W tym momencie „Korona” — teraz ukryta za rozległym obłokiem radiacji, wytryskującej z miejsca destrukcji dziewięciu pocisków z antymaterii — zapuściła swoją przynętę, zmieniła kurs o dwadzieścia trzy stopnie w lewo, nadal w płaszczyźnie ekliptyki, i zwiększyła przyśpieszenie do dziesięciu g.
Wszyscy na statku stracili przytomność. Kiedy obłok zaczął się rozpraszać, wrogie przechwytywacze uderzyły w Martinezowe pociski pięć i sześć, tworząc dwa obłoki skrywające, które przesłaniały „Koronę” przez kilka dalszych minut. Kiedy radiacja zaczęła się rozpraszać, systemy automatyczne wyłączyły silniki i „Korona” podryfowała.
Naksydzi widzieli teraz na swych ekranach przynętę, pocisk skonfigurowany tak, by jego obraz radarowy miał mniej więcej te same rozmiary, co „Korona”, mknący ze stałym przyśpieszeniem sześć g na kursie „Korony”. Oczywiście ich radary zobaczą również „Koronę”, ale Martinez miał nadzieję, że nie uznają jej za coś interesującego. Stanie się zaledwie symbolem na ich ekranach, obiektem niewartym badań, w odróżnieniu od przynęty, która tak wyraźnie przyciągała uwagę. Może sklasyfikują go jako szczątek i dopiero gdy skonfigurują swoje czujniki tak, by pokazywały rzeczywisty rozmiar plamki radarowej, zobaczą, że ten obiekt ma rozmiary fregaty.
Martinez pamiętał, że przez cały czas pociski trzy i cztery spadają cicho, dyskretnie ku Magarii. Trawiastozielone pociski z zabójczymi białymi futbolowymi piłkami wymalowanymi na dziobie.
Kiedy czekał na odpowiedź Naksydów, włączył ogłoszenia ogólne i kazał wszystkim włożyć skafandry próżniowe. Otrzymał tylko odpowiedź od Maheshwariego.
— Załoga maszynowni już jest w skafandrach, milordzie.
Były to pierwsze słowa, które usłyszał od Maheshwariego od chwili, gdy „Korona” opuściła dok.
— Bardzo dobrze — odparł Martinez z braku lepszej odpowiedzi. Wypiął się z uprzęży i wtłoczył w skafander, przechowywany w specjalnej szafce sterowni. Kiedy zrywał z siebie spodnie, napotkał pas z pistoletem i się zawahał. Mógł go zapiąć na skafandrze, ale uznał, że broń nie jest już potrzebna.
Jego załoga — maleńkie królestwo, dziewiętnaście dusz — podjęła razem z nim to szalone przedsięwzięcie. Może dlatego, że nawykli słuchać rozkazów, może z powodu jego władczego opanowania w trudnej sytuacji… a może po prostu bali się, że użyje pistoletu. Ale teraz wszyscy zaangażowali się w jakiś sposób, a pistolet był nieporęcznym gratem, który już mu nabił siniaka na udzie.
Zwinął pas z pistoletem i wepchnął do szafki na skafandry.
Właśnie przyczepiał urządzenie sanitarne w dolnej części skafandra, gdy Clarke, która nadal obserwowała ekrany, podczas gdy jej partnerka wkładała skafander, nagle krzyknęła:
— Ślady pocisków! Całe mnóstwo! Z „Ferogasha”, „Kashmy”, z „Majestatu”… wszystkie strzelają, milordzie!
Martinez wbił się w skafander, rzucił do klatki dowodzenia, wywołał ekrany sensorów. Wszystkie naksydzkie statki wystrzeliły salwy dokładnie w tej samej chwili.
— Czy któreś z nich kierują się na nas? — spytał Martinez.
— Ach… za wcześnie, by to stwierdzić, milordzie. Martinez, wisząc w klatce, nadal podpinał urządzenie sanitarne. Wraz z rozwojem sytuacji stało się oczywiste, że przynęta nie zadziałała. Z wystrzelonych stu sześćdziesięciu czterech pocisków zbyt wiele kierowało się bezpośrednio ku „Koronie”, a zbyt mało ku przynęcie.
Naksydzi jednak popełnili błąd, wystrzeliwując jednocześnie tak wiele pocisków. Choć każdy statek starał się manewrować swymi pociskami już od startu, by nie leciały w formacji, jak salwa „Ferogasha”, jednak mimo to nadchodziły one jedną szeroką ławą i Martinez tak skonfigurował swą obronę, że zmiatał z próżni wiele wrogich pocisków pojedynczymi przechwytywaczami.
Naksydzi powinni wysyłać salwy w odstępach dziesięciosekundowych, wtedy Martinez musiałby do ich przechwycenia użyć znacznie więcej pocisków.
Obłoki radiacyjne rozkwitały na displejach, kiedy kontrogień „Korony” likwidował naksydzkie uderzenie. Przeżyło czternaście wrażych pocisków — wszystkie zostały unicestwione przez lasery obrony bezpośredniej „Korony”. Kadet Kelly miała dar do laserów — przewidywała zwroty pocisków i zręcznie je zestrzeliwała.
Cała załoga sterowni była już w skafandrach, a „Korona” znowu przyśpieszała z sześciokrotnym przeciążeniem do Wormholu Cztery. Martinezowi pozostały osiemdziesiąt cztery pociski.
Jego dwa pociski nadal spadały ku pierścieniowi Magarii. Obserwował je na monitorach z gorączkowym napięciem; jeśli choćby jeden trafi w cel, bunt się skończy i dobiegnie kresu życie około czterech czy pięciu milionów istot rozumnych.
Widocznie Naksydzi w końcu zauważyli przynajmniej jeden z dwu spadających ku nim pakietów o rozmiarach pocisków, bo trafili pocisk cztery i go zniszczyli. Zawarta w nim antymateria rozbryznęła się w niekontrolowany wachlarz; nie wywołała nigdzie większej eksplozji, lecz utworzyła spektakularny obłok radiacyjny, który chyba zmylił wraże czujniki lub ich operatorów, bo pocisk trzy zdołał poddryfować bliżej. Uruchomił swój silnik i skierował się na cel — pierścienną stację floty.
Lasery obronne odpowiedziały z opóźnieniem i przechwyciły nadlatujący pocisk zaledwie kilka sekund przed detonacją. Pocisk i tak wybuchł, trochę na północ od stacji pierściennej, tworząc kulę ognia prawie tak potężną, jak przy planowej detonacji.
Martinez obserwował z napięciem, jak obłok radiacyjny sunie na stację pierścienną niczym fala zalewająca brzeg.
— Ognia z baterii jeden — rozkazał.
Z szyn wyskoczyło osiem pocisków, nakierowało się na pierścień i odpaliło. Gdy pociski przyśpieszały, Martinez wysłał im parametry celów.
Znowu gryzł knykcie, obserwując, jak obłok radiacyjny wokół stacji powoli się rozprasza. Pierścień Magarii pozostał nietknięty. Cienka, błyszcząca, srebrzysta wstęga kręciła się wokół planety bez śladów uszkodzeń, bez widocznych pożarów czy ziejących dziur w konstrukcji.
Nie nastąpił żaden odwet. Naksydzkie baterie pociskowe milczały.
Lasery obrony bezpośredniej pierścienia — to one zdmuchnęły ośmiopociskową kanonadę Martineza, zniszczyły wszystkie pociski, zanim te zdołały zagrozić pierścieniowi.
Ale podczas tych wydarzeń nie strzelił żaden statek. Martinez zastanawiał się oszołomiony, czy przypadkiem jakimś cudem nie zniszczył ich wszystkich.
Mijały godziny. Kiedy ustało bezpośrednie zagrożenie, zmuszające do koncentracji na walce, Martinez przypomniał sobie o zamiarze wysłania wiadomości do reszty imperium. Tu w układzie statki cywilne były właśnie świadkami spektakularnej bitwy. Martinez wysłał im wszystkim wiadomość laserem komunikacyjnym, wyjaśniając, że naksydzcy buntownicy opanowali stację pierścienną i flotę, że wormholowe stacje przekaźnikowe również zostały przechwycone; prosił kapitanów, żeby natychmiast po opuszczeniu układu Magarii poinformowały najbliższe jednostki floty.
Upłynęło pięć godzin, zanim Martinez przekonał się, że nie wszyscy wrogowie są martwi. „Majestat Praxis”, statek flagowy Fanaghee, wystrzelił pełną salwę dwunastopociskową, a każdy pocisk mknął innym, pokrętnym torem ku „Koronie”. Mając różne tory, pociski nadlatywały w różnych momentach i dawały współpracującym Kelly i Martinezowi mnóstwo czasu na wyłapanie ich laserami obronnymi. Wyłapali wszystkie prócz jednego, który leciał na dotychczas bezużyteczną przynętę „Korony” i ją rozsadził.
Читать дальше