Fasada drewnianej metropolii — zionąca wielkimi otworami — zapadała się pod powłoką wstęg kotwicznych i opadała fałdami na ich dolne części. Konstrukcja z materii rdzeniowej okazywała się tak słaba, jakby wykonano ją z miękkiej skóry świńskiej. Z kruszącej się Skóry spadał deszcz odłamków.
— Deni! — wrzasnął Farr.
Pomimo chaosu panującego przy szpitalnym wyjściu Adda widział szczupłą sylwetkę pani doktor. Nie przerywała pracy. Przez chwilę patrzyła w górę, na zapadającą się Skórę, ale zaraz wróciła do swoich pacjentów.
Wylot oddziału szpitalnego zamknął się jak pyszczek.
Przez ułamek sekundy Adda widział, jak Deni zasłania się ramieniem przed potężnymi szczękami z drewna i materii rdzeniowej, jakby wreszcie próbowała ocalić własne życie. Postrzępione krawędzie rozerwały jej ciało niczym zaciskające się zębiska. Obłok drewnianych szczątków i pyłu, który wzbił się nad zniszczoną fasadą Miasta, przesłonił widok szpitala.
Farr bełkotał coś głośno, ale cały czas falował, wlokąc kokon Bzyi.
— Krzycz! — wrzasnął Adda, chociaż jego słowa zagłuszał rozdzierający ryk Miasta. — Niech cię diabli, krzycz i płacz, jeśli chcesz! Tylko nie przestawaj falować!
* * *
Hork przybliżył twarz do nierealnie cichego przestrzennego obrazu.
— To wiatroodrzut — powiedział ze zdumieniem i wybuchnął śmiechem. — Wprost nie mogę w to uwierzyć. Wiatroodrzut z Bieguna Północnego Gwiazdy!
Dura ścisnęła mocniej dźwignie sterownicze. Były ciepłe i wygodne; pasowały do jej dłoni. Miała wrażenie, że jest więźniem własnego umysłu, bezradnym obserwatorem swoich poczynań. Usiłowała wyobrazić sobie, co musi się dziać w Płaszczu, jeśli ta kulista mapa rzeczywiście przedstawiała Gwiazdę.
Hork zbliżył się do przezroczystej ściany i oglądał malutki obraz bitwy. Wreszcie odwrócił się do Dury i krzyknął:
— Myślę, że to wystarczy… Możesz puścić.
Dziewczyna spojrzała na swoje ręce. Palce nie chciały się wyprostować. Musiała groźnie spojrzeć na zbuntowane dłonie i wysiłkiem woli zmusić je do rozwarcia się.
Uwolnione dźwignie delikatnie powróciły do pozycji wyjściowej.
Strumień na gwiezdnej mapie skurczył się, przerodził w cienkie piórko, aż w końcu całkowicie zanikł. Mapa zblakła i powoli rozmyła się.
— Czy to już koniec? Już nie zmierzamy w kierunku Pierścienia?
Hork wrócił, falując przez potężną komorę. Kręcił strzałką urządzenia w krześle na przemian w lewo i w prawo, spoglądał to na łuk gwiezdny, to na pole gwiazd, usiłując ocenić zakres zmiany, dokonanej przez jego towarzyszkę.
Dura rozsiadła się w fotelu i obserwowała ciche eksplozje gwiezdnych pól na nieboskłonie.
— Nie obróciliśmy Gwiazdy, jeśli o to ci chodzi — rzekł Hork. — Ale nadaliśmy jej inny kierunek. W każdym razie, tak sądzę… Pierścień odsunął się od środka tamtej ściany. — Wskazał na obraz nieba. — Wciąż zmierzamy w stronę pola bitwy, ale odchyliliśmy trajektorię Gwiazdy; nie natkniemy się na Pierścień.
Nachmurzyła się. Nie opuszczało jej poczucie, iż jest nic nie znaczącym pyłkiem w oddali.
— Myślisz, że to wystarczy?
— Żeby Xeelee przestali nas niszczyć? — Wzruszył ramionami. — Nie wiem, Dura. Ale zrobiliśmy wszystko, co było w naszej mocy.
Córka Logue'a przypatrywała się Horkowi. Na jego twarzy również malowało się oszołomienie i uczucie zawodu.
Mężczyzna wyciągnął rękę.
— Chodź. Wydaje mi się, że po tych epickich czynach powinniśmy odpocząć. Wracajmy do naszego drewnianego statku. Zjemy coś i spróbujemy się odprężyć.
Pozwoliła, żeby wyciągnął ją z krzesła. Trzymając się za ręce, pofalowali do wewnętrznego czworościanu.
Kiedy znaleźli się w nim, dziewczyna zaczęła sunąć w kierunku otwartego włazu „Świni", ale Hork złapał ją za ramię.
— Poczekaj, Dura, spójrz na to.
Odwróciła się. Pokazywał mapę na wewnętrznej ścianie komory Złącza — mapę Gwiazdy, diagram tuneli, który już wcześniej oglądali. Jeden ze szlaków — ścieżka, która łączyła Rdzeń ze Skorupą, na Biegunie Północnym — migotał, powoli i miarowo.
Hork pokiwał głową.
— Chyba rozumiem. Właśnie w ten sposób stworzono strumień gwiezdny. — Wodził opuszkiem palca po tunelu. — Widzisz? Kiedy pociągnęłaś te dźwignie, Dura, tunel musiał się otworzyć. Zaczerpnął materię z serca Gwiazdy i przetransportował ją do Skorupy. Materia pobrana z głębi Rdzenia zapewne od razu wybuchła w niższym ciśnieniu, uwalniając mnóstwo energii.
Dura czuła się dziwnie. Miała wrażenie, że widzi Horka w odległym końcu długiego ciemnego korytarza.
— Na Biegunie Północnym muszą istnieć potężne silniki wykorzystujące tę energię — napędy nieciągłości, o których wspominała Karen Macrae; to one popychają Gwiazdę. — Miał nieprzytomny wzrok. — Dura, musimy kiedyś dotrzeć do tych silników. Ciekaw jestem, jak powiodło się Kolonistom, gdy nastąpił wybuch z tamtego tunelu…
Durze wydawało się, że twarz Horka utraciła rumieńce. Nawet trupioblada mapa na ścianie czworościanu zrobiła się brązowawa. Dziewczyna poczuła w ustach dziwny, rozrzedzony smak.
Uświadomiła sobie, że jest zmęczona. Miała przed sobą wystarczająco dużo czasu, żeby snuć plany i marzenia. Na razie tęskniła jedynie za znajomym i względnie bezpiecznym pokładem „Świni", na którym mogła coś zjeść i przespać się.
Kiedy zbliżyła się do wejścia statku, powitał ją silny słodkawy odór świńskich wiatroodrzutów.
* * *
Adda dotknął ramienia Farra.
— Czekaj. Zatrzymamy się tutaj. Już wystarczy.
Chłopiec był zbity z tropu. Falował jeszcze kilka sekund, jakby odruchowo, a potem przestał poruszać nogami. Wypuścił kokon i zerknął na swoje ręce, które wyglądały jak zagięte szpony.
Stary myśliwy oddalił się trochę i zawisł w Powietrzu; po raz pierwszy od początku katastrofy zmogło go zmęczenie. Magpole podtrzymywało Addę, ale wyczuwał jego nieustanne drżenia. Ból w nogach, ramionach, plecach i dłoniach nie wynikał już tylko ze zmęczenia i stawał się coraz bardziej dokuczliwy. Nadął klatkę piersiową, wciągając wilgotne Powietrze Bieguna; gęsta substancja paliła płuca i naczynia włosowate. Przypomniał sobie srogie ostrzeżenia biednej, utraconej na zawsze Deni Maxx — po zderzeniu z lochą powietrzną jego ciało już nigdy nie miało odzyskać pneumatycznej sprawności. Tego dnia sprawdził jej diagnozę do granic możliwości.
Miasto było zniszczonym drewnianym pudełkiem, tak małym, że można było je zakryć dłonią. Długi elegancki Grzbiet łączył jego dolną część z Podpłaszczem. Wokół górnej warstwy Parz unosił się obłok, mgła utkana ze szczątków konstrukcji, a także uciekających mieszkańców.
Gwiazdołamacze Xeelee nadal przeszukiwały Płaszcz. Wokół statków szalały struny wirowe, śmiercionośne i… banalne.
Adda uświadomił sobie, że zamykają mu się oczy. Poczuł takie znużenie i ból, że przestało go interesować to, co działo się dookoła. To była najgorsza cecha starzenia się: powolne, nie mające końca obumieranie ciała, które stopniowo izolowało go od świata, od ludzi, i pogrążało w malutkim, klaustrofobicznym wszechświecie własnej słabości. Nawet teraz, w najważniejszym dla Płaszcza momencie…
Jakiś ironiczny duch podpowiadał mu: No cóż, przynajmniej nie zdążę zobaczyć, jak wszystko zmienia się na gorsze.
— Adda. — W głosie Farra było więcej zdziwienia niż strachu. — Spójrz na Miasto.
Читать дальше