— Tak, proszę. Dziękuje, milordzie — odparł Perry.
Urażony Martinez napisał Perry’emu wspaniałe referencje, po części po to, by uzyskać w tej całej sytuacji moralną przewagę.
Tego wieczoru, przy posiłku, spoglądał podejrzliwie na swój talerz.
Co w tym takiego specjalnego? — pytał się w duchu.
* * *
Sula wydała obiad, by podziękować Michi za jej przyjęcie. Martinez, Chandra i Fulvia Kazakov również zostali zaproszeni. Martinez byłby jedynym mężczyzną przy stole, gdyby nie Haz, pierwszy oficer Suli.
Jadalnia Suli na „Zaufaniu” miała metalowe ściany w smutnym odcieniu zieleni. Prowadnica nad głową była niebezpieczna dla wszystkich wysokich osób. Sula potraktowała to żartobliwie, malując na prowadnicy czerwonymi literami napis „SCHYL SIĘ”. Jako koktajl podała Harry'ego Rogersa, potem wino i brandy. Martinez podejrzewał, że abstynentka Sula ma bardzo słabą wiedzę o tym, jaką ilość alkoholu człowiek może wypić, nim się przewróci. Niewiele brakowało, a wszystkich by upiła.
Martinez siedział naprzeciw Suli. Każda komórka jego ciała zdawała się wyrywać ku niej w rytm bicia jej serca. Ledwie śmiał na nią spojrzeć. Starał się natomiast uczestniczyć w rozmowie — inteligentnej, zabawnej i jak najmniej związanej z wojną, sprawami Floty czy polityką. Kapitanowie mogli tracić swoje statki, wszyscy oficerowie mogli mieć przy nazwiskach stałe czarne znaczki za udział w siłach Chen, ale długi, gwałtowny konflikt minął, a oni wszyscy ocaleli. W ludziach rósł zdrowy zwierzęcy duch, a na obydwu rurach szybujących między gwiazdami nie było za wiele możliwości rozładowania animuszu.
Chyba alkohol był najbezpieczniejszy.
Martinez coraz częściej widywał Sulę. Były tylko dwa statki, a oficerowie to istoty towarzyskie, dlatego codziennie organizowano jakieś party, choć kapitanowie nie zawsze brali w nich udział.
Dopiero po upływie pół miesiąca Martinez ośmielił się zaprosić kapitan Sulę na obiad we dwoje.
Powitał ją przy śluzie. Tym razem miała innego ordynansa, kobietę o włosach słomianego koloru, ale również odznaczoną Medalem za Waleczność. Martinez zaprowadził Sulę do swej jadalni, gdzie zaoferował jej duży wybór bezalkoholowych drinków. Wzięła szklankę wody mineralnej, a Martinez, który z uprzejmości również postanowił unikać alkoholu, też pił wodę. Sula spojrzała na portret Martineza pędzla Jukesa. Obraz wisiał w reprezentacyjnym miejscu, a portretowany wyglądał na nim bardzo żwawo i dzielnie. Sula uśmiechnęła się.
— Bardzo realistyczny — stwierdziła.
— Tak myślisz? — Był zaniepokojony. — Miałem nadzieję, że jest lepszy.
Sula zaśmiała się i zwróciła uwagę na murale z ucztującymi Terranami, wiązkami winogron, pucharami wina i pełnymi wdzięku ludźmi odzianymi w prześcieradła.
— Bardzo klasyczne — powiedziała.
— To tylko sprawia wrażenie starego. Pozwól, że pokażę ci coś jeszcze.
Wprowadził ją do kabiny sypialnej i kazał włączyć się lampom, by oświetlić „Świętą Rodzinę z kotem”. Sula z początku wyglądała na rozbawioną, a potem nieco, zmrużyła oczy i podeszła bliżej do starożytnego obrazu. Studiowała go w milczeniu przez kilka minut.
— To opowiada historię — powiedziała — ale nie wiem jaką.
— Ja też nie, ale obraz mi się podoba.
— Ile ma lat?
— Pochodzi sprzed podboju, z Północnej Europy, gdziekolwiek to jest.
Spojrzała na niego z ukosa.
— Martinez, jesteś naprawdę przerażającym ignorantem, jeśli chodzi o historię własnego gatunku.
Wzruszył ramionami.
— Przed podbojem były tylko morderstwa i barbarzyństwo, prawda?
Jeszcze raz odwróciła się do malowidła.
— Sam osądź — powiedziała.
Spojrzał na miłą małą rodzinę przy ogniu i wezbrały w nim ciepłe uczucia.
— Obraz należy teraz do majątku Fletchera. Zastanawiam się, czy pozwolą mi złożyć ofertę kupna.
— A czy możesz sobie na to pozwolić?
— Za moje kieszonkowe? Tylko jeśli się nie zorientują, ile to jest warte.
Spojrzała przelotnie na inne obrazy, niebieskiego flecistę i krajobraz.
— Czy są tu jakieś inne skarby?
Zabrał ją do gabinetu. Spojrzała bez zainteresowania na uzbrojone postacie i murale ze skrybami i heroldami. Potem jej wzrok przyciągnęło biurko i pływające po pulpicie wizerunki Terzy i młodego Garetha.
Martinez wstrzymał oddech. To krytyczny moment — pomyślał.
Światło w jej oczach subtelnie się zmieniło, jakby strzępiasty obłok przesłonił słońce. Przez jej wargi przemknął lekki uśmiech.
— To dziedzic Chenów? — zapytała.
— Tak.
— Zdrowe dziecko?
— Tak mówią.
— Wygląda jak jego ojciec.
Jej oczy śledziły pływające po powierzchni obrazy.
— A tak w ogóle, jak się układa twoje małżeństwo? — Mówiła lekkim tonem, z odcieniem ironii. Obydwoje udawali, że nie zależy jej na odpowiedzi.
Wydawało się, że układa się dobrze w ciągu pierwszych siedmiu dni — powiedział Martinez. — Od tamtego czasu przebywam z dała od domu.
— Siedem dni? — Uśmiechnęła się. — Płodny jesteś.
— Płodny — powtórzył.
Zwalczył impuls wzięcia jej w ramiona. Nie na statku flagowym Michi Chen — pomyślał. Z jadalni dobiegł odgłos kroków. To Alikhan przyniósł pierwszy talerz przekąsek.
Przechodząc do jadalni, Sula otarła się o niego. Chwila przeszła — pomyślał. Chwila ocalała.
— Zbrojmistrzu Alikhan! — Sula uśmiechnęła się. — Jak się pan ma?
Alikhan rozpromienił się pod zakręconymi wąsami.
— Bardzo dobrze, milady. Dobrze pani wygląda.
— Jesteś bardzo miły. — Pozwoliła Alikhanowi, by odsunął dla niej krzesło. — Co dzisiaj jemy?
— Chyba zaczniemy od smażonego pakietu ryżowego papieru, wypełnionego bitymi bulwami kreka, wędzonymi skrystalizowanymi parówkami i szpinakiem.
— Brzmi ślicznie.
Ochraniani dobroczynną obecnością Alikhana, Martinez i Sula zjedli, przyjemny posiłek. Rozmowa dotyczyła bezpiecznych, na ogół zawodowych tematów, choć w końcu przy deserze Martinez okazał irytację w kwestii Torka. Miał sporo praktyki i jego tyrada była wyjątkowo elokwentna.
Sula wzruszyła ramionami.
— Wojna przywróciła do władzy ludzi — powiedziała — którzy nigdy nie mieli z nas pożytku. Czego oczekiwałeś? Wdzięczności?
— Nie spodziewałem się, że mnie tak podle potraktują.
— Obydwoje mamy stopnie kapitana. Nawet w najbardziej sprzyjających okolicznościach przez całe lata nie awansowaliby nas na dowódców eskadr, więc udało nam się lepiej niż mogliśmy się spodziewać. — Pociągnęła łyk kawy. — Będą nas znowu potrzebować, w następnej wojnie.
Martinez spojrzał na nią, zaskoczony.
— Myślisz, że wybuchnie następna wojna?
— Jak może nie wybuchnąć? Shaa zostawili nas w rękach sześćsetosobowego komitetu. Jak ci się wydaje, czy taka grupa może skutecznie zarządzać czymś tak wielkim i skomplikowanym jak imperium?
— Niezbyt. Ale będą mieli Flotę, prawda?
— Może, jednak sądzę, że sześćsetosobowy komitet może się dogadać jedynie co do tego, że wszyscy oni powinni mieć coraz więcej tego, co już mają. W przeszłości Shaa powstrzymywali zachłanność lordów konwokatów, ale teraz Shaa są martwi. Myślę, że wojna wybuchnie jeszcze w tym pokoleniu. — Ostrożnie odstawiła filiżankę z kawą na spodek i obejrzała go pod światło. — Wyrób Gemmela — stwierdziła. — Bardzo ładny.
— Fletcher miał dobry gust — odparł Martinez. — Przynajmniej tak mi mówiono.
Читать дальше