Cho niemal pobiegł do szafki, wrócił ze ściereczką i pobielałymi palcami wręczył ją kapitanowi. Ten wyczyścił nóż i częściowo starł czerwień ze swej bluzy, a potem cisnął szmatkę na pokład.
Jeden z młodych rekrutów zbladł, zachwiał się i osunął zemdlony. Fletcher zignorował go i znów powiedział do Cho:
— Cho, wierzę, że utrzymasz wysokie standardy inżyniera Thuca.
Skinął do załogantów sterowni, odwrócił się i wyszedł.
Martinez kroczył za nim, choć miał ochotę uciec od Fletchera i zabarykadować się w swojej kwaterze z pistoletem i kilkoma butelkami brandy — pistolet do ochrony, brandy na pocieszenie.
Zerknął na bok; twarze Marsdena i Mersenne wyrażały takie same uczucia, jakich on doznawał.
— Kapitanie Martinez — rzekł Fletcher.
Martinez drgnął.
— Tak, lordzie kapitanie?
Był nawet zdziwiony, że nie zaniemówił i udało mu się wypowiedzieć trzy słowa bez zająknienia czy krzyku.
Fletcher położył dłoń na poręczy zejściówki prowadzącej na wyższy pokład.
— Czy wie pan, dlaczego pana dziś zaprosiłem?
— Nie wiem, milordzie.
Znów trzy słowa. Robię postępy. Wkrótce może zacznę samodzielnie chodzić i zawiązywać sobie sznurowadła — pomyślał.
Cały czas był świadom, co się dzieje z prawą dłonią kapitana. Ta dłoń mogłaby sięgnąć po nóż. Czuł, że jego ręce są przygotowane do zablokowania przedramienia Fletchera, gdyby zbliżyło się do rękojeści.
Miał nadzieję, że Fletcher nie dostrzega tej czujności. Próbował nie patrzeć na jego prawą rękę.
— Dlatego, żeby mógł pan złożyć dowódcy eskadry Chen raport — wyjaśnił — i powiedzieć dokładnie, co się stało.
— Tak, lordzie kapitanie.
— Nie chcę, by dowiedziała się o tym z plotek albo żeby przekazano jej wersję zniekształconą.
Wersja zniekształcona. Tak jakby istniała wersja mogąca to wszystko wyjaśnić.
Martinez szukał czegoś w odrętwiałym mózgu — znalazł pytanie, ale wymagało ono ponad trzech słów i potrzebował kilka sekund na zebranie myśli.
— Milordzie, czy chce pan, bym podał lady Michi powód pańskiego… działania?
Kapitan wyprostował się nieco. Na ustach miał uśmieszek wyższości.
— Tylko tyle, że to był mój przywilej — odparł. Po krzyżu Martineza przebiegł dreszcz.
— Tak jest, lordzie kapitanie — oznajmił.
Fletcher odwrócił się i zaczął wchodzić na górę. Na szczycie spotkał statkowego lekarza, lorda Yuntai Xi; towarzyszył mu jego asystent niosący torbę.
— Sterownia silników, lordzie doktorze — poinformował go Fletcher. — Przypadek śmiertelny.
Lekarz spojrzał na niego zaciekawiony i skinął głową.
— Dziękuję, lordzie kapitanie. Może mi pan powiedzieć…
— Najlepiej niech pan sam zobaczy. Nie chcę pana zatrzymywać.
Xi pogłaskał się po białej bródce, skinął głową i zaczął schodzić. Tymczasem Fletcher wraz ze swoją grupą wszedł trzy pokłady w górę.
— Dziękuję, lordowie, nie będę już was potrzebował. Marsden — zwrócił się do swego sekretarza — niech pan odnotuje tę śmierć w dzienniku pokładowym.
Martinez szedł z Mersennem do drzwi dowódcy eskadry. Czuł mrowienie na karku, jakby oczekiwał, że kapitan wyciągnie nóż i rzuci się na niego. Nie śmiał patrzeć na Mersennego i miał wrażenie, że on też na niego nie patrzy.
Podszedł do drzwi dowódcy eskadry i zapukał.
Gdy Vandervalk, ordynans lady Michi, otworzyła drzwi, Martinez spytał, czy może zobaczyć się z dowódcą eskadry. Vandervalk powiedziała, że sprawdzi. Wróciła po paru minutach i oznajmiła, że lady dowódca eskadry spotka się z Martinezem w swoim gabinecie.
Lady Michi przyszła po kilku minutach. Popijała poranną herbatę z filiżanki o złotym brzeżku, ozdobionej rodzinnym herbem Chenów. Martinez poderwał się z krzesła i stanął na baczność. Podmuch powietrza na odsłoniętym gardle przyprawił go nagle o dreszcz.
— Spocznij — powiedziała Michi z roztargnieniem. Wzrok skierowała na papiery czekające na biurku i usiadła w fotelu.
— O co chodzi, kapitanie?
— Lord kapitan Fletcher… — zaczął Martinez. Odchrząknął i ponownie zaczął. — Lord kapitan Fletcher prosił, bym panią poinformował, że właśnie dokonał egzekucji starszego inżyniera Thuca.
Dowódca eskadry nagle zamieniła się w słuch. Postawiła filiżankę na skórzanej podkładce i spojrzała na Martineza.
— Egzekucji? Jak?
— Swoim ceremonialnym nożem. Podczas inspekcji. Nastąpiło to… nagle.
W tym momencie Martinez uświadomił sobie, że Fletcher musiał wielokrotnie powtarzać ten ruch. To niemożliwe, żeby bez wcześniejszych ćwiczeń tak skutecznie potrafił podciąć gardło.
Wyobraził sobie, jak Fletcher jest sam w kabinie i tnie wyimaginowaną szyję, patrząc zimnymi niebieskimi oczyma i uśmiechając się z wyższością.
Michi była coraz bardziej skupiona. Bębniła palcami po blacie biurka.
— Czy kapitan Fletcher podał powód?
— Nie, milady. Powiedział tylko, że skorzystał ze swego przywileju.
Michi delikatnie westchnęła.
— Rozumiem — rzekła.
Z formalnego punktu widzenia Fletcher miał rację: każdy oficer mógł w dowolnym momencie zgładzić dowolnego podwładnego z dowolnego powodu. Z praktycznych względów nie zdarzało się to zbyt często — można się było spodziewać, że klany patronackie ofiar wytoczą procesy sądowe. Gdy się już coś takiego zdarzało, oficer zwykle przygotowywał wyczerpujące uzasadnienie.
A Fletcher po prostu powołał się na swój przywilej.
Michi odwróciła wzrok i popiła herbaty.
— Ma pan coś do dodania? — spytała.
— Tylko tyle, że kapitan zaplanował to wcześniej. Chciał, żebym był świadkiem zdarzenia i żebym pani złożył o tym raport.
— Czy podczas inspekcji nic go nie sprowokowało?
— Nie, milady. Kapitan pochwalił Tuca za stan wydziału i natychmiast potem go zabił.
Michi znów westchnęła. Wzrok miała zamyślony.
— Nie przychodzi panu do głowy żaden powód?
Martinez zawahał się przez moment.
— Wczoraj kapitan i porucznik Prasad zakończyli… swój związek. Ale jeśli z tego powodu musiał kogoś zabić, nie rozumiem, czemu Thuca.
Może Thuc był pod ręką — pomyślał. Michi rozważała to przez chwilę.
— Dziękuję, kapitanie — powiedziała wreszcie. — Doceniam to, że mnie pan poinformował.
Wyczuł w jej tonie „możesz odejść” i chciał zaprotestować. Chciał, żeby Michi kazała mu zostać, by mogli przedyskutować, dlaczego to się stało, a potem podjąć jakieś działania. Michi jednak nie pozostawiła mu wyboru: musiał wstać, zasalutować i wyjść.
Idąc do siebie, minął kwaterę Fletchera. Drzwi były zamknięte. Martinez wyostrzył zmysły, ciekaw, co może się dziać wewnątrz.
Na przykład co? — pomyślał. Wybuch maniakalnego śmiechu? Wyciekająca spod drzwi krew?
Nic nie wyczuł.
Wszedł do swego gabinetu, zostawiając otwarte drzwi na wypadek, gdyby ktoś chciał z nim porozmawiać.
Ale nikt nie chciał.
Czwarte wydanie „Bojownika” wyleciało w świat na elektronicznych skrzydłach, niosąc wiadomość, że Laurajean i jego dwaj koledzy zostali zabici, gdyż skazał ich trybunał rządu podziemnego. Sula zidentyfikowała tych dwóch na podstawie świadectw zgonów w Biurze Akt. Świadectwa takie wypełniał automat.
„Trybunał wydał również inne wyroki i egzekucje czekają”, pisała Sula.
Powinien paść na nich blady strach.
Poprzednie trzy wydania miały fałszywy nagłówek informujący, że zostały wysłane z węzła w zajętym przez Naksydów hotelu Spartex. Sula doszła do wniosku, że hotel dostatecznie ucierpiał ze strony naksydzkiej bezpieki, więc przejrzała pocztę Rashtaga i znalazła kod innego węzła w Dowództwie Floty. Teraz ten węzeł wykorzystała.
Читать дальше