Następnego dnia rano byłem w fabryce pół godziny wcześniej, niż było potrzeba. Robotnicy dopiero zaczynali się schodzić, a urzędnicy przychodzili pół godziny później. Stojąc przy bramie przyglądałem się im z ciekawością i myślałem sobie, że od jutra i ja, tak jak oni, każdego dnia rano wchodzić będę przez tę bramę.
Gdy syrena fabryczna dała sygnał do rozpoczęcia pracy, wszedłem do portierni i pokazałem wezwanie.
– Proszę tu zaczekać – powiedział portier w mundurze po obejrzeniu wezwania. – Biuro będzie czynne dopiero za pół godziny.
Czekałem w portierni. Z nudów i ciekawości oglądałem ogłoszenia dyrekcji, karty kontrolne i zegary do odbijania na karcie kontrolnej godzin wejścia i wyjścia. Gdy czytałem umieszczony w gablotkach regulamin pracy, stanął przy mnie młody chłopiec i też zajął się czytaniem. Po chwili zapytał mnie, co znaczy jeden z punktów regulaminu.
– Kolega może też do przyjęcia? – zapytałem.
– Tak – odpowiedział.
– To zapoznajmy się, może razem będziemy pracowali.
– Mówmy sobie po imieniu – zaproponował mój rozmówca.
– Stasiek mam na imię – powiedziałem, podając mu rękę.
– A ja Heniek.
Więc mam już jednego kolegę – zanim jeszcze zostałem przyjęty. Po godzinie wezwano nas do dyrekcji i załatwiono formalności. Zapytano mnie, w jakim zawodzie chcę pracować.
– Chciałbym być tokarzem – powiedziałem.
– Na razie pójdziesz na pewien czas na oddział radiowy, a jak będzie wolne miejsce na mechanicznym, to będziesz mógł się przenieść.
Woźny zaprowadził nas na oddział. Tam Heńka skierowano do jednego mechanika, mnie do innego.
A więc zacząłem pracę w fabryce. Wszystko mnie ciekawiło i wszystko chciałem wiedzieć. Ale to był pierwszy dzień, trzeba było robić tylko to, co majster kazał. Nitowałem jakieś płytki i szło mi to zupełnie dobrze.
– Posprzątaj narzędzia i zmieć z warsztatu – zwrócił się do mnie mój mechanik kilka minut przed końcem pracy.
Popatrzyłem na niego długo i uważnie.
– Czy nie rozumiesz, co do ciebie mówię? Warsztat posprzątaj! – powiedział drugi raz.
Wzruszyłem ramionami… i posprzątałem tak, że musiał poprawić. Miałem ochotę powiedzieć mu, że ja nie jestem od tego, żeby po innych sprzątać, ale przypomniałem sobie przepowiednię matki – i powstrzymałem się.
Tak zakończył się mój pierwszy dzień pracy w fabryce.
Następnego dnia kazano mi pracować u innego mechanika. Pracował tam już jeden praktykant – „stary robociarz”, miał osiemnaście lat, był na drugim roku praktyki.
– Władziu! Pokaż mu, co ma robić – rozkazał mechanik, zwracając się do starszego praktykanta.
Ten dał mi robotę, pokazał, jak robić, a później co kilka minut podchodził do mojego stołu i głośno robił uwagi:
– To połóż tak, a to tak! – wołał wyrywając mi z rąk płytki, do których nitami przymocowywałem końcówki. – Jak ty ten młotek trzymasz? Przecież to nie widły. Na wsi się chowałeś, do cholery, czy co?
Zauważyłem, że Władzio specjalnie to robi, żeby popisać się przed innymi, jaki to z niego bojowy chłopak. Krzyczał na mnie i rozglądał się, czy wszyscy na niego patrzą. Pracowałem przy drugim stole, tak że staliśmy do siebie plecami. Ręce mi się trzęsły z wściekłości, ale nie reagowałem na jego docinki, pomny wróżby matki – „dwa dni z dzisiejszym będziesz tam pracował”. Władzio, widząc, że mnie w ten sposób nie wyprowadzi z równowagi, zaszedł od tyłu i wsadził mi na głowę preszpanową rurę. Zasłoniła mi ona oczy i starła skórę na nosie.
Gdy ściągnąłem rurę z głowy, wszyscy pracujący w pobliżu parsknęli śmiechem. Położyłem rurę obok siebie, a rozradowanego Władzia zmierzyłem wieloznacznym spojrzeniem. Po chwili obejrzałem się i widząc, że Władzio stoi schylony nad swoim stołem, podszedłem do niego, wsadziłem mu tę samą rurę na głowę i na dodatek mocno uderzyłem pięścią z wierzchu. Rura wlazła mu na szyję. Szarpał się dłuższą chwilę, zanim udało mu się zdjąć ją z głowy. Skoczył do mnie, by mnie kopnąć. Złapałem go za nogę i powiedziałem cicho:
– Zaczekam na ciebie pod bramą, tu bić się nie będziemy.
Ręce mi się trzęsły, żeby go stuknąć, i wszystko się we mnie gotowało, ale wciąż miałem w pamięci przepowiednię matki… i powstrzymałem się. Nie mogłem doczekać się zakończenia pracy. Robota już mi nie szła, bo myślałem bez przerwy o czekającej mnie rozprawie z Władziem. Uważałem też, żeby mi znów nie urządził nowego kawału.
Pół godziny przed fajerantem złożyłem narzędzia, umyłem się i czekałem na syrenę, która ogłasza zakończenie pracy. Jeden z pierwszych odbiłem w zegarze kartę kontrolną i stojąc obok bramy czekałem na Władzia.
Po jakimś czasie wyszedł, rozejrzał się – ale mnie nie zauważył, bo schowałem się za grupę robotników. Poszedłem za nim. Gdy oddaliliśmy się od fabryki na znaczną odległość, stanąłem mu przed nosem.
– Teraz bądź mocny – powiedziałem i uderzyłem go pięścią w nos.
Po krótkiej wymianie ciosów trafiłem solidnie głową i Władzio usiadł na ziemi, z rozklepanego nosa lała się krew.
– Może jeszcze będziesz chciał się ze mną bić? – zapytał mnie Władzio następnego dnia rano, gdy tylko wszedłem na oddział.
– Ja z tobą draki nie szukam – odpowiedziałem mu cicho, tak żeby nikt nie słyszał. – Ale jak się nie odczepisz, to posunę gdzieś w kącie i sam diabeł ci nie odbierze.
Od mechanika, do którego tego dnia mnie przydzielono, dowiedziałem się, że Władzio jest taki mocny, bo ma wujka brygadzistę. Mówiąc to mechanik wskazał mi faceta pracującego w końcu hali. Wkrótce sam się o tym przekonałem, bo gdy przechodziłem obok niego, ten zawołał mnie i pyta:
– Podobno wczoraj pobiłeś Władzia?
– Pokazałem mu tylko, że mogę go pobić. Ale jak się ode mnie nie odczepi, to wtedy mu dopiero naprawdę wleję.
– Podobno powiedziałeś, że go posuniesz nożem? No to uważaj, żebym ja ciebie nie posunął.
– Ja bym raczej panu radził uważać – odpowiedziałem spokojnie – bo i pan może oberwać.
– Ach, ty szczeniaku, psia twoja mać! Żebym ja ciebie nie nastraszył! Patrzcie go, cholerę, szczeniaka, on mi tu groził będzie! – krzyczał ze złością.
A ja, zadowolony, że się bojowo odszczeknąłem, poszedłem do swojego warsztatu. Bałem się trochę, żeby nie naskarżył na mnie kierownikowi. W każdym razie był to już trzeci dzień pracy – a matka przepowiadała, że tylko dwa dni będę pracował.
Po tygodniu zauważyłem, że wuj Władzia rozmawiając z kierownikiem oddziału pokazuje mnie palcem. „Oho! – pomyślałem. – Coś nieklawo. Pewnie skarży na mnie. Ale dlaczego dopiero po tygodniu? Będę robił zaparte – nie przyznam się. Świadkowie słyszeli tylko, że on mnie klął, nie ja jego”.
Podeszli razem, a kierownik zwracając się do mnie powiedział:
– Będziesz pracował u pana Stefana. Chyba już znasz pana Helmuta? – dodał.
– Znam – odpowiedziałem grzecznie, a w duchu sobie pomyślałem: „Chcesz się pewnie, frajerze, odegrać, ale jeszcze zobaczymy, kto kogo. Jeśli wyrzucą z pracy – to już ty mnie wtedy do śmierci popamiętasz”.
U Helmuta pracuję już kilka miesięcy. Stosunki między nami są bez przerwy naprężone. Bez przerwy tkwi we mnie uczucie, że on chce się odegrać za pobicie Władzia i za to, że mu się odszczeknąłem. On natomiast nigdy nie poruszył jeszcze tego tematu, ale i niewielką zwraca na mnie uwagę. Daje mi do wykonania robotę i poza tym się do mnie nie wtrąca, od czasu do czasu zagląda tylko, ile już zrobiłem. A ja pracuję tak, żeby się przypadkiem nie przemęczyć i żeby Helmut nie pomyślał o mnie, że pracuję z całym zapałem.
Читать дальше