– Żartujesz sobie chyba. – Ned usiłował przekrzyczeć hałas. – Nie zdołasz przecież rozwalić pieprzonego czołgu karabinem snajperskim.
– Ich otwory strzelnicze są co prawda kuloodporne – wyjaśnił Carlos pomiędzy poszczególnymi strzałami – ale nie są nietłukące. A cholernie ciężko prowadzi się taką maszynę, gdy nic nie widać.
Sierżant wystrzelił już osiem pocisków, gdy pierwszy czołg w końcu po prostu stanął. Minutę później żołnierze zaczęli z niego wyskakiwać i biec ku odległej linii drzew. Dar i Carlos strzelali do nich jak do kaczek. Na drugi czołg potrzeba było aż dwunastu pocisków z materiałem wybuchowym, wycelowanych w szczeliny przeziernikowe. Czołg zboczył nagle w prawo i utknął. Załoga pozostała jednak wewnątrz długo po zmroku. Amerykanie czekali cierpliwie. Dopiero po północy Wietnamczycy zdecydowali się wyjść i ruszyć pod osłonę drzew. Dar skorzystał z lunety Starlight i zastrzelił trzech. Trzeci czołg zawrócił wcześniej i ruszył z powrotem do dżungli, w ostatniej chwili posłał jednakże w ich stronę jeden wielki pocisk, pozornie z czystej frustracji, tworząc w zewnętrznym ogrodzeniu okrągły otwór o średnicy metra i podpalając część trawiastego zbocza. Kierowca tego T-55 zrobił błąd; powinien wycofać się, a nie obrócić i odjechać. Sierżant wiedział, co robić. Jednym pociskiem trafił w dodatkowy zbiornik z paliwem na prawym końcu jadącego ku drzewom czołgu. Zbiornik zapalił się i po pancerzu czołgu zaczęły skakać płomienie.
Wieczorem piechota dwukrotnie przeprowadziła atak oskrzydlający. Czterej Amerykanie starali się robić wrażenie, że jest ich więcej, biegali więc z balkonu na balkon, od jednych umocnień do drugich i strzelali we wszystkich kierunkach. Musieli uważać, aby się nie poślizgnąć i nie upaść na śliskie betonowe podłoże balkonów. Wietkong dotarł do zewnętrznego ogrodzenia w ostatnich minutach przed zmierzchem. Trzydziestu ludzi znalazło się w pasie pomiędzy pierwszym a drugim ogrodzeniem.
– Czy podłożono tu wcześniej miny? – spytał z nadzieją w głosie Chuck.
– Nie – odparł sierżant Carlos. – To jest jedyne pieprzone niezaminowane miejsce w całym cholernym Południowym Wietnamie.
Trzydziestu żołnierzy piechoty ruszyło do szturmu z krzykiem triumfu. Któryś podniósł flagę północnowietnamską. Wszyscy pędzili ku drugiemu ogrodzeniu. Czterech marines wystrzelało ich jednego po drugim.
Było po północy, kiedy kolejna grupa Wietnamczyków zaczęła się wyczołgiwać z dżungli ku zewnętrznym zasiekom. Podczas szkolenia Dar uczył się, że nowa generacja noktowizyjnych celowników optycznych stanowi w epoce Wietnamu ekwiwalent celowników bombowych typu Nor den z II wojny światowej. Uosabiały zatem najwyższe osiągnięcie techniki. W pierwszych latach konfliktu wietnamskiego mówiło się: „Noc należy do Charliego”. Teraz noc należała do marines.
Dwadzieścia pięć lat po Dalat Dar widzi w „L.L. Bean” albo jakimś innym katalogu ogłoszenie sprzedaży okularów noktowizyjnych za sześćset dolarów i uśmiecha się. W Wietnamie były bezcennym cudem, od którego mogło zależeć czyjeś życie i czyjaś śmierć, a teraz stały się numerem katalogowym NP14328, powszechnie dostępnym produktem, który w ciągu doby dostarcza FedEx. Minor nie mógł oprzeć się pokusie i w którymś momencie rzeczywiście zamówił parę. Odkrył, że stały się lżejsze i skuteczniejsze niż jego stara luneta Starlight, no a ich cena była nieporównywalnie sensowniejsza.
Przez jedno z dużych urządzeń noktowizyjnych Ned obserwował wroga aż prawie do półtora kilometra, a gdy jakiś żołnierz znalazł się w zasięgu ośmiuset metrów, Ned dawał znak Darwinowi i Chuckowi, którzy wyłapywali żółtka przez starlighty i strzelali ze swoich M-14. Sierżant Carlos spoglądał przez drugie urządzenie noktowizyjne, a później natychmiast kosił rzędy nieprzyjacielą z browninga, który strzelał celnie nawet na odległość tysiąca pięciuset metrów.
Owej nocy – co było niezwykłe dla Wietnamu o tamtej porze roku – niebo pozostało całkowicie bezchmurne. Nie było księżyca, ale gwiazdy wyglądały bardzo pięknie.
Drugiego dnia wkrótce po świcie ku reaktorowi ruszyło sześć nowiutkich T-72 i sześć T-55. Za każdym czołgiem kryła się piechota, a z dżungli do Amerykanów strzelali snajperzy armii Wietnamu Północnego.
– Nie wiedziałem, że cholerni północni Wietnamczycy mają aż tyle czołgów w tej pieprzonej armii – skomentował sierżant Carlos, przerywając co chwilę wypowiedź, aby wypluć kawałek przeżutego tytoniu.
W nastawni reaktora Wally i John zmieniali się przy pracy. Gdy jeden przesypiał godzinę, drugi podnośnikiem widłowym przewoził i ładował kolejne partie radioaktywnego materiału. Żaden z czterech marines nie przespał nawet minuty.
Sierżant Carlos przyglądał się czołgom podjeżdżającym do zewnętrznego ogrodzenia, a równocześnie rozmawiał przez radio PRC-45, tak zwany Prick 45. Dzięki temu, w momencie gdy czołgi zbliżyły się drutu kolczastego, nadleciało pięć szybkich bombowców F-4 Phantom i z wysokości sześćdziesięciu metrów spuściło na czołgi bomby burzące. Minor obserwował ze znużeniem i niedowierzaniem, jak wieżyczka pierwszego T-72 oderwała się od czołgu i wzleciała w powietrze ponad dziewięćdziesiąt metrów, czyli wyżej niż leciał phantom; pod wieżyczką wyraźnie widać było wiszące i wierzgające nogi kanoniera.
Kilka czołgów, które przetrwały atak powietrzny, zaczęło się bezsensownie kręcić w kółko. Niektóre w zamieszaniu strzelały do własnej piechoty. Trzydzieści sekund później z amerykańskiego lotniskowca Kitty Hawk nadleciały trzy myśliwce A-4D Skyhawk, które zrzuciły wokół kompleksu reaktora zbiorniki z napalmem. Dym i płomienie utrudniały Darwinowi i pozostałym marines dostrzeżenie uciekających, choć i bez tego Amerykanie wiedzieli, że mało kto przeżył.
***
Pozostałe godziny Darwin pamiętał mniej szczegółowo, chociaż… bardziej trwale.
Coś się stało wtedy z czasem; tylko takie znajdował wytłumaczenie tego dziwnego faktu. Czas się pokręcił, zniekształcił, osobliwie porozciągał – jego zdaniem momentami niemal do nieskończoności czy wieczności – a jednak nadal składał się z momentów, godzin i wypadków, choć nachodziły one na siebie lub z sobą współistniały. Dar odnosił wrażenie, że spadł pod horyzont zdarzeń jednej z czarnych dziur, o których zamierzał po wojnie napisać doktorat.
Rankiem drugiego dnia nastąpiło jeszcze kilka totalnych ataków piechoty. Podczas jednego z nich amerykańskie samoloty spóźniły się o pół godziny i kilkuset żołnierzy armii Wietnamu Północnego – nie partyzantów Wietkongu w czarnych spodniach i bluzach, lecz dobrze odżywionych i umundurowanych, a w dodatku świetnie uzbrojonych żołnierzy, którzy stanowili dumę generała Giapa – dotarło aż do wewnętrznego ogrodzenia. W normalnej sytuacji Darwin i jego towarzysze wezwaliby artylerię z okolicznych baz, tyle że cała amerykańska artyleria opuściła już Wietnam, a wszystkie bazy przejęła Ludowa Armia Wietnamu. Ich „małe Alamo” ratował jedynie fakt, że generał Giap wyraźnie pragnął zdobyć reaktor nietknięty.
Minor zapamiętał, że w trakcie jednego z tych ataków, rankiem drugiego dnia, lufa jego M40 częściowo się stopiła i musiał strzelać z zapasowego karabinu snajperskiego. Ned zginął podczas ostrzału Wietnamczyków tuż przed ostatnim natarciem tamtego ranka, a może tuż po nim. Darwin nie mógł sobie tego dokładnie przypomnieć. Ale zapamiętał kolejność zgonów. Ned otrzymał strzał prosto w oko, gdy spoglądał przez powiększający dwudziestokrotnie celownik optyczny. Było to koło południa. Sierżant Carlos został trafiony w pierś i szyję mniej więcej podczas wieczornej strzelaniny i zmarł, kiedy czerwone słońce zaczęło zachodzić za górę Lang Biang. Chuck zginął od gradu kul zaledwie kilka sekund przed wspięciem się na pokład sea stalliona.
Читать дальше