Opancerzona karetka, poprzedzana przez policjantów na motocyklach, których syreny wyły przeraźliwie, wpadła w otwartą bramę w wysokim na dwanaście stóp ogrodzeniu bazy Gatow. Ciężki szlaban przed bramą opadł szybko, w samą porę, by zatrzymać wypełniony dziennikarzami samochód, pędzący na czele długiej kolumny wozów. Samochody stawały jeden po drugim z piskiem opon. Zamknęła się dwuskrzydłowa brama. Po chwili wzdłuż ogrodzenia rozlał się tłum reporterów i fotografów, głośno, ale bezskutecznie domagających się prawa wstępu.
Baza Gatow to nie tylko lotnisko; stacjonuje tu także duży oddział wojska. Czterej wartownicy przy bramie – wielkie chłopiska żandarmerii wojskowej, w czerwonych czapkach zsuniętych niemal na nos – stali nieruchomi i odporni na wszelkie zaczepki.
– Nie macie prawa nas zatrzymywać! – ryczał wściekły fotoreporter ze “Spiegla”. – Musimy widzieć moment uwolnienia więźniów.
– Daj spokój, Szwabie – mruknął pod nosem stojący najbliżej sierżant Farrow, a głośno powiedział: – Takie mam rozkazy.
Reporterzy rzucili się do budek telefonicznych, żeby poskarżyć się swoim szefom. Skarżyli się też burmistrzowi – a on wyrażał “szczere ubolewanie” i obiecał natychmiast porozumieć się w tej sprawie z dowódcą bazy Gatow. Potem odkładał słuchawkę, sadowił się wygodniej w fotelu i spokojnie zaciągał się cygarem.
Tymczasem w bazie Adam Munro, w towarzystwie pułkownika odpowiedzialnego za obsługę techniczną samolotów, przeszedł do hangaru, w którym stał Belfer.
– Maszyna w porządku? – spytał podoficera kierującego przeglądem technicznym.
– Na sto procent, sir! – odpowiedział służbiście stary mechanik.
– A jednak… – rzekł Munro – myślę, że powinniście jeszcze raz zajrzeć do tamtego silnika. Tam chyba jest jakiś drobny defekt elektryczny. Trzeba to koniecznie naprawić.
Podoficer patrzył na nieznajomego w osłupieniu, potem przeniósł wzrok na swego przełożonego.
– Proszę to wykonać, panie Barker – potwierdził polecenie pułkownik i wyjaśnił: – Potrzebne jest nam drobne opóźnienie “z powodów technicznych”. Belfer nie może po prostu być gotowy do startu natychmiast. To dla władz niemieckich. Powinni wiedzieć, że to rzeczywiście jakiś defekt. Niech pan zdejmie osłony i przejrzy jeszcze raz ten silnik.
Sierżant Barker już od trzydziestu lat obsługiwał samoloty Royal Air Force. Rozkaz przełożonego był dlań rzeczą świętą – nawet jeśli powtarzał tylko idiotyczne życzenie jakiegoś parszywego cywila, który zresztą lepiej by zrobił, gdyby zajął się swoim wymiętym ubraniem i niechlujnym zarostem.
Naczelnik więzienia Moabit, Alois Bruckner, przyjechał do Gatow własnym samochodem, by być świadkiem przekazania więźniów Brytyjczykom i startu samolotu do Izraela. Kiedy usłyszał, że maszyna nie jest jeszcze gotowa, zdenerwował się i postanowił osobiście rzecz sprawdzić.
Kiedy w towarzystwie dowódcy bazy wszedł do hangaru, sierżant Barker zanurzony był po pas w czeluściach prawego silnika Belfra.
– Co się stało? – spytał z rozpaczą. Głowa Barkera wysunęła się spod osłony silnika.
– Zwarcie elektryczne, sir – zameldował urzędnikowi. – Zauważyłem to przed chwilą, w czasie próby silnika. To nie potrwa długo.
– Oni muszą odlecieć o ósmej, za dziesięć minut! – nalegał Niemiec. – Jeśli nie odlecą, tamci o dziewiątej wypuszczą z tankowca sto tysięcy ton ropy.
– Postaram się jak najszybciej, sir. Pozwoli pan, że teraz wrócę do pracy?
Dowódca bazy wyprowadził Brucknera z hangaru.
– Zapraszam pana do kasyna oficerskiego na filiżankę dobrej herbaty – zaproponował.
– Nie chcę dobrej herbaty, chcę dobrego startu do Tel Awiwu! – warknął Bruckner. – A na razie muszę zadzwonić do burmistrza.
– No to też najlepiej z kasyna – ucieszył się Brytyjczyk. – Aha, pomyślałem, że więźniowie nie powinni dłużej dusić się w tej furgonetce, więc kazałem ich przeprowadzić do cel na posterunku żandarmerii w baraku “A”. Będzie im tam wygodniej.
Za pięć ósma korespondent BBC otrzymał poufną, specjalnie dla niego przeznaczoną wiadomość od dowódcy bazy RAF. Już siedem minut później wiadomość o defekcie silnika Belfra znalazła się w porannym dzienniku BBC World Seryice. W ten sposób dotarła na “Freyę”.
– Lepiej niech się pospieszą… – skomentował groźnie Swoboda.
Tuż po ósmej Munro i dwaj inni cywile weszli do baraku, w którym mieścił się posterunek żandarmerii wojskowej. Placówka była niewielka, z rzadka tylko trafiali tu żołnierze naruszający regulamin – toteż cztery cele zupełnie wystarczały. Usytuowane były w jednym rzędzie, wzdłuż korytarza za pokojem służbowym; Miszkina umieszczono w pierwszej, Łazariewa w czwartej, ostatniej. Młodszy z “urzędników” wpuścił Munro i swojego szefa do korytarza, potem zamknął drzwi i oparł się o nie plecami.
– Ostatnie przesłuchanie – wyjaśnił dyżurnemu sierżantowi, który zbliżył się do nich z groźną miną. – Jesteśmy z wywiadu – dodał i dotknął palcem nosa. Sierżant mruknął coś niewyraźnie i wrócił do swojej dyżurki.
Munro wszedł do pierwszej celi. Lew Miszkin, już w swoim własnym, a nie więziennym ubraniu, siedział na krawędzi pryczy i palił papierosa. Powiedziano mu już, że w najbliższym czasie odleci do Izraela, ale nadal był pełen niepokoju: nie wiedział prawie nic o tym, co zdarzyło się w ciągu ostatnich trzech dni.
Munro patrzył na niego przenikliwie. Nie chciał tego spotkania i bał się go. Ale to była cena, którą musiał zapłacić, by na Walentynę czekała na plaży pod Mamaią zbawcza łódź, która zabierze ją do wolnego świata. Tylko czy będzie miała kogo zabrać? Munro miał wciąż przed oczyma ukochaną kobietę, wychodzącą przez szklane drzwi na moskiewską ulicę i tamtego człowieka w prochowcu, który podążył w ślad za nią.
– Jestem lekarzem – powiedział po rosyjsku. – Pańscy przyjaciele Ukraińcy życzyli sobie, by zbadać pana przed podróżą.
Miszkin wstał, wahając się, co odpowiedzieć. Na pewno nie spodziewał się ciosu wyprostowaną dłonią w splot słoneczny ani puszki z gazem oszałamiającym, która znalazła się pod jego nosem w chwili, gdy próbował złapać oddech. Gaz dotarł błyskawicznie do jego płuc. Nogi Miszkina ugięły się, byłby upadł; Munro chwycił go jednak w porę pod ramiona i delikatnie ułożył na pryczy.
– To będzie działać najwyżej dziesięć minut – ostrzegł cywil z ministerstwa, który obserwował scenę z boku. – Obudzi się z zawrotami głowy, ale wszystko będzie pamiętał. Musi pan szybko działać.
Munro otworzył podaną mu walizeczkę i wyjął z niej pudełko ze strzykawką, watą i flakonem eteru. Umoczywszy watę w eterze przetarł nią skórę na prawym przedramieniu więźnia, uniósł strzykawkę pod światło i nacisnął lekko, by usunąć ostatnie pęcherzyki powietrza. Zrobienie zastrzyku nie zajęło więcej niż trzy sekundy; Miszkin pozostanie pod jego działaniem przez dwie godziny, a więc nawet dłużej, niż to jest potrzebne.
Dwaj Brytyjczycy zamknęli za sobą drzwi i przeszli do celi numer cztery, po której krążył nerwowo w tę i z powrotem Dawid Łazariew. Gaz z rozpylacza podziałał tu równie szybko i skutecznie jak w pierwszym przypadku. Dwie minuty później Łazariew był już po zastrzyku. Cywil towarzyszący agentowi SIS sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i podał mu płaskie metalowe pudełko.
– Zostawię pana teraz – stwierdził chłodno. – Za to mi już nie płacą.
Читать дальше