Zapowiadają się kłopoty, pomyślał.
Kolacja z dowódcą eskadry okazała się zadziwiająco swobodna. Martinez przedstawił ostatnią wersję swego planu i uzyskał aprobatę.
— Apropos, mam zamiar skierować się do bramy wormholowej — oznajmiła Chen. — Zgadzam się z pańską analizą charakteru Beskotha.
Martinez odczuł gdzieś w mózgu delikatne szarpnięcie przyjemności.
— Czy zawiadomiła pani o tym kapitana Fletchera?
— Zrobię to jutro rano.
Tej nocy udało mu się przespać kilka godzin. Wstał wcześniej niż zwykle, przespacerował się po statku. Skinieniem głowy pozdrawiał spotkanych załogantów, ale nie wdawał się w rozmowy. Starał się wyrazić skinieniem głowy energię i pewność siebie. Miał nadzieję, że w jego oczach błyszczy obietnica „Damy wrogowi lanie”.
Kiedy po raz trzeci energicznie i z pewnością siebie kiwnął głową temu samemu załogantowi, uświadomił sobie absurdalność swego zachowania i powrócił do kabiny. Siedział przy biurku, a cisza narastała wokół niego. W półmroku buzie uskrzydlonych dzieci wydawały się niezwykle poważne.
Spojrzał na blat biurka i zobaczył Terzę — obraz zainstalował tam po przybyciu na statek — i przypomniał sobie, że od opuszczenia Seizho do niej nie pisał. Wziął pisak i zaczął.
„Za parę godzin rozpoczynamy bitwę. Możesz sobie oszczędzić niepokoju co do jej wyniku, ponieważ jeśli otrzymałaś ten list, oznacza to, że bitwę wygraliśmy”.
I tu zabrakło mu słów. Po tym zdaniu otwierającym, banalnie by brzmiały zwykłe zapytania o zdrowie i wspomnienia dzieciństwa na Laredo. Wdawanie się w śmiertelnie groźną operację u boku tysięcy towarzyszy wymagało choć trochę głębi i introspekcji.
Problem polegał na tym, że introspekcja nie była jego mocną stroną i Martinez to wiedział.
Zaczął opisywać, jak brzmi cisza na statku, jak wibracje i hałas silników zdają się zanikać w białym szumie… Jak załoga skrzętna, lecz cicha czeka i obserwuje… Według jego oceny bitwa pójdzie dobrze i ma nadzieję, że ją wygra bez żadnych ofiar ze strony Sił Chen.
„Któregoś dnia nazwano mnie »sprytnym«. Tego słowa ludzie używają do określenia rodzaju inteligencji, którą niezupełnie aprobują. Nazywano mnie tak już wcześniej. Raczej tego nie lubię, ale przypuszczam, że powinienem aprobować każdy komplement, jaki mi się trafia. Przynajmniej nie nazywają mnie głupcem”.
Martinez popatrzył na list i pomyślał, że zanim go prześle dalej, powinien się dowiedzieć, czyjego korespondencję cenzuruje Michi, czy kapitan.
Trzymał pisak nad biurkiem i zastanawiał się, co dalej. „Dawna kochanka pocałowała mnie wczoraj, ale nie chciałem jej”.
Niezbyt krzepiące uczucie. Pisak nie drgnął.
Spojrzał na wizerunek Terzy i próbował przypomnieć sobie jej głos, jej sposób poruszania się. Same mętne wspomnienia. Czas spędzony razem wydawał się na wpół zapomnianym snem.
Bez zaproszenia nadeszły obrazy Suli. Pamiętał błysk jej szmaragdowych oczu, jedwabisty ciężar złotych włosów na dłoni, smak ciała na wargach. Było tak, jakby mógł wyciągnąć rękę i jej dotknąć.
Zapach Zmierzchu na Sandamie ukłuł go w zatoki. Martinez poczuł ciężar, nacisk i ból wbijanego w serce długiego stalowego miecza.
Dawna kochanka pocałowała mnie wczoraj, pomyślał, ale to była niewłaściwa kochanka.
Ból przejdzie, powiedział sobie.
„Uwielbiam Twoje listy, ale do następnej wiadomości dołącz niewielkie wideo, bym widział, jak teraz wyglądasz”.
A potem podpisał: „Kocham Cię, Gareth”.
Nie wysłał listu do osoby, która będzie go cenzurowała, ale zapamiętał go i oczyścił pulpit.
Umieścił pisak w odpornym na przeciążenia trzymaku i spojrzał w górę — uskrzydlone dzieciaki łypały na niego chytrze.
* * *
Na trzy godziny przed osiągnięciem minimalnej odległości od Okiray lady Michi wydała obiad dla oficerów krążownika. Alkoholu nie podawano. Chandra Prasad była nieobecna — w tej chwili jako oficer wachtowy miała w swej pieczy statek.
Martinez zastanawiał się, czy Fletcher nie zaaranżował tego celowo.
Michi doskonale weszła w rolę gospodyni, pilnowała, by każdy, nawet najmłodszy stopniem, brał udział w konwersacji. Lord Gomberg Fletcher, zwielokrotniony w jasnej jak lustro asteroidalnej materii, którą upiększono ściany, demonstrował sobą serię wspaniałych obrazów — srebrne włosy i patrycjuszowskie maniery sprawiały, że wyglądał bardziej na gospodarza niż gościa. Martinez, ze wzrokiem utkwionym w mankietowym chronometrze, pił dużo kawy, jadł bez apetytu i mało mówił.
Na zakończenie obiadu Michi wstała i kryształowym kieliszkiem z wodą wzniosła toast.
— Za zwycięstwo — powiedziała.
— Zwycięstwo! — zawtórowali wszyscy i po raz pierwszy w tym dniu Martinez poczuł, jak serce mu przyśpiesza, a skórę liżą migoczące języki ognia. Wygra tę bitwę. Miał zamiar uczynić zwycięstwo totalnym.
— Na miejsca operacyjne, milordowie — powiedziała Michi. — Natychmiast, jeśli łaska.
Martinez wrócił do swej kwatery, zdjął mundur galowy i przed włożeniem skafandra gruntownie skorzystał z toalety. Z hełmem pod pachą pomaszerował do stacji oficera flagowego, mijając po drodze innych załogantów, udających się na posterunki. Schodzili mu z drogi, prężyli się i pozdrawiali skinieniem głowy. Widział na ich twarzach uśmiechy. Czuł we krwi ekscytację zwycięstwem.
Michi nie dotarła jeszcze do swej stacji. Martinez specjalnie okrążył pomieszczenie i uścisnął dłonie Coena i Li, oraz Franza, chorążego, który monitorował stan statku. Lady Michi przybyła, zobaczyła, co robi Martinez, i też obeszła ludzi.
— Powodzenia — powiedziała, uderzając dłonią o dłoń Martineza.
Spojrzał w jej piwne oczy i uśmiechnął się.
— I pani też, milady.
Wpiął się w fotel, a wokół niego pojaśniały displeje. Czterdzieści sześć minut do maksymalnego zbliżenia z Okiray i sześć minut do wystrzelenia pocisków. Cała eskadra otrzymała już rozkazy i Martinez powstrzymywał impuls, by kontaktować się ze wszystkimi statkami i te rozkazy potwierdzać.
Po sześciu minutach z każdego statku Sił Chen wyskoczyły dwa pociski. Włączyły silniki na antymaterię i pomknęły ku jedenastu wabikom, lecącym między eskadrą a okrętami Bleskotha.
Martinez wychylił się w przód i z niecierpliwością wpatrywał w displeje. Bardzo chciał wiedzieć, czy Bleskoth zachowa się tak samo jak dwukrotnie poprzednio — kiedy Siły Chen wystrzeliwały pociski, obniżał przyśpieszenie na dwanaście minut. Martinez sądził, że Bleskoth nie ma wyboru — wszystkie jego wabiki zostały zaprogramowane na tę dwunastominutową przerwę i jeśli nie chciał się zdemaskować, będzie musiał pójść za ich przykładem.
Przewidywania sprawdziły się. Bleskoth właśnie oszczędził mu pracy i Martinez odetchnął z ulgą. Nie musi ponownie w ostatniej chwili wyznaczać mnóstwa nowych trajektorii.
Statek obrócił się i silniki rozpoczęły przy Okiray zaplanowane przyśpieszanie. Martinez napinał się, warczał i łapał oddech. Przegrywał walkę ze wzrastającymi siłami grawitacji, a wokół niego narastała ciemność. W końcu zemdlał i w taki sposób przegapił chwilę, gdy taktyczne komputery eskadry wystrzeliły sto dwadzieścia osiem pocisków. Wszystkie miały być sterowane przez parę kadetów w szalupach, którzy — teraz nieprzytomni, jak reszta załogi — zostali wystrzeleni w kosmos za pociskami.
W końcu ciążenie ustąpiło. Martinez dyszał, łapiąc powietrze. Wczepił się w displeje, przyciągał je bliżej do słabo widzących oczu. Nie udawało się, więc szarpnął się w uprzęży, walnął brzegiem hełmu w displej i patrzył rozwartymi oczami, aż w centrum jego przyciemnionego pola widzenia jasne ikony pocisków zapłonęły w nicości. Pociski leciały, kryjąc się przed nadciągającym wrogiem za planetą. Martinez osunął się z powrotem na fotel, a w jego mózgu zapłonął triumf.
Читать дальше