— Dobranoc, panienko. Powodzenia.
On zginie, pomyślała, wchodząc powoli po schodach do mieszkania. Będą strzelać do mnie, ale trafią w niego.
Wcześniej tego dnia wystrzelono w nią wiele kul; nie trafiły, zabiły natomiast pięćset innych osób.
Przez trzy wachty nic się nie działo. Martinez grał w hiperturniej, sprawdzał na displeju taktycznym, czy coś się zmieniło, i wpatrywał się w wizerunek Terzy w blacie biurka. Nikt nie zapraszał go na obiad. Myślał nawet, czy nie zorganizować na „Żonkilu” jakiegoś przyjęcia dla poruczników. Martinez zrobił z „Żonkila” — cywilnego niegdyś jachtu, którym dotarł na „Prześwietnego” — coś w rodzaju nieformalnego klubu, alternatywę dla oficjalnych kolacji wydawanych przez Fletchera. Musiałby jednak zaprosić również Chandrę, więc zrezygnował z tego pomysłu.
Nikt zresztą nie miał ochoty na rozrywki. Zbliżali się do Termaine, a wspomnienia o Bai-do nadal były świeże.
Następnego dnia po śniadaniu Martinez przejrzał Spis Imion Dozwolonych. Gdy Shaa dokonali podboju, stworzyli listę imion, które można nadawać dzieciom. Imiona kojarzące się z treściami wywrotowymi — na przykład Wolność, Książę — były zakazane, tak samo jak te związane z przesądami czy nieracjonalnymi wierzeniami, sprzecznymi z Praxis.
Od podboju minęły tysiące lat i ludzkość pod wieloma względami się zmieniła, ale spis imion pozostał ten sam.
Nie traktował tego jako wielkie ograniczenie, mimo wszystko miał do wyboru tysiące zatwierdzonych imion. Lubił ten długi spis, mógł spędzać przed nim całe godziny, myśląc o swoim nienarodzonym dziecku.
Może nadać mu imię Pandora — „Obdarzona wszystkim”? Albo Roderick — „Słynny Władca”. Albo Esme — „Ukochana”.
Jeśli będzie chłopiec, może otrzymać imię po ojcu Terzy — Maurice — albo po ojcu Martineza — Marcus. Martinez nie rozumiał jednak dokładnie, co te imiona znaczą.
A jeśli dziewczynka? Z pewnością będzie piękna, więc może się nazywać Kyla, albo Linette albo Damalis.
Szkoda, że nie może dać imienia Geniusz, ponieważ z pewnością najbardziej by do dziecka pasowało.
Martinez usłyszał energiczne kroki i podniósł wzrok. Zobaczył lorda Gomberga Fletchera. Kapitan stał w drzwiach, miał na sobie pełny galowy mundur, białe rękawiczki i ceremonialny sierpowaty nóż u pasa.
Martinez stanął na baczność.
— Lordzie kapitanie!
Fletcher patrzył na niego swymi głęboko osadzonymi oczami.
— Kapitanie Martinez, byłbym zobowiązany, gdyby pan ze mną poszedł.
— Oczywiście, milordzie. — Martinez wstał zza biurka. — Czy mam się przebrać w mundur galowy, milordzie?
— Nie jest to konieczne, lordzie kapitanie. Proszę za mną.
Martinez wyszedł z gabinetu za kapitanem, któremu towarzyszył już lord Sabir Mersenne, czwarty porucznik, oraz Marsden — niski, łysy sekretarz kapitana, obaj na galowo. Fletcher bez słowa skręcił i ruszył korytarzem. Pozostali poszli za nim. Martinez zastanawiał się, czy powinien był włożyć do samotnego śniadania mundur galowy, albo czy przynajmniej powinien być zażenowany, że tak się nie ubrał.
Wiszący u pasa Fletchera srebrny zdobny sztylet w pochwie cicho pobrzękiwał. Martinez nigdy dotąd nie widział, żeby kapitan nosił swój nóż, nawet podczas najbardziej uroczystych obiadów.
Zeszli dwa pokłady w dół, zostawiając za sobą krainę oficerów i miejsca uczęszczane przez szeregowców. Kapitan podszedł do włazu i zapukał.
Właz otworzył główny inżynier Thuc, potężny mężczyzna, który wypełnił sobą niemal całe wejście. Gdy się cofnął, odsłonił sterownię silników. Pod panelem przedstawiającym muskularne postacie pracujące przy wielkich dźwigniach i korbach jakiejś niezwykle antycznej maszynerii stała w szeregu na baczność załoga sterowni.
Najwyraźniej kapitan Fletcher zabrał mnie na jedną ze swych częstych inspekcji — pomyślał Martinez. Kapitan był maniakiem kontroli i musztry i codziennie robił przegląd jakiejś części statku, jeśli tylko „Prześwietny” nie miał pilnych zadań. Dziś przyszła kolej na sekcję silników, ale Martinez nie rozumiał, dlaczego został tutaj zaproszony. Nie był przecież oficerem liniowym, lecz sztabowcem, i nie podlegał służbowo Fletcherowi. Stan silników nic go nie obchodził.
Obserwował Fletchera i jego dwóch podwładnych, jak przesuwali rękami w rękawiczkach po świecących powierzchniach, i zastanawiał się, dlaczego wezwano go na świadka tego rytuału. Z pewnością ma to coś wspólnego z Chandrą Prasad. Może Fletcher podejrzewa, że Martinez jest jej kochankiem, i inspekcja stanowi część wymyślnej zemsty.
Kapitan znalazł kilka niedociągnięć: podejrzane pęknięcie na klatce akceleracyjnej — znak, że jakaś część się zużyła, rysę na przezroczystej pokrywie miernika, nieporządnie złożony skafander antyradiacyjny. Potem sprawdzali schowki w sekcji silników i silnie ekranowane komory z antywodorem, a po włożeniu na uszy tłumików skontrolowali potężny reaktor statku i olbrzymie turbopompy zapewniające wymianę cieplną.
W hali reaktora panował piekielny huk, ale nauszniki automatycznie wysyłały fale dźwiękowe, które wygaszały dudnienie pomp, i Martinez słyszał tylko daleki biały szum. Jednak jego ciało reagowało na hałas: czuł wibracje w szkielecie i tkankach miękkich, zwłaszcza gdy dotknął ściany czy rury.
Potem Fletcher przeciągnął palcem w białej rękawiczce po pompach — były czyste — potem wrócił do sterowni, by lepiej słyszano jego pytania. Za nim szedł posłusznie milczący muskularny Thuc. Górował nad Fletcherem i musiał się pochylać tylko, by otworzyć przed kapitanem śluzę lub drzwi szafki.
— Zmieniłeś ostatnio filtry w głównej pompie?
— Zaraz po Protipanu, milordzie — wyjaśnił Thuc. — Następna wymiana przewidziana jest za dwa miesiące.
— Bardzo dobrze. A sama pompa?
— Wymieniamy za… — Thuc zastanowił się, wbijając wzrok w jakiś punkt nad lewym ramieniem kapitana — trzydzieści osiem dni, milordzie.
— Bardzo dobrze. — Kapitan naciągnął rękawiczki aż po nadgarstki i wygładził delikatną skórkę na palcach. — Wtedy przeprowadzę u was inspekcję.
Przeszedł wzdłuż szeregu załogantów — niektórym rzucił uwagę na temat ubrania czy postawy — i na końcu podszedł do Thuca.
— Bardzo dobrze, Thuc — rzekł, skinąwszy głową. — Doskonała ocena, jak zawsze.
— Dziękuję, lordzie kapitanie. — Na ustach Thuca pojawił się lekki uśmiech.
Wtem Fletcher wykonał tak szybki ruch, że Martinez nie zdążył go dokładnie zobaczyć, i całość wydarzeń odtworzył dopiero później ze strzępków pamięci. Sierpowaty nóż wyskoczył z pochwy, świsnął w powietrzu i zatopił się w szyi Thuca. Krew trysnęła łukiem, malując ścianę za jego głową.
Thuc był potężnym mężczyzną i nie od razu zwalił się na pokład. Najpierw opadły jego ramiona, potem ugięły się kolana, wreszcie potężny tors osiadł i brzuch się zapadł. Dopiero wtedy gdy Fletcher wyjął nóż z jego gardła Thuc runął jak wieża z drewnianych klocków, potrącona przez nieostrożne dziecko.
Serce Martineza biło mocno, krew ryczała mu w uszach. Spojrzał przerażony na Fletchera.
Ten patrzył beznamiętnie lodowato niebieskimi oczyma na leżące ciało. Wreszcie odstąpił od rozlewającej się czerwonej kałuży i energicznym ruchem nadgarstka strzepnął krew z ostrza.
Zapach krwi dotarł do zmysłów Martineza. Mocno zacisnął żołądek, który usiłował podjechać mu do gardła.
— Marsden — powiedział Fletcher — wezwij lekarza, niech zbada ciało i weźmie ze sobą noszowych, żeby je zabrali. Cho — zwrócił się do młodszego oficera — teraz ty dowodzisz wydziałem inżynierskim. Gdy lekarz skończy, zorganizuj pozaplanową wachtę, żeby pomogli ci uprzątnąć ten… bałagan. Tymczasem prosiłbym o ściereczkę.
Читать дальше