. Nie ma sensu opisywać labiryntu możliwości, kłamstw i zagadek, przez który wędrował mój umysł, bo w końcu i tak znalazłam się w punkcie wyjścia.
— Wielki Komputer mógł ci powiedzieć, co było w mojej kapsule czasu.
— Myślisz, że to zrobił? Łamiąc ścisłe instrukcje Rady?
— Wiem, że mógłby to zrobić, istnieje więc możliwość, że to zrobił.
— Wspaniale! — Sherman wydawał się rzeczywiście zadowolony. — Twój podejrzliwy umysł przyda ci się w nadchodzących dniach, tak jak ci się przydawał w przeszłości.
— Chcesz powiedzieć, że w niczym mi nie pomoże, ale będzie mnie utrzymywał w czujności?
— Właśnie tak. — Patrzył na mnie z całkiem niezłą imitacją szczerości. — Louise, nie proszę, żeby ci się to wszystko podobało. Mnie też się to nie podoba.
— Tobie czy Wielkiemu Komputerowi?
— W pewnych sprawach to rozróżnienie nie ma sensu. Ale ja mam uczucia. Mogę nie lubić tego, co muszę robić, i jednocześnie wiem, że nie mam innego wyjścia. Nadchodzą ciężkie czasy. Zbliżamy się do katastrofy, która jest nieuchronna, nie do uniknięcia. A jednak mamy szansę. Nie możemy z niej skorzystać, póki cały ten żałosny spektakl nie dobiegnie końca, w końcu jednak doprowadzę ludzkość do ziemi obiecanej.
— Ludzkość. To ładne szerokie pojęcie. Całe życie pracuję, żeby ratować ludzkość. — Rzuciłam niedopałek. — Tylko co będzie ze mną? — Nie byłam wcale pewna, czy chcę usłyszeć odpowiedź, ale pytanie zadać musiałam.
— Ty, Louise, masz przed sobą ciężkie chwile. Nie wolno mi wdawać się w szczegóły. Na końcu jednak jest szczęśliwe zakończenie.
— Dla mnie? — Nie wierzyłam własnym uszom. Ostatnią rzeczą, jakiej bym się spodziewała, było szczęśliwe zakończenie.
— Szczęśliwsze niż podejrzewasz. Czy to cię satysfakcjonuje?
Читать дальше