Stanisław Grzesiuk - Boso, Ale W Ostrogach

Здесь есть возможность читать онлайн «Stanisław Grzesiuk - Boso, Ale W Ostrogach» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Биографии и Мемуары, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Boso, Ale W Ostrogach: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Boso, Ale W Ostrogach»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Miał ledwie dwadzieścia dwa lata, gdy w 1940 roku trafił do obozu. Przesiedział tam pięć lat. Był dzieckiem warszawskiej ulicy, cwaniakiem, od najmłodszych lat zahartowanym w bójkach, obdarzonym dużym sprytem i humorem. Był twardy, postanowił, że się nie da – i udało mu się. Przeżył, choć wrócił z gruźlicą i zmarł na nią w 1963 roku.
Obozowe przeżycia opisał w książce Pięć lat kacetu i od razu stał się sławny. Wszyscy orzekli, że to wielki samorodny talent. Miał wówczas lat czterdzieści. Wysoki, mocno zbudowany, lekko pochylony do przodu, jakby szykował się do skoku, z zadziornym spojrzeniem – po prostu kozak. Tam, „na dole", na Czerniakowie -jak sam mówił – tylko kozaki się liczyły. Zarabiał piosenkami warszawskiej ulicy, stał się modny, ludzie chętnie go słuchali.
W 1959 roku napisał książkę o latach swego dzieciństwa i młodości BOSO, ALE W OSTROGACH. „Wiesz, jaki jestem – mówił o sobie -boso, ale w ostrogach". Przywołał w niej świat przedwojennej Warszawy, ukazał historię obyczaju z przedmieścia, namalował barwne postaci swojej grandy, w której „kapować nie wolno, skarżyć nie wolno, odegrać się wolno". „Grzesiuk lubi popisywać się krzepą- pisał Wojciech Żukrowski – prostuje się wewnętrznie, mogąc komuś dać po łbie, sam też bierze cięgi, ale nie skomli, tylko idzie w kąt lizać rany i poprzysięgać wyrównanie rachunku. Jest w nim jakaś romantyczna szlachetność. Nie odgrywa się za swoje niepowodzenia na słabszych, przestrzega zasad walki. Czytając niektóre karty, ma się ochotę go uściskać, klepnąć po przyjacielsku, dodać otuchy: Nie daj się, trzymaj się twardo". I trzyma się!
BOSO, ALE W OSTROGACH miało już kilkanaście wydań i wciąż zdobywa czytelników.

Boso, Ale W Ostrogach — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Boso, Ale W Ostrogach», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Następnego dnia rano znów byłem w Lublinie. Gdy kuzyn poszedł do pracy, gospodyni powiedziała mi, że wczoraj był starszy brat Zygmunta – bo tak miał na imię mój kuzyn. Gdy dowiedział się, że ja tam się ukrywam, powiedział: „Wypędź go… jego mać. Co tu mu będziesz darmo żreć dawał?”

Ruszyło mnie. Cały dzień tylko o tym myślałem. Gdy po południu wrócił Zygmunt, zapytałem, czy to prawda.

– Daj spokój – obruszył się Zygmunt. – Będziesz zwracał uwagę na to, co wariat mówi? U mnie jesteś, a nie u niego.

Pomyślałem chwilę i spokojnie odpowiedziałem:

– Nie. Wiesz, jaki ja jestem? Boso, ale w ostrogach. Jutro rano wyjeżdżam.

Nie pomogły żadne argumenty i przekonywania. Następnego dnia, gdy Zygmunt poszedł do pracy, z walizeczką w ręku znalazłem się na dworcu. Zostawiłem tylko list, w którym serdecznie mu dziękowałem za troskliwość i pomoc. Po dziesięciu dniach już byłem aresztowany.

Plan mój był prosty: Pojechać do Chełma, następnie do Sawina, gdzie mieszkała rodzina ojca. Z Sawina do Bugu jest zaledwie kilkanaście kilometrów. Tędy dostanę się do Związku Radzieckiego.

Na drugiej stacji za Lublinem Niemcy zrobili łapankę. Zbierali transport na roboty rolne do Niemiec. „Frajerzy – pomyślałem. – Przecież teraz już wiem, jak uciekać”. Zawieźli nas do tej samej szkoły, w której już raz byłem. Wśród przygotowanych do wysyłki było kilka osób, które jechały na ochotnika. Ci ludzie mieli prawo wybierać miejscowość, do której chcą jechać, i gdy transport szedł w tym kierunku, zawiadamiano ich, żeby się zgłosili. Od nich dowiedziałem się, że transport idzie do Nadrenii, w okolice miasta Koblenz. Wiedziałem, że to blisko granicy Francji, Belgii i Luksemburga. Postanowiłem jechać i po kilku dniach uciekać do tego państwa, do którego będę miał najbliżej.

Zawarłem sztamę z dwoma lubliniakami – Mietkiem i Władkiem, że uciekać będziemy razem, i od tej chwili byliśmy nierozłączni. Gdy transport nocą dojeżdżał do Warszawy, były momenty, że chciałem uciekać. Wystarczyło pociągnąć za rączkę hamulca, a gdy pociąg stanie, skoczyć do lasu, odległego o dziesięć metrów od toru kolejowego. Ale nie zrobiłem tego. Muszę się trzymać raz podjętej decyzji. Zdecydowałem się jechać, więc już nie ma odwrotu.

Wyładowano nas w jakimś dużym mieście i podzielono na mniejsze grupy. Naszą grupę, liczącą ze trzydzieści osób, władowano do pociągu i po dwóch godzinach jazdy wprowadzono do budynku, w którym czekali „kupcy”.

Do urzędnika podchodził gospodarz. Ten wywoływał kogoś z grupy. Gospodarz kwitował i odchodzili razem.

Zabrano Władka, następnie Mietka, wreszcie i mnie zabrał jakiś starszy gospodarz. Szedł pierwszy, ja za nim. „Prowadzi mnie jak jakieś bydło robocze – pomyślałem. – Dobrze, że nie założył postronka na szyję. Będę musiał tylko pracować, bo rozmawiać nie będziemy. Nie znam nawet jednego słowa w tym języku, a i oni nie znają ludzkiej mowy”.

Rodzina mojego gospodarza składała się z ojca, córki i dwojga dzieci córki – chłopca, lat trzynaście, i dziewczynki, lat piętnaście. Władek trafił do innej wsi, a Mietek mieszkał trzy domy dalej.

Z miejsca stanąłem sztorcem. Nie chciałem nic robić, a jak już zrobiłem, to gospodarz zawsze musiał poprawiać. Mietek miał dużo niemieckich marek, więc codziennie wieczorem byliśmy w knajpie w odległym o pół kilometra miasteczku. Mówiąc Mietkowi o swojej pracy śmiałem się, że gospodarz każe mi robić przy wołach. Przecież ja takiego bydlaka w życiu nie widziałem! Ryczy to jak krowa, paskudzi jak krowa, a pracuje jak koń. Cholerne jakieś bydlę i ja się go boję. Gdy wracałem z knajpy, gospodarze już dobrze spali. Wówczas kopałem w drzwi, aż mi otworzyli.

Byłem u gospodarza od poniedziałku. We wtorek miałem już mapę okolicy. Wyrwałem z książki szkolnej chłopaka, który postanowił nauczyć mnie po niemiecku.

Środa. Ukradłem ze spiżarni duży kawał słoniny i bochenek chleba. To żywność na drogę, gdy już będziemy z Mietkiem uciekali za granicę. Mietek też organizuje żarcie.

Czwartek. Wieczorem pijemy w knajpie. Zajęliśmy stolik przy oknie. Za oknem kupa wyrostków wygłupia się i patrzy na nas jak na małpy w klatce. Zgniewało mnie. Wyszedłem z lokalu i trzasnąłem pięścią w nos wyrośniętego, mniej więcej osiemnastoletniego chłopaka.

Piątek. Gospodarz coś do mnie mówi na podwórzu, a ja się śmieję, bo nic z tego nie rozumiem. Wiem, że każe mi coś robić, a ja celowo udaję wariata. Za niskim płotkiem ukazał się sąsiad. Wrzeszczał coś i groził mi batem. Złapałem w ręce kawał grubego kija i skoczyłem do płotu. Dostałby w łeb, gdyby nie odskoczył. On mi, lebiega, batem groził!

Sobota. Umawiamy się z Mietkiem, że w połowie przyszłego tygodnia uciekamy. Wieczorem powiedział mi jedyny dotychczas Polak w tej wsi, który dobrowolnie przyjechał na roboty i był tu już dwa miesiące, że słyszał, jak w jego domu rozmawiali, że podobno ma po mnie przyjść policja. „Wariat – pomyślałem. – Za co? Przecież jeszcze nic takiego nie zrobiłem, za co mogliby mnie zamknąć”.

Niedziela. Gospodarz coś tłumaczy mi na podwórzu, a ja ni w ząb go nie rozumiem. Zobaczyłem przechodzącego Mietka.

– Mietek! – krzyknąłem. – Chodź, spytaj się, czego on chce, bo może tak rok do mnie gadać, a ja go i tak nie zrozumiem.

Mietek znał nieźle język niemiecki.

– Mówi, że macie zabrać te pale i pojedziecie grodzić pastwisko.

– Powiedz mu, że dzisiaj nic nie będę robił. Niedziela. Święto.

– Mówi, że musisz iść – znów tłumaczy Mietek.

– Powiedz, żeby mnie stary szkop w d… pocałował. Powiedziałem już raz, że dzisiaj święto.

– Powtórzyć? – zapytał Mietek z zadowoleniem.

– Powtórz.

Gdy powtórzył, w mojego Niemca jakby piorun strzelił. Zaczął wrzeszczeć, a zrozumiałem tylko słowa „policaj”.

– Ja… ciebie i twoją policję… – odpowiedziałem po polsku, równocześnie machnąłem mu palcem przed nosem i zrobiłem ruch charakterystyczny przy uderzeniu głową.

Niemiec złapał z wozu młotek i chciał mnie uderzyć w głowę. Odbiłem rękę i strzeliłem łbem. Gdy upadł, wpadłem do mieszkania i po chwili wychodzę z walizeczką i rowerem gospodarza. Za płotem wymyśla sąsiad. Pogroziłem mu wyjętym z kieszeni sprężynowym nożem. Wsiadłem na rower i pojechałem przez nikogo nie zaczepiony.

Po przejechaniu mniej więcej kilometra skręciłem w las. Teraz leśnymi ścieżkami starałem się odbić jak najdalej w bok od „swojej” wsi. Planowałem sobie, że rowerem szybciej dojadę w pobliże granicy belgijskiej. Francja mniej mnie interesowała, bo to linia Zygfryda, druga Maginota, ciężej będzie się przedostać. Gdy już będę blisko granicy, wtedy wyrzucę rower i choćbym miał iść jeszcze tydzień i na czworakach, to przejść muszę. Po kilku godzinach wyjechałem na jakąś drogę. Pedałuję, ile sił w nogach. Po przejechaniu kilku kilometrów zauważyłem przed sobą dwóch policjantów z karabinami. Wracać nie można, bo będzie poruta, więc walę na pewniaka prosto na nich. Gdy byłem przy nich, zastawili mi drogę wołając: halt! Karabiny trzymają pod pachą, lufy skierowane we mnie. Stanąłem, a oni o nic nie pytali, tylko jak swojego zabrali na posterunek.

Poniedziałek. Samochodem osobowym zawieziono mnie na gestapo w Koblenz.

Wtorek. Byłem przesłuchiwany. Tłumaczem był kulawy facet nazwiskiem Milewsky, mówiący dobrze po polsku.

– Masz mówić szczerą prawdę – powtarzał tłumacz słowa gestapowca – bo jak nie będziesz mówił prawdy, to pójdziesz na całe życie do obozu koncentracyjnego.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Boso, Ale W Ostrogach»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Boso, Ale W Ostrogach» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Boso, Ale W Ostrogach»

Обсуждение, отзывы о книге «Boso, Ale W Ostrogach» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x