— Fletcher miał dobrych doradców. — Odstawiła spodek z filiżanką na stół i popatrzyła na niego. — Mam nadzieję, że ty też otrzymujesz dobre rady, Martinez.
— Na temat porcelany? Całkowicie polegam na twoich kompetencjach.
Patrzyła na niego przez chwilę, potem westchnęła.
— Wiele zależy od tego, co ci się podoba — stwierdziła. — Będziesz musiał wybierać.
* * *
Sula stała w swym nędznym metalowym gabinecie, spoglądała na parę strzelb zamocowanych na ścianie za jej biurkiem i liczyła umarłych, którzy pojawili się w jej życiu. Caro Sula, P.J. Ngeni, Casimir.
Anthony, jej niemal ojczym. Richard Li, jej nieżyjący kapitan. Cała załoga „Śmiałka”.
Lamey, jej kochanek ze Spannan, który prawie na pewno nie żył.
Tysiące Naksydów, którzy się nie liczyli, ponieważ nie znała osobiście żadnego z nich.
Każda śmierć to rzut kośćmi. Ona za każdym razem wygrywała, ale dla innych los nie był taki hojny.
A teraz Martinez znowu znalazł się w jej orbicie i zastanawiała się, czy zdaje sobie sprawę, w jak wielkim znalazł się niebezpieczeństwie. To największy szczęściarz, jakiego znała, największy we wszechświecie — powiedziała mu kiedyś. Ciekawe, czy jego szczęście może przeważyć nad pechem, którego ona przynosiła innym.
Oddała się spekulacjom. Płodny Martinez wykonał swój obowiązek i począł dziedzica Chenów. Być może oznacza to, że jego rodzina skończyła z Chenami, przynajmniej na razie.
Zastanawiała się, jak klan Martinezów przyjąłby wiadomość, że Martinez się rozwodzi z żoną, którą znał całe siedem dni. Klan Martinezów miał to, co chciał, dostęp do najwyższych pozycji w Górnym Mieście i dziedzica Chen z genami Martinezów. Sula zastanawiała się także, czy lord Chen miałby obiekcje, gdyby jego parweniuszowski zięć ulotnił się i pozostawił mu wolną rękę w wyborze kogoś z bardziej odpowiednim rodowodem.
Michi Chen także figurowała w spekulacjach Suli, ale ona została przez naczelnego wodza wysłana w mrok i straciła zdolności zarówno karania, jak i nagradzania. Stała się w tej sytuacji nieistotna.
Nawet jeśli klan Martinezów okazałby się przeszkodą, są na to sposoby. Sula znała ludzi, którzy się w takich sposobach specjalizowali.
Wyobraziła sobie siebie jako kochającą macochę, kołyszącą młodego Garetha na kolanach, pozwalającą, by dotykał paluszkami jejmedali. Zastępującą matkę, którą ledwie znała, która tak tragicznie zginęła…
Sula delektowała się tym obrazem przez długi, słoneczny moment, a potem go odrzuciła. Przelanie krwi to nie jest odpowiedni sposób rozpoczynania nowego związku. Chciałoby się go rozpocząć z nadzieją, a nie z zabójstwem.
A poza tymnigdy nie chciała mieć długów u kogoś w rodzaju Sergiusa Bakshiego. Mogłoby z tego wyniknąć tylko najgorsze.
Jeśli sprawa ma się rozwijać, będą musieli postępować bardziej konwencjonalnie, z dramatem i wściekłością, gniewem i pasją, żalem i zdradą.
A w centrum burzy będzie Sula, rzucająca kośćmi, które spadają tak, jak chcą.
* * *
Oba statki pędziły, przyśpieszając ze standardowym jednym g. Pokłady i ściany malowano i polerowano. Posiłki gotowano i konsumowano. Części konserwowano i wymieniano według właściwego harmonogramu. Od czasu do czasu kapitan zarządzał ćwiczenia, by załoganci nie zapomnieli, jak wykonywać swą pracę. Życie na ogół było łatwe.
Łączność ze światem zewnętrznym odbywała się tak jak do tej pory. Wormholowa stacja przekaźnikowa, zniszczona przez Flotę Ortodoksyjną przy Bachun między Magarią a Zanshaa, nie została zastąpiona inną, tak jak stacje zniszczone gdzie indziej przez siły Chen i czternastą lekką eskadrę. Łączność była idealna w tej części imperium, którą uprzednio władali Naksydzi, a ten rejon był pod absolutną władzą lorda Torka, zarządzającego z nowej kwatery głównej przy Magarii. Aby dosięgnąć obszaru poza tą strefą, potrzebny był pocisk kurierski, a oba statki nie generowały dostatecznie ważnych nowości, by wysyłać taki pocisk.
Osiągnęli połowę drogi. Statki starannie się obróciły i rozpoczęły hamowanie, które doprowadzi ich na Zanshaa. Wkrótce potem weszli do układu Magarii i przekazali wodzowi naczelnemu na pierścieniu Magarii wyrazy szacunku. Oficer sztabowy wysłał rutynowe potwierdzenie wiadomości i wszystko sprawiało wrażenie, że na tym sprawa się skończyła.
Dopóki dzień później z kwatery głównej Torka nie przysłano rozkazów.
Były skierowane do Suli. Po złożeniu zeznań przed elitarną komisją na Zanshaa miała zabrać się transportem Floty na Terrę, gdzie rozpocznie okres służby jako kapitan terrańskiego pierścienia.
To ma być kara — uświadomiła sobie z zachwytem. Wygnanie na co najmniej dwa lata do mało znanej, zacofanej planety, poza drogami handlowymi. Przypadkowo tak się składa, że to ojczyzna jej rasy.
Terra. Ziemia. Tam zobaczy własnymi oczyma sędziwe miasta Bizancjum, Xi'an, SaSuu. Tam będzie pieścić własnymi dłońmi starożytne marmury i dotknie najbardziej czcigodnej porcelany w imperium. Tam będzie mogła kąpać się w oceanach, które zrodziły miriady planetarnych form życia.
Tam będzie mogła spacerować wśród rzeźbionych pomników historii Terry, z prochem królów przylepionym do podeszew.
I to ma być kara.
Sula mogła się tylko śmiać.
Gdyby Tork wiedział.
Gdyby tylko wiedział.
* * *
Martinezowi dni upływały na spekulacjach. Lub może fantazjach. W zrytualizowanych sztucznych światach „Prześwietnego” i „Zaufania” trudno było odróżnić te dwie rzeczy.
Sula była obecna, namacalna i piękna, a on jej pożądał. Widział ją co dwa lub trzy dni, ale nigdy nie byli zupełnie sami. Gdyby ją pocałował lub choćby zbyt długo dotykał jej ramienia, ktoś na statku — Michi, Chandra, służący — zobaczyłby to i za parę godzin wszyscy na obu statkach by o tym wiedzieli. Gdy byli w towarzystwie, unikał patrzenia na nią, by nigdy nie zdradzić się oczarowanym spojrzeniem.
Nie ufał poczuciu nierzeczywistości otaczającej jego obecną egzystencję, a nie był przyzwyczajony, by wątpić w siebie lub w świadectwo swych zmysłów, więc te wątpliwości denerwowały go. Podróż z Naxas na Zanshaa była przejściem z wojny do pokoju, ze sławy w cień, od obowiązków do braku odpowiedzialności. Miał ochotę zapomnieć, że na końcu podróży nastąpi lądowanie, i to lądowanie będzie bardziej lub mniej twarde.
W wyobraźni targował się z lordem Chenem. „Możesz wziąć swą córkę, by ją wykorzystać jako pionek w swych gierkach politycznych. W zamian ty i twoja siostra będziecie nadal popierać moją karierę we Flocie. To umowa fair i myślę, że się zgodzisz”.
„I jeszcze jedno: muszę mieć dziecko” — dodawał w myślach.
Te fantazje, spekulacje czy cokolwiek to było wydawały się rozsądne, póki nie usiadł przy biurku i nie spojrzał na pływające wizerunki Terzy i syna. Wtedy oceniał je jako rojenia szaleńca.
Sula porzuciła go dwukrotnie. Danie jej trzeciej szansy wydawało się szczytem wariactwa.
A potem widział ją na obiedzie lub przyjęciu i znowu w jego krwi rozpalała się gorączka.
* * *
„Prześwietny” przemknął przez wormhol Magarii i zostawił za rufą izolowaną strefę Torka. Wszystkie wiadomości, poczta i przekazy wideo, które nadeszły, zderzyły się czołowo z fantazjami Martineza.
Było kilkadziesiąt wiadomości od Terzy, poczynając od elektronicznych faksymiliów krótkich odręcznych notatek, do wideo jej i małego Garetha. Kiedy Terza mówiła do kamery, niemowlak odwracał głowę, by spojrzeć na osobę, która tak zajmuje uwagę matki, i najwyraźniej był zaintrygowany, że nikogo tam nie ma. Absolutnie oczarował Martineza.
Читать дальше