Dura dołączyła do grupy nieco zdenerwowana. Jednak drwale powitali ją raczej z obojętnością, a niektórzy nawet kiwali przyjaźnie głowami. Ci nomadzi, nieustannie przemierzający obrzeża, musieli być przyzwyczajeni do normalnego traktowania obcych w potężnym zagłębiu wokół Parz.
Dziewczyna z nadpływu znalazła kawałek sznura i owinęła nim ramię. Przywiązany do pnia sznur ciągnął ją, wywierając stały nacisk na rękę. Uświadomiła sobie, że stała się częścią konwoju i porusza się dzięki jego sile bezwładności. Zerknęła na pozostałych członków zgromadzenia. Ich twarze i odprężone, okryte kaftanami ciała tworzyły półkulistą tarczę nad odsłoniętym rdzeniem drzewa. Zielony żar opromieniał postacie i rzucał łagodne światło na ich oczodoły. Dura zaakceptowana przez drwali czuła się tu dobrze i przysunęła się bliżej ciepłego, jądrowego ognia.
Zauważyła, że Rauc i Brow tulą się do siebie po drugiej stronie małej grupy. Rauc pomachała do niej ręką, ale szybko przeniosła uwagę na swojego męża. Córka Logue'a rozejrzała się dyskretnie i zobaczyła, że większość zebranych podzieliła się na pary, które od czasu do czasu zagadywały do siebie. Osamotniona, odwróciła głowę i zaczęła patrzeć w spokojnie palący się ogień.
Ktoś poklepał ją po ramieniu. Zobaczyła Kae, która spoczęła obok niej, uśmiechając się.
— Zjesz coś?
Dura nie mogła się powstrzymać od ukradkowego spojrzenia. Kobieta-drwal nie miała przy sobie żadnego towarzysza. Nie było w niej też ani śladu po niedawnym wybuchu wrogości. Dura odnosiła wrażenie, że Kae jest bardzo nieszczęśliwa. Odwzajemniła uśmiech, starając się okazać dobrą wolę.
— Dzięki. Chętnie coś zjem.
Kae wyciągnęła rękę w stronę rozżarzonej szczeliny, wyrytej w drzewie. Wyjęła jedną z misek, uważając, żeby nie poparzyć sobie palców o rozgrzane drewno. W okrągłym, drewnianym naczyniu znajdowała się jakaś ciemnobrązowa masa. Kobieta-drwal podała miskę gościowi z farmy.
Dura ostrożnie pogrzebała w naczyniu. Potrawa była gorąca. Wyciągnęła bryłkę, która miała włochatą powierzchnię, ale była przypieczona na chrupko i zatrzeszczała, gdy dziewczyna ścisnęła ją w palcach.
Spojrzała na Kae z powątpiewaniem.
— Co to takiego?
— Najpierw spróbuj. — Zapytana spojrzała chytrze na zielony ogień.
Dura uszczknęła odrobinę włochatej bryłki.
— Mam zjeść całe?
— Tylko ugryź.
Córka Logue'a wzruszyła ramionami, szybko podniosła bryłkę do ust i zagłębiła w niej zęby. Powierzchnia bryłki była elastyczna, trudna do nadgryzienia; meszek łaskotał podniebienie. Wreszcie skórka pękła i kawałki gorącego, kleistego mięsa trysnęły jej na język i brodę. Splunęła, ale otarła twarz i przełknęła bryłkę. Miąższ był soczysty, ciepły i sycący. Dura odgryzła kawałek skórki i powoli go przeżuła. Okazał się twardy i prawie pozbawiony smaku. Następnie wyssała resztkę mięsa w skorupce, nie tykając twardego rdzenia w środku.
— Dobre — stwierdziła. — Co to takiego? Kae pozwoliła, żeby pusta miska zawisła w Powietrzu; szturchnęła ją palcem wskazującym i obserwowała, jak wiruje.
— Jajo pająka spinowego — odparła. — Wiedziałam, że nie rozpoznasz go. Tylko w taki sposób da sieje zjeść. W niektórych częściach zagłębia uchodzi za przysmak. Na obrzeżach dzikiego lasu żyje nawet społeczność, która hoduje pająki, żeby pozyskiwać jaja. Bardzo niebezpieczne, ale zyskowne zajęcie. Trzeba tylko wiedzieć, jak przyrządzać jaja, żeby były smaczne… i jadalne.
— Chyba nigdy nie zdołałabym rozpoznać w tym czymś jaja pająka.
— Trzeba je zabierać zaraz po złożeniu — kiedy mały pająk, jeszcze nie jest uformowany i w jaju znajduje się coś w rodzaju papki. Środkowa, twarda część stanowi podstawę egzoszkieletu stworzenia; młody pająk wrasta w swój szkielet, pochłaniając substancję odżywczą.
— Dzięki za wyjaśnienia — powiedziała Dura sucho. Kae roześmiała się i otworzyła torbę, którą nosiła przy pasie. Wyjęła kawałek ciasta piwnego.
— Masz, poczęstuj się. W Parz takie egzotyczne produkty z zagłębia cieszą się ogromnym wzięciem. Czerpiemy z nich spore dodatkowe zyski. A co byś powiedziała na kawałek mięsa świni powietrznej?
— Może być. Poproszę. A potem możesz mi opowiedzieć, jak to się stało, że dołączyłaś do tej karawany z drewnem.
— Tylko pod warunkiem, że ty opowiesz, w jaki sposób znalazłaś się tutaj, skoro pochodzisz aż z nadpływu…
Czując ciepło w żołądku, nieco rozweselona i oszołomiona ciastem piwnym, Dura opowiedziała Kae swoją zagmatwaną historię, a nieco później, przy świetle ognistego Koła, powtórzyła ją pozostałym drwalom, którzy słuchali z wypiekami na twarzach.
* * *
Wkrótce miski zjedzeniem, przechowywane w żarzących się szczelinach, zostały opróżnione. Stopniowo rozmowy zamierały i Dura wyczuła, że spotkanie zbliża się do końca.
Rauc wyjęła dłoń z ręki męża i samotnie ruszyła do środka małej grupy. Znalazłszy się w samym centrum, w milczeniu spojrzała na Koło wycięte w pniu drzewa.
Wszystkie rozmowy ucichły. Dura obserwowała, zaintrygowana. Atmosfera uległa zmianie — stawała się bardziej uroczysta, smutniejsza. Drwale odsuwali się od siebie i przybierali sztywne pozy. Dziewczyna z nadpływu zerknęła na twarz Kae. Oczodoły kobiety były szeroko rozwarte, oświetlone żarem ognia, wpatrzone w Rauc.
Powoli Rauc zaczęła mówić. Monolog składał się z imion — Dura nie znała żadnego z nich — recytowanych w monotonnym tempie. Głos Rauc był zmęczony i spokojny, ale wydawało się, że dociera do każdego z uczestników zgromadzenia. Córka Lo-gue'a słuchała usypiającej, rytmicznej wyliczanki imion, którą kuliska adresowała do wielkiego Koła wyrytego w drewnie.
Powoli Dura uświadomiła sobie, że są to imiona ofiar. Ofiar czego? Okrucieństwa, chorób, głodu, wypadków. Były to imiona zmarłych, które przypominano teraz podczas skromnej ceremonii.
Niektórzy z nich musieli żyć przed wieloma pokoleniami; ich śmierć nastąpiła tak dawno temu, że zapomniano o wszystkich okolicznościach, które jej towarzyszyły. Jednak imiona owych ludzi potomność zachowała w pamięci, dzięki temu subtelnemu, pełnemu wdzięku kultowi Koła.
A ludzie żyjący na niebie mogli pozostawić po sobie ślad tylko za pośrednictwem słów.
Wreszcie lista imion wyczerpała się. Rauc szybowała w Powietrzu przed coraz słabiej żarzącym się Kołem. Jej twarz nie zdradzała żadnych emocji. Po chwili drgnęła i spojrzała na oblicza obserwujących ją osób, jakby dopiero się budziła, a potem, falując, wróciła do męża.
Grupa rozpraszała się. Brow objął żonę i pofalowali gdzieś razem. Wszyscy uczestnicy zgromadzenia żegnali się i odlatywali.
Dura zerkała ukradkiem na Kae. Kobieta przyglądała się apatycznie Browowi i Rauc. Uświadomiła sobie, że jest obiektem zainteresowania gościa. Uśmiechnęła się, ale w jej głosie można było wyczuć napięcie.
— Odnoszę wrażenie, że znowu mnie osądzasz.
— Nie. Ale myślę, że teraz rozumiem twoje kompromisy. Kae wzruszyła ramionami.
— Brow i ja przez większość czasu jesteśmy razem. Rauc wie o tym i musi żyć z tą świadomością. Ale Brow kocha Rauc. Ten dzień z nią jest wart stu ze mną. I ja muszę żyć z tą świadomością. Wszyscy jesteśmy skazani na kompromisy, Dura. Nawet ty.
Córka Logue'a pomyślała o od dawna nieżyjącym Esku, i o podobnym, bolesnym trójkącie.
— Tak — rzekła. — Wszyscy jesteśmy skazani na kompromisy. Kae zaproponowała jej nocleg, gdzieś w plątaninie sieci i sznurów, opasujących to dziwne, linearne miasto. Dziewczyna z nadpływu odmówiła z uśmiechem.
Читать дальше