– O pewnym pacjencie, który ostatnio odwiedził pański szacowny gabinet.
Morty przełknął ślinę. Po co otwierał gębę przed Locanim? Mógł odwlec płatność w jakiś inny sposób.
– Powiedziałem im wszystko, co wiem. Blady mężczyzna przekrzywił głowę.
– Naprawdę, Morty?
– Tak.
Wyblakłe oczy spoglądały hardo. Przez chwilę obaj nic nie mówili i się nie ruszali. Morty poczuł, że zaczyna się czerwienić. Usiłował zachować spokój, lecz mimo woli wił się pod przenikliwym spojrzeniem nieznajomego.
– Myślę, że coś zataiłeś. Morty nie odpowiedział.
– Kto jeszcze był tamtej nocy w samochodzie?
– O czym pan mówi?
– Był tam jeszcze ktoś, prawda, Morty?
– Hej, niech pan zostawi mnie w spokoju, dobrze? Mam dobrą passę. Wstając z krzesła, Duch pokręcił głową.
– Nie, Morty – powiedział,, lekko dotykając jego ramienia – moim zdaniem szczęście wkrótce cię opuści.
Ceremonia żałobna odbyła się w auli Covenant House.
Squares i Wanda siedzieli po mojej prawej ręce, a ojciec po lewej. Tato obejmował mnie ramieniem i czasem klepał po plecach. To było miłe. Sala była pełna. Dzieciaki ściskały mnie, płakały i mówiły, jak bardzo będzie im brakować Sheili. Uroczystość trwała prawie dwie godziny. Terrell, czternastolatek sprzedający się za dziesięć dolarów od numeru, zagrał na trąbce utwór, który skomponował na jej cześć. Był to najsmutniejszy i najładniejszy kawałek, jaki słyszałem w życiu. Laura, siedemnastolatka zdiagnozowana jako biseksualna, opowie – działa, że tylko z Sheilą mogła się porozumieć, kiedy dowiedziała się, że jest w ciąży. Sammy opowiedział zabawną historię o tym, jak Sheila usiłowała nauczyć go tańczyć w rytm tej „głupiej babskiej muzyki”. Szesnastoletni Jim powiedział żałobnikom, że miał już dość wszystkiego i był gotowy popełnić samobójstwo, ale kiedy Sheila uśmiechnęła się do niego, zrozumiał, że na tym świecie są jeszcze dobre rzeczy. Ona nakłoniła go, by przeżył jeszcze dzień, a potem następny.
Starałem się zapomnieć o bólu i uważnie słuchać, ponieważ te dzieci na to zasługiwały. To schronisko wiele znaczy dla mnie, dla nas. A kiedy ogarniają nas wątpliwości, czy naprawdę pomagamy tym dzieciom, czy odnosimy sukcesy, przypominamy sobie, że chodzi wyłącznie o nie. Rzadko bywają miłe. Przeważnie są nieprzyjemne i trudno je kochać. Większość wiedzie okropne życie, kończy w kostnicy, w więzieniu lub na ulicy. To jednak nie oznacza, że można zrezygnować. Wprost przeciwnie. To sprawia, że tym mocniej musimy je kochać. Bezwarunkowo. Bez zastrzeżeń. Sheila wiedziała o tym. Dla niej miało to znaczenie.
Matka Sheili – zakładałem, że to jest właśnie pani Rogers – dotarła prawie dwadzieścia minut po rozpoczęciu ceremonii. Była wysoką kobietą o wysuszonej, pomarszczonej twarzy. Popatrzyła na mnie pytająco, a ja skinąłem głową. Podczas uroczystości co jakiś czas odwracałem głowę i zerkałem na nią. Siedziała zupełnie nieruchomo, z nabożnym podziwem słuchając wspomnień o swojej córce.
W pewnej chwili, patrząc na zebranych, z zaskoczeniem dostrzegłem znajomą postać z twarzą prawie całkiem zasłoniętą chustą.
Tanya.
Oszpecona kobieta, która opiekowała się tym śmieciem Louisem Castmanem. Nie miałem wątpliwości – te same włosy, wzrost i budowa ciała, charakterystyczny błysk oczu. Nie zastanawiałem się nad tym wcześniej, ale być może znała Sheilę z czasów, gdy obie pracowały na ulicy.
Squares zabrał głos jako ostatni. Był elokwentny, zabawny i przywrócił Sheilę do życia w sposób, na jaki ja nigdy bym się nie zdobył. Powiedział dzieciakom, że Sheila była „jedną z was”, uciekinierką, która walczyła z własnymi demonami. Wspomniał pierwsze dni jej pracy, to, jak rozkwitła. Wyznał, że przede wszystkim będzie pamiętał to, jak się we mnie zakochała. Czułem pustkę w środku, jakby pozostała ze mnie tylko zewnętrzna skorupa. I znów uderzyła mnie myśl, że ten ból już mnie nie opuści, że mogę odwlekać, uciekać, poszukiwać jakiejś głębokiej prawdy, lecz w ostatecznym rezultacie nic się nie zmieni. Smutek zawsze będzie ze mną, towarzysząc mi zamiast Sheili.
Kiedy skończyła się uroczystość, nikt nie miał pojęcia, co robić. Wszyscy siedzieliśmy jeszcze przez chwilę i nikt się nie ruszał, dopóki Terrell nie zaczął grać na trąbce. Wtedy zebrani wstali. Płakali i znów mnie ściskali. Nie wiem, jak długo przyjmowałem kondolencje. Byłem im wdzięczny, ale jeszcze bardziej brakowało mi Sheili. Ból był zbyt świeży.
Rozglądałem się za Tanyą, ale zniknęła.
Ktoś oznajmił, że w bufecie czeka poczęstunek. Żałobnicy powoli ruszyli w tym kierunku. Zauważyłem matkę Sheili stojącą w kącie i ściskającą w dłoniach torebkę. Pani Rogers wyglądała tak, jakby opuściły ją wszystkie siły. Przecisnąłem się do niej.
– Pan jest Will? – zapytała.
– Tak.
– Jestem Edna Rogers.
Nie objęliśmy się, nie pocałowali ani nawet nie podaliśmy sobie rąk.
– Gdzie możemy porozmawiać? – zapytała.
Poprowadziłem ją korytarzem w kierunku schodów. Squares zorientował się, że chcemy być sami, i odpowiednio pokierował ruchem. Minęliśmy nowy gabinet lekarski, pokoje psychiatrów, przychodnię odwykową. Wiele naszych podopiecznych to młode lub przyszłe matki. Staramy się je leczyć. Inni mają poważne problemy z psychiką. Im też próbujemy pomóc. Oczywiście całe mnóstwo dzieci ulicy ma poważne kłopoty z powodu narkotyków. Dla nich też robimy wszystko, co możemy.
Znaleźliśmy pusty pokój i weszliśmy do środka. Zamknąłem drzwi. Pani Rogers odwróciła się do mnie plecami.
– To była piękna uroczystość – powiedziała. Skinąłem głową.
– Nie miałam pojęcia… – urwała i potrząsnęła głową…kim stała się Sheila. Żałuję, że o tym nie wiedziałam. Że nie zadzwoniła i nie opowiedziała mi o swoim nowym życiu. Milczałem.
– Sheila za życia nigdy nie dała mi powodu do dumy. Edna Rogers wyrwała chusteczkę z torebki, jakby walczyła o nią z kimś ukrytym w środku. Pospiesznie i zdecydowanie wytarła nos, a potem schowała ją z powrotem. – Wiem, że to nie brzmi najlepiej. Była pięknym dzieckiem. Dobrze jej szło w podstawówce. Jednak w którymś momencie… – odwróciła głowę i wzruszyła ramionami -…nie wiem kiedy, zmieniła się. Zgorzkniała. Była wiecznie nieszczęśliwa. Podkradała mi pieniądze z portmonetki. Kilkakrotnie uciekała z domu. Nie miała przyjaciółek. Chłopcy ją nudzili. Nienawidziła szkoły. Nienawidziła Mason. Pewnego dnia rzuciła szkołę i uciekła na dobre. Nigdy nie wróciła.
Spojrzała na mnie, jakby spodziewała się jakiejś reakcji.
– I więcej jej pani nie widziała? – zapytałem.
– Nie.
– Nie rozumiem. Co się stało?
– Pytasz, dlaczego uciekła z domu?
– Tak.
– Myślisz, że może miała jakiś poważny powód, tak? powiedziała nieco głośniej, zaczepnie.
– Na przykład molestował ją ojciec albo ja ją biłam. Niczego takiego nie było. Jej ojciec i ja nie byliśmy doskonali, to prawda. Jednak to nie była nasza wina.
– Nie chciałem sugerować…
– Wiem, co chciałeś zasugerować.
Wydęła usta i spoglądała na mnie wojowniczo. Postanowiłem zmienić temat.
– Czy Sheila dzwoniła do pani? – zapytałem.
– Tak.
– Jak często?
– Ostatni raz trzy lata temu. Zamilkła, czekając na dalsze pytania.
– Skąd dzwoniła?
– Nie chciała wyjaśnić.
– A co mówiła?
Читать дальше