L-33 Solo, podobnie jak większość szybowców wyczynowych, posiadał bardzo skromne oprzyrządowanie kontrolno-sterownicze. Darwin miał zatem do dyspozycji drążek sterowniczy, cylindryczne pedały sterownicze, krótki uchwyt do sterowania poprzecznego, zespół hamulców aerodynamicznych, kolejny uchwyt służący do opuszczania i zamykania podwozia, dużą gałkę z uchwytem zwalniacza zaczepu liny holowniczej oraz małą tablicę przyrządów z wysokościomierzem, a także mierzący prędkość pionową wariometr i zwykły prędkościomierz. Mały szybowiec wyczynowy nie posiadał ani radia, ani elektronicznych urządzeń do nawigacji. Właściwie Dar najczęściej korzystał z kawałka kolorowego sznurka przymocowanego do kadłuba bezpośrednio przed kokpitem. Zachowanie tego sznurka i własna umiejętność rozróżniania rozmaitych dźwięków, wydawanych przez wiatr nad skrzydłem i kadłubem, lepiej niż przyrządy wskazywały mu prędkość maszyny. Dar z doświadczenia wiedział, że może ufać rurce Pitota zamontowanej na dziobie kadłuba i przekazującej dane związane z szybkością wiatru i szybowca do prędkościomierza, nie dorównywały mu jednak dwa dajniki ciśnienia statycznego po bokach z tyłu kadłuba, rejestrując prędkość powietrza o jakieś sześć procent wyższą niż była w istocie. Póki Darwin pamiętał o tym odstępstwie, nic mu nie groziło. Nigdy nie miał kłopotów z obliczeniami, a sznurek zbaczania też nigdy go nie okłamał.
Rozglądając się stale, dzięki czemu nie tracił z oka innych szybowców i motoszybowców (widział zresztą tylko kilka daleko na wschodzie), Dar odszukał wznoszące prądy termiczne, pochodzące od skierowanych na wschód zboczy pogórza, nagich skał, a nawet dachów grupki znajdujących się poniżej domów. Ponad sześćset metrów ponad solo, bliżej Mount Palomar, krążył leniwie duży jastrząb wykorzystujący mocny prąd termiczny. Teraz na wschodniej stronie gór pojawiły się nieliczne obłoki, a na zachodnim zboczu Mount Palomar Minor dostrzegł gnaną fenem ścianę ciężkich chmur, których część przesuwała się za szczyt. Dalej, na zachodzie widział wielką, czarną warstwową chmurę deszczową oraz kłębiasto-warstwowe stratocumulusy; nad wybrzeże nadchodziła burza. Burza go nie martwiła. Miał plan kontynuować lot podstawowy, wzbogacony o obroty i wznoszenia na górskich prądach termicznych, aż będzie na bezpiecznej wysokości dwóch i pół tysiąca metrów, a potem chciał się zmierzyć ze strefami noszenia i opadania, które znalazł na stronie zawietrznej dużych szczytów. Manewry te, nazywane szybowaniem falowym, wymagały nieco więcej doświadczenia i talentu niż proste latanie na prądach.
Minął pasmo górskie, znalazł silniejsze prądy termiczne na zalanych słońcem płytach skalnych, wzniósł się nieco, po czym gwałtownie opadł znów wraz z wiatrem ku wschodowi, wreszcie wykorzystał efekt Venturiego, wzniósł się i poszybował wśród szczelin między niższymi wierzchołkami, rozglądając się potem za kolejnym prądem termicznym. Szukanie punktów anabatycznych i prądów na wschodnim stoku oznaczało lot w odległości sześćdziesięciu, a nawet trzydziestu metrów od stromych zboczy, czasami jeszcze mniejszej. Porastające te zbocza wysokie daglezje zielone i sosny żółte wydawały się bardzo bliskie za każdym razem, gdy Dar leniwie przechylał szybowiec w prawo i w górę; wariometr wskazał wznoszenie w metrach na sekundę. Spojrzał przez lewe ramię za siebie, na pasmo, które właśnie minął, i dostrzegł tam trzy jelenie przebiegające spokojnie pagórek. Wokół siebie słyszał jedynie cichy szum wiatru muskającego osłonę kabiny i aluminiowy kadłub. Poranne słońce grzało coraz goręcej i Darwin rozsunął leciutko pleksiglasowe okienka po lewej i prawej, a wtedy poczuł ciepło wznoszących go wiatrów. Wyczuł też drobny spadek osiągów związany z zakłóceniem przepływu powietrza nad osłoną kabiny.
Przeleciał nad ostatnimi stromymi grzbietami przed poważnymi szczytami górskimi, zbliżając się do nich wraz z wiatrem, czyli bardzo szybko. Nabrał też dodatkowej wysokości, niemniej jednak przez cały czas gotów był do nagłego przechyłu, zwrotu i ucieczki, jeśli tylko lot w zstępujących prądach powietrza okaże się dla niego zbyt trudny. Zawsze udawało mu się minąć grzbiet wzgórza – czasami zaledwie dziesięć czy dwanaście metrów nad tym czy innym skalnym szczytem lub wierzchołkami sosen – później zaś wznosił się i szybował ku następnemu. Tym razem także trafił na zachód od linii wysokich wzgórz, ponad tysiąc osiemset metrów nad powierzchnią doliny i zbliżał się do zbocza Mount Palomar, odchylając się na boki wobec coraz silniejszych wiatrów. Planował wzniesienie z równoczesnym podejściem. Poprzez chmury soczewkowe w kształcie latających spodków, które wyglądały jak sterta ułożonych na półce półmisków, zobaczył strefę wzniesień.
Spojrzał przez ramię, zanim zaczął skręt pod kątem dwustu siedemdziesięciu stopni. Dzięki temu zwrotowi zyskał nieco wysokości i zupełnie nieoczekiwanie zauważył inny szybowiec, który nadlatywał z góry po prawej stronie. Piloci wyczynowych szybowców nie lubili latać w formacjach, gdyż groziło to poważnymi, niebezpiecznymi kolizjami w powietrzu, toteż pojawienie się tej maszyny tak blisko solo naprawdę zaszokowało Darwina. Coś takiego było niezwykłe, a może nawet nieuprzejme ze strony tamtego pilota. Szczególnie że cała przestrzeń powietrzna wokół niego miała być dzisiaj pusta.
Kiedy jednak błękitnobiały szybowiec podleciał jeszcze bliżej, Dar natychmiast zidentyfikował go jako twin astira Steve’a: ładny, dwumiejscowy szybowiec, którym właściciel portu latał z klientami, jednych szkoląc, innych po prostu zabierając na krótkie wycieczki. Chwilę później na siedzeniu obok Steve’a Minor rozpoznał Syd.
Przez sekundę czuł rozdrażnienie, ale zaraz odprężył się i poluźnił rękę, którą ściskał drążek sterowniczy. Dzień był prawdziwie piękny. Skoro Sydney chciała się przelecieć, czyż mógł jej tego zabronić?
Tyle że twin astir Steve’a zbliżał się coraz bardziej, kołysząc skrzydłami. Kołysanie skrzydłami stanowiło sygnał używany podczas holowania powietrznego i oznaczało „zwolnij zaczep”, ale Darwin nie miał pojęcia, o czym Steve chciał go teraz poinformować. Szybowce leciały naprzeciwko siebie, końcówki skrzydeł dzieliła odległość zaledwie dziesięciu metrów. Oba wznosiły się szybko, wykorzystując falę znad Mount Palomar.
Syd dawała Darowi jakieś znaki. Trzymała w ręce telefon komórkowy, udawała, że mówi coś do słuchawki, po czym wskazała za siebie, na dolinę Warner Springs.
Minor kiwnął głową. Steve oderwał się jako pierwszy, przyspieszył nad pogórzem, a następnie najprostszą drogą skierował się ku lądowisku. Darwin leciał kilkaset metrów za nim. Gdy wyleciał z obszaru wzgórz i znalazł się nad rozległą doliną, poszybował za twinem astirem do zwykle używanego, południowego punktu wlotowego portu Warner Springs. Widząc, że druga maszyna opada ze wschodnim wiatrem, opadł na dwieście kilkanaście metrów nad ziemię, na wysokości stu dwudziestu metrów skręcił na północ, przez chwilę obserwował Steve’a lądującego gładko na trawie, na prawo od asfaltowego pasa, a w końcu wybrał odpowiedni punkt na wyrównanie przed przyziemieniem i sam zaczął opadać – jakieś czterdzieści pięć metrów za tamtym.
Wiatr był teraz porywisty, lecz Dar leciał w dół równo, utrzymując podczas końcowego podejścia równomierną prędkość. Kolorowy sznurek trzepotał, sugerując minimalną prędkość przeciągnięcia, a także wskazując szybkość wiatru, która wynosiła obecnie około dwunastu węzłów.
Читать дальше