— Niech to licho. Dziewczyno, właśnie byłaś świadkiem bitwy, której rozmiary przekraczają nasze pojęcie. Dowiedziałaś się, że nasz świat jest skazany na zagładę. A mimo to wpadasz w panikę z powodu zwykłej sztuczki!
— Ale co to jest?
Kula miała średnicę jednego człowieka; unosiła się naprzeciw krzesła.
— Czy to nie jest jasne? — warknął Hork. — Zdejmij ręce z dźwigni.
Dura posłuchała. Kulę było widać jeszcze przez kilka sekund, a potem zaczęła się zapadać i w końcu zniknęła.
— To środek pomocniczy — dorzucił mężczyzna z ożywieniem. — Coś jakby… — Wykonał nieokreślony gest. — Jakby okno w aucie powietrznym. Pomoc dla pilota.
Usiłowała skupić się na nowej zagadce. Zerknęła na Gwiazdę — skłębioną, żółtoczerwoną plamkę w centrum przestrzeni z gazu i światła.
— Ta kula wyglądała jak Gwiazda. Hork wybuchnął piskliwym śmiechem; jego rozszerzone oczy zdradzały podniecenie.
— Jasne, że tak! Nie rozumiesz? Dura, za pomocą tych dźwigni pilot może sterować Gwiazd ą…
— Ależ to niedorzeczność — protestowała. — Czy można kierować Gwiazdą — całym światem — jakby była jednym z aut powietrznych?
— Moja droga, ktoś już tego dokonał. Gwiazda została rozmyślnie wysłana w kierunku Pierścienia. To, że znaleźliśmy urządzenie służące do tego, wcale nie jest zaskakujące. A ta kula jest mapą Gwiazdy; makietą, która pomaga sterować światem…
Dura ponownie złapała dźwignie; natychmiast ujrzała przed sobą szeroką, delikatną, złowieszczą kulę. Zebrała się na odwagę.
— Hork, nie możemy pozwolić na zniszczenie naszego świata.
Zbliżył się do niej. Jego oczodoły były szerokie i puste; oddychał płytko. Wydawał się potężny. Trzymał ręce z dala od ciała. Córka Logue'a zacisnęła palce na poręczach krzesła, jakby oczekując, że Hork rzuci się na nią.
— Dura, zejdź z krzesła. Nasza Gwiazda przemierzała kosmos przez tysiąc lat. Musimy spełnić nasz obowiązek, wypełnić przeznaczenie.
Potrząsnęła głową.
— Zatraciłeś się w tym wszystkim, Hork. W całym tym splendorze… To nie jest nasza bitwa.
Spojrzał na nią z ukosa; z jego brodatego oblicza emanowała srogość.
— Gdyby nie ta bitwa, nawet byśmy nie zaistnieli. Pokolenia ludzi żyły, umierały i cierpiały właśnie dla tej chwili. To jest cel naszej rasy, jej apoteoza! Teraz to rozumiem… Jak ktoś taki jak ty może brać w swoje ręce los świata?
— Ale j a nie mogę pogodzić się z tym wszystkim. Muszę spróbować coś zrobić. Musimy spróbować uratować nasz świat.
Na szerokim obliczu Przewodniczącego odmalowało się powątpiewanie, a nawet tęsknota.
— Wobec tego rozważ następującą myśl. Przypuśćmy, że mamy rację. Przypuśćmy, że nasz świat rzeczywiście jest pociskiem wymierzonym w Xeelee. Zatem jeśli naprawdę można sterować Gwiazdą za pomocą tego urządzenia, to dlaczego znajduje się ono tutaj?
Bała się Horka — nie tylko jego siły fizycznej, ale także nowych, nieoczekiwanych cech charakteru tego mężczyzny: fanatyzmu i chęci złożenia samego siebie w ofierze.
— Pomyśl — mówił. — Gdybyś była projektodawcą, Ur-człowiekiem, który zaplanował tę niesamowitą misję, czego oczekiwałabyś od osoby siedzącej w tym fotelu teraz, w kulminacyjnym momencie wyprawy?
Zawahała się.
— To urządzenie ma służyć do korygowania trajektorii — odparła po namyśle. — Do jeszcze precyzyjniejszego nakierowy-wania Gwiazdy na cel.
Rozpostarł ramiona.
— Dokładnie. Być może są tu jakieś drzemiące urządzenia, instrukcje dla nas — w każdym razie dla tych, którzy mieli się tu zjawić — w jaki sposób tego dokonać. Dura, a jeśli nam się nie powiedzie? Jeśli nie dokończymy naszej misji? Być może wmieszają się w to sami Ur-ludzie, żeby ukarać nas za arogancję.
Dziewczyna czuła, że jej dłonie lepią się od potu. To, co mówił, doskonale wyrażało jej wewnętrzny konflikt. Kim była, żeby móc decydować o losie świata i całych pokoleń?
Zaczęła rozmyślać o swoim dotychczasowym życiu, o niezwykłej sekwencji wydarzeń, która doprowadziła ją do obecnego stanu. Kiedyś, nie tak dawno temu, dryfowała w Płaszczu i, podobnie jak inne Istoty Ludzkie, była zdana na łaskę i niełaskę drobnego, przypadkowego Zaburzenia. Stopniowo, w miarę jak bieg wydarzeń oddalał Durę od ojczystych stron, coraz lepiej rozumiała naturę Płaszcza, Gwiazdy i roli ludzkości — jak gdyby przezroczyste ściany wytworu Ur-ludzi odsłaniały kolejne warstwy postrzegania.
A teraz była tutaj, w tym zadziwiającym miejscu i miała większy wpływ na rozwój sytuacji niż jakikolwiek inny człowiek od czasu Wojen Rdzeniowych. Kręciło jej się w głowie, czuła się jak otumaniona. Tego rodzaju doznania towarzyszyły jej podczas pierwszych wypraw na obrzeża lasu skorupowego, dokąd zapuszczała się wraz z ojcem jeszcze jako mała dziewczynka.
Miała wrażenie, że jej świadomość zapada się. Silnie odczuwała istnienie swego ciała — szerokie, powiększone pory skóry, napięte mięśnie, wrzynający się w talię sznur, za którym nadal tkwił nóż. Spojrzała w wytrzeszczone oczy Horka. Dostrzegła w nich lekkomyślność, podniecenie, upojenie, pogranicze szaleństwa. Przygnieciony ciężarem wyprawy, królestwa Ur-ludzi, Kolonistów i gwiazd, zapomniał, kim jest. Jednakże ona nie zapomniała. Wiedziała, kim jest: Durą, Istotą Ludzką, córką Logue'a — ni mniej, ni więcej. I w tej szczególnej chwili czuła się — ni mniej, ni więcej — uprawniona do tego, by przemawiać w imieniu ludów Gwiazdy, bardziej niż ktokolwiek inny. I właśnie dlatego ona musiała działać, i to szybko.
Jej niepewność ustąpiła miejsca determinacji.
— Hork, nie obchodzą mnie cele tych przeklętych ludzi-potworów z przeszłości. Liczy się dla mnie tylko mój lud — Farr, moja rodzina, pozostałe Istoty Ludzkie. Nie poświęcę ich dla jakiegoś pradawnego konfliktu, dopóki mam choć trochę nadziei i możliwości na zmianę stanu rzeczy.
Szerokie, zniekształcone usta Karen Macrae znowu się otworzyły. Dura zauważyła z niepokojem, że ich ruchy nie są całkowicie zsynchronizowane z szumiącymi słowami, które wypowiadała Kolonistka.
W naszym wirtualnym świecie czas upływa powoli. Ale nieustannie zbliża się do końca. Zaburzenia niszczą nas. Niektórzy już utracili łączność.
Przerwijcie lot. Odkryliśmy, ze nie chcemy umierać.
Dura przymknęła oczy i zadrżała. Koloniści nie byli już zdolni do działania. I dlatego sprowadzili tutaj gwiezdnych ludzi — sprowadzili ją — by uratowali ich świat.
Zerknęła na Horka. Uśmiechał się, odchylając głowę do tyłu jak zwierzę.
— Bardzo dobrze, nadpływowcze. Wygląda na to, że zostałem przegłosowany, i to nie pierwszy raz — aczkolwiek takie wyniki zazwyczaj mnie nie powstrzymują… My też jesteśmy ludźmi, bez względu na to, skąd się wywodzimy, i musimy działać, a nie umierać pokornie jak pionki w czyjejś tam wojnie… Zrób to! — wrzasnął.
Krzyknęła. Czuła się jakby była oddzielona od otoczenia, sparaliżowana. Z całej siły pociągnęła dźwignie.
U podnóża makiety Gwiazdy rozbłysł karmazynowy ogień.
Błękitne światła Xeelee jaśniały w Powietrzu. Szczątki rozbitych linii wirowych spadały gradobiciem wokół Addy. Falował z wściekłą zawziętością i wił się w Powietrzu, żeby uniknąć tej śmiercionośnej nawałnicy. Nie zważał na ból pleców i nóg. Jednakże nawet falowanie nie gwarantowało niczego; Magpole zmieniało siłę i kierunek jakby pod wpływem fanaberii, dlatego musiał ciągle korygować swoje manewry i omijać zabójcze resztki wirów.
Читать дальше