Obmyślił plan. Nikt nie ucierpi. Stały dopływ pieniędzy, na czym skorzysta także William. Wszystko wydawało się doskonałe. Bez krzywdy dla nikogo, bez wpadki. Jeszcze tylko trochę…
„Dostajesz to, na co zasługujesz”.
Chryste, nie wiedział, co ma zrobić. A domek z kart runął.
Dziś ta ładna ruda w barze Armani, na tym samym krześle, które zajmowała w zeszłym tygodniu. I on, szukający wytchnienia, rzucający się prosto w pulsujący strumień pieniędzy.
Kupił rudej drinka. Potem drugiego i trzeciego.
Poszli do „Four Seasons”. Pod czarną migoczącą bluzeczką miała bieliznę pełną falbanek i koronek. Pamiętał, jak szarpał się z zapięciem. Pokój rozpływał mu się przed oczami, oddalał się… A potem…
Obudził się w samochodzie w zakazanej dzielnicy Bostonu. Drzwi zamknięte, kluczyk w stacyjce, grająca kaseta. Rolling Stonesi, „Współczucie dla diabła”.
Krew sącząca się przez biały bandaż na prawej ręce. Mrowienie w opuszkach.
Powoli uniósł bandaż, zajrzał do środka. Gwałtowne bicie serca.
– Nie skrzywdziłem Meagan – jęknął w pustym pokoju. – Dlaczego nikt mi nie wierzy? Nigdy nikogo nie skrzywdziłem!
Mężczyzna w mrocznym pokoju pakował się energicznie. Jeszcze nie dostarczył wszystkiego, ale duży prezent został wyekspediowany dziś. To już coś.
Pora się zbierać.
William Sheffield nie żyje. Za spust pociągnęła Melanie Stokes. Nieoczekiwane wydarzenie. Był z niej dumny. Dobre dziecko!
Nie pora się nad tym rozczulać. Zostało mu niewiele czasu.
Wszystko działo się tak szybko.
Zapiął ostatnią torbę i wyszedł z pokoju. Miał już bilet do Houston. Wiedział, że Brian Stokes także się tam wybierał i zakładał, że wkrótce Patricia i Harper Stokesowie również kupią bilety.
Zasadzka czekała, gotowa i z przynętą. Wszystko się skończy tam, gdzie się zaczęło.
Dla ciebie, Meagan. Dla ciebie.
Melanie przekonała się, że jak na dziewczynę z dobrego domu ma spory talent do uciekania. Najpierw wybrała z konta wszystkie dostępne pieniądze, a karty kredytowe – z wyjątkiem jednej – wyrzuciła w zaułku. W mieście tak dużym jak Boston wkrótce znajdzie się jakiś złodziej, który skorzysta ze znaleziska i zwabi policję. Przynajmniej można mieć taką nadzieję.
Następnie nabyła czapkę baseballową – pomyślała o Davidzie, jego bolących plecach, zdjęciach w albumie, ale szybko zmusiła się, żeby przestać myśleć – i wepchnęła pod nią włosy. Okulary słoneczne, za duży podkoszulek, tani płócienny plecaczek i w jednej chwili zmieniła się w studentkę, nieprzyciągającą niczyjej uwagi.
Poszła na dworzec w centrum miasta, zawsze pełen ludzi. Pociąg zawiózł ją do Nowego Jorku, a taksówka na lotnisko Kennedy’ego, gdzie napotkała pierwszą przeszkodę. Przy kupowaniu biletów należy podać prawdziwe nazwisko. Postanowiła zaryzykować w nadziei, że nikomu nie przyjdzie do głowy sprawdzić lotniska w Nowym Jorku. Zarezerwowała miejsce w samolocie do Houston.
Na lotnisku poszła do stanowiska informacji. Facet w okienku był bardzo uczynny. Znalazł mapę i narysował jej drogę do Huntsville, jakieś dziewięćdziesiąt minut jazdy. Bardzo trudno się pomylić, zapewnił ją. Niech przez całą drogę jedzie autostradą I-45 i kieruje się znakami. Bez trudu znajdzie hotel. To Houston. Wszystko na teksańską skalę, co parę kroków restauracje i hotele. Codziennie widujemy trzy, cztery kondukty pogrzebowe. Mieszka tu wiele osób i wiele osób umiera. Pani na siebie uważa, kochana.
Melanie wynajęła samochód. W tym celu musiała pokazać ważne prawo jazdy i kartę kredytową. Lada chwila ktoś mnie znajdzie, pomyślała ponuro, podpisując formularze.
Wyjechała na autostradę międzystanową. Zapadł już zmrok; świat nabrał dziwnego, obcego wyglądu.
Wszędzie jak okiem sięgnąć ciągnęły się sklepy, salony samochodowe i motele. Houston migotało światłami po jej prawej ręce; wysokie, imponujące budynki, sterczące z płaskiego terenu jak księżycowe kratery. Przystanęła, żeby przepuścić kondukt pogrzebowy. Dziesięć kilometrów dalej trafił się jej następny.
Czuła się, jakby jeździła w kółko. Powoli zaczęła ją ogarniać histeria. Minęła hotel; po dwóch kilometrach zobaczyła go znowu. Ten sam, czy inny, identyczny? Minęła salon samochodowy. Raz, potem drugi. Wszystko szare, betonowe. Kiedy po raz dziesiąty zobaczyła ten sam motel, doszła do wniosku, że pora odpocząć.
Za pokój zapłaciła gotówką. Kolejny uczynny facet za kontuarem. Powiedział jej, gdzie jest sklep z kosmetykami i spożywczy, a także sklep z artykułami żelaznymi. Szło jej tak dobrze, że poszła za ciosem i spytała o sklep z bronią. Nawet nie mrugnął. Skinął głową z aprobatą. Młoda samotna kobieta musi mieć ochronę. Zwłaszcza tak blisko Huntsville. Czy ona wie, że w tym mieście jest zakład karny, mieszczący ponad siedem tysięcy więźniów?
Tego nie wiedziała. Zapisała wszystkie jego wskazówki i zamiast iść prosto do pokoju, ruszyła na poszukiwanie sklepów.
Kupiła owoce. Dzięki temu poczuła się niemal normalnie. Potem nabyła nożyczki, podkład i farbę do włosów. W porywie gorączkowej aktywności odwiedziła jeszcze sklep z używaną odzieżą, z którego wyszła z workiem ciuchów, tanich i kiepskich.
Wróciła do pokoju. Było już za późno, żeby kupić broń. Zamknęła drzwi na trzy spusty i wreszcie spojrzała na swoje odbicie w lustrze.
Blada, bardzo blada twarz. Jasne miękkie włosy. Ciemnofioletowe sińce pod błękitnymi oczami.
Nagle znienawidziła swoje odbicie w lustrze. Wyglądała jak Melanie, ale nią nie była. Była Córeczką Tatusia. Opuszczoną, bezimienną. Bez tożsamości, bez przeszłości, bez rodziców.
Wyglądałaś jak Meagan, krzyknęła matka. Spojrzałam na ciebie i zobaczyłam Meagan! Bachor mordercy, syknął Larry Digger. Powiedz, czy kiedy patrzysz na dzieci, czujesz ten głód?
Wzięła nożyczki i zaczęła dzieło zniszczenia. Włosy spadały wokół niej, a ona cięła dalej. Jeśli się ich pozbędzie, może przestanie być Melanie Stokes. Jeśli zniszczy te jasne włosy, może przestanie widzieć krew Williama na swoich rękach; może zniknie ciało Larry’ego Diggera na granatowym dywanie. Jeśli zetnie włosy, może Córeczka Tatusia pokaże swoją prawdziwą twarz.
Chciałam tylko, żeby moi bliscy kochali mnie tak, jak ja kochałam ich.
Od czasu, gdy miała dziewięć lat i obudziła się w białym szpitalnym pokoju, nie czuła się tak samotna.
Melanie obudziła się o szóstej rano. Zjadła pół melona i kanapkę z topionym serem. Popiła ją gorzką motelową kawą bez mleka. Wzięła prysznic i ubrała się w nowe ciuchy. Umalowała twarz i uznała, że jest gotowa.
Huntsville mieściło nie tylko więzienie, ale i muzeum. Otwierano je o dziewiątej. Melanie zamierzała być pierwszym gościem. Jeśli gdziekolwiek mogła się dowiedzieć czegoś o Russellu Lee Holmesie, to na pewno tam.
Wstąpiła do agencji turystycznej, wzięła śliskie, jaskrawe mapy i ruszyła w miasto. Jak na miejsce, w którym odbyło się najwięcej egzekucji w całych Stanach, Huntsville robiło zaskakująco przyjemne wrażenie. Czyste chodniki, szerokie ulice. Efektowny kamienny budynek sądu pośrodku szmaragdowego trawnika; obok staroświecka cukiernia.
W tym mieście, zbudowanym jak pod linijkę, znalezienie więziennego muzeum zajęło jej trzy minuty. Zatrzymała samochód w miejscu, gdzie znajdował się stary pal do przywiązywania konia. Ruszyła stromą uliczką; ciepły słoneczny poranek zapowiadał duszny dzień i zbliżającą się burzę. O parę kroków dalej szła rodzina turystów, wesoło robiących sobie zdjęcia.
Читать дальше