– Hej, Jake.
Odwrócił się, słysząc ten głos.
– Cześć, Jacques.
To był Jacques Harlow, ojciec jednego z najlepszych przyjaciół Randy’ego i gospodarz przyjęcia. Jacques podszedł do niego. Obaj patrzyli na gości, na swoich synów, w milczeniu przez prawie minutę napawając się tym widokiem.
– Nie do wiary, jak szybko płynie czas – zauważył Harlow.
Jake tylko potrząsnął głową, bojąc się odezwać. Nie odrywał oczu od syna.
– Hej, może zajdziesz na drinka?
– Nie mogę. Wpadłem tylko na chwilę, zobaczyć Randy’ego. Mimo to dziękuję.
Harlow klepnął go w plecy.
– Jasne.
Poszedł z powrotem w kierunku werandy.
Minęło jeszcze pięć minut. Jake cieszył się każdą sekundą. Potem usłyszał kroki. Odwrócił się i zobaczył Myrona Bolitara. Myron trzymał w ręku pistolet. Jake Wolf uśmiechnął się i znów popatrzył na syna.
– Co ty tu robisz, Jake?
– A na co to wygląda?
Jake Wolf nie chciał odchodzić, ale wiedział, że już czas. Po raz ostatni popatrzył na syna. Takie miał wrażenie. Czuł, że po raz ostatni widzi chłopca takiego jak teraz. Chciał mu coś powiedzieć, coś przekazać, ale Jake nigdy nie był dobrym mówcą.
Tak więc odwrócił się i podniósł ręce.
– W bagażniku – powiedział. – Ciało jest w bagażniku.
Win stał kilka kroków za Myronem. Na wszelki wypadek. Jednak od razu wyczuł, że Jake Wolf niczego nie będzie próbował. Poddał się. Na razie. Może spróbuje czegoś, ale później. Win miewał do czynienia z takimi ludźmi jak Jake Wolf. Nigdy nie mogą uwierzyć, że to już koniec. Zawsze szukają drogi ucieczki, luki, kruczków prawniczych, czegokolwiek.
Kilka minut wcześniej zauważyli samochód Van Dyne’a zaparkowany na Roosevelt Mail. Myron i Win pobiegli, zostawiając Erika Biela i Lorraine w samochodzie. Erik miał jeszcze kilka nylonowych kajdanek, które kupił w tym samym sklepie co amunicję. Spętali nimi ręce Lorraine na plecach i pozostawało im tylko mieć nadzieję, że Erik nie zrobi czegoś głupiego.
Wkrótce po tym, jak Myron i Win znikli w ciemnościach, Erik wysiadł z wozu. Poszedł w kierunku samochodu Van Dyne’a. Otworzył przednie drzwi. Sam nie wiedział, co robi. Ale musiał się czymś zająć. Usiadł za kierownicą. Na podłodze zobaczył kostki do gry na gitarze. Przypomniał sobie kolekcję swojej córki, jak je uwielbiała, jak zamykała oczy, trącając struny. Pamiętał pierwszą gitarę Aimee, nędzne pudło, które kupił w sklepie z zabawkami za dziesięć dolców. Miała wtedy dopiero cztery latka. Wybrzdąkała na niej cudowną aranżację „Santa Claus is Coming to Town”. Bardziej pasującą do Bruce’a Springsteena niż przedszkolaka. Kiedy skończyła, on i Claire klaskali jak szaleni.
– Aimee gra rocka – oznajmiła Claire. Wszyscy się uśmiechali. Wszyscy byli tak szczęśliwi. Erik spojrzał przez przednią szybę w kierunku swojego samochodu i Lorraine Wolf. Ich spojrzenia się spotkały. Znał Lorraine od dwóch lat, od kiedy Aimee zaczęła chodzić z jej synem. Lubił ją. Prawdę powiedziawszy, czasem snuł erotyczne fantazje na jej temat. Nie żeby kiedykolwiek próbował je urzeczywistnić. Nic podobnego. Po prostu nieszkodliwe myśli o atrakcyjnej kobiecie. To normalne.
Spojrzał na tylne siedzenie. Leżały na nim nuty, ręcznie pisane. Zamarł. Powoli wyciągnął rękę. Zobaczył je i poznał charakter pisma Aimee. Chwycił je i podniósł, trzymając ostrożnie jak kruchą porcelanę.
Napisała to Aimee.
Coś uwięzło mu w gardle. Czubkami palców dotknął napisanych słów, nut. Jego córka trzymała te kartki. Ze skupioną miną, jak zawsze kiedy pisała, odwołując się do swoich doświadczeń, napisała tę piosenkę. Ten prosty fakt nagle nabrał dla Erika ogromnego znaczenia. Zapomniał o gniewie. Gniew wróci. Erik wiedział o tym. Jednak w tym momencie tylko patrzył z ciężkim sercem. Nie czuł gniewu, tylko ból.
Właśnie wtedy Erik postanowił otworzyć bagażnik.
Znów spojrzał na Lorraine Wolf. Jakiś cień przemknął po jej twarzy. Erik nie zdołał tego zinterpretować. Otworzył drzwi i wysiadł. Obszedł samochód, jedną rękę nacisnął przycisk i zaczął podnosić klapę. Za plecami usłyszał jakieś szmery. Odwrócił się i zobaczył nadbiegającego Myrona.
– Eriku, zaczekaj… Erik otworzył bagażnik.
Czarny brezent. Coś zawinięte w czarny brezent. Kolana ugięły się pod Erikiem, ale nie upadł. Myron ruszył ku niemu, lecz Erik podniósł rękę, powstrzymując go. Spróbował rozerwać brezent. Materiał się nie poddawał. Erik pociągnął i szarpnął. Brezent wytrzymał. Erik wpadł w panikę. Zaczął ciężko dyszeć. Z trudem łapał oddech.
Wyjął z kieszeni klucze i wbił jeden z nich w materiał. Zrobił dziurą. Zobaczył krew. Rozerwał brezent i wsunął race w otwór. Poczuł lepką wilgoć. Rozpaczliwie szarpnął, rozrywając materiał, jakby siedział w worku i brakowało mu powietrza.
Zobaczył martwą twarz i cofnął się.
Myron stanął przy nim.
– O mój Boże – powiedział Erik. Osunął się na kolana. – Dzięki ci…
W bagażniku nie było jego córki, tylko Drew Van Dyne.
– Zastrzeliłam w obronie własnej – powiedziała Lorraine Wolf.
W oddali Myron słyszał syreny policyjne. Stał przy bagażniku razem z Erikiem Bielem i Lorraine Wolf. To on wezwał policją. Wkrótce tu dotrą. Spojrzał na pole. W oddali zobaczył sylwetki Wina i Jake’a Wolfa. Myron pobiegł przodem. Win zajął się pilnowaniem podejrzanego.
– Drew Van Dyne był w naszym domu – ciągnęła. – Wycelował broń w Jake’a. Widziałam to. Wykrzykiwał różne rzeczy o Aimee.
– Jakie rzeczy?
– Mówił, że ona Jake’a nic nie obchodzi. Że dla niego jest tylko głupią zdzirą. I że jest w ciąży. Bełkotał.
– I co pani zrobiła?
– Mamy w domu broń. Jake lubi polować. Wzięłam karabin. Wycelowałam w Drew Van Dyne’a. Kazałam mu rzucić broń. Nie chciał. Nie wiedziałam, co robić. Wtedy…
– Nie! – zawołał nadchodzący Jake Wolf, który to usłyszał. – To ja zastrzeliłem Van Dyne’a!
Wszyscy spojrzeli na niego zdziwieni. Zawodzenie syren przybliżało się.
– Zastrzeliłem go w obronie własnej – upierał się Jake Wolf. – Wymierzył we mnie broń.
– Dlaczego więc umieścił pan ciało w bagażniku? – zapytał Myron.
– Bałem się, że nikt mi nie uwierzy. Zamierzałem przewieźć zwłoki do jego domu i tam zostawić. Potem uświadomiłem sobie, że to głupi pomysł.
– Kiedy pan to sobie uświadomił? – rzekł Myron. – Kiedy zobaczył pan nas?
– Chcę adwokata – powiedział Jake Wolf. – Lorraine, nie mów nic więcej.
Erik Biel zrobił krok w jego kierunku.
– To wszystko nic mnie nie obchodzi. Moja córka. Gdzie, do diabła, jest moja córka?
Nikt się nie poruszył. Nikt się nie odezwał. Nocną ciszę przerywało tylko wycie syren.
Lance Banner pojawił się pierwszy, ale na parking przy Roosevelt Mail zajechało kilkanaście radiowozów. Migały światła. Wszystkie twarze zmieniały kolor z niebieskiego na czerwony. Oszałamiający efekt.
– Aimee – powtórzył cicho Erik. – Gdzie ona jest? Myron usiłował zachować spokój i skupić się. Odszedł na bok razem z Winem. Twarz Wina, jak zawsze, nie zdradzała żadnych uczuć.
– Na czym stoimy? – spytał Win.
– To nie Davis – powiedział Myron. – Wykluczyliśmy go. Nie wydaje się, żeby to był Van Dyne. Wymierzył broń w Jake’a Wolfa, ponieważ myślał, że to jego robota. A Wolfowie twierdzą dość przekonująco, że to nie oni.
Читать дальше