– Panowie, jest wasz przyjaciel. Kończcie pokera i bierzcie się do roboty. Obudź się, Jezuito.
– Jezuito? – spytał Webb zdumiony.
– Stary kawał – odpowiedziała kobieta. – Pochodzi z czasów, kiedy pan zapewne grał w kulki i straszył małe dziewczynki.
Drzwi się otworzyły i ukazała się podstarzała, ale w dalszym ciągu wyprostowana sylwetka Dawida Abbotta.
– Cieszę się, że pana widzę, majorze – powiedział dawny Milczący Mnich z Tajnych Służb, wyciągając rękę.
– Miło mi, że tu jestem. – Webb uścisnął mu dłoń. Inny starszy mężczyzna o imponującym wyglądzie stanął obok Abbotta.
– To na pewno przyjaciel Jeremy’ego – powiedział z nutą humoru w głosie. – Straszna szkoda, że brak czasu na odpowiednią prezentację, młody człowieku. Chodź, Margaret. Tam na górze jest cudowny ogień w kominku. – I zwrócił się do Abbotta: – Dasz mi znać, Dawidzie, jak będziesz wychodził?
– Myślę, że tak jak zwykle – odrzekł Mnich. – Pokażę tym dwóm, jak mają do ciebie dzwonić.
Wtedy dopiero Webb zauważył trzeciego mężczyznę; stał w cieniu w drugim końcu pokoju i major poznał go natychmiast. Był to Elliot Stevens, wyższy doradca prezydenta Stanów Zjednoczonych – jego alter ego, jak niektórzy twierdzili. Miał niewiele po czterdziestce, był szczupły, nosił okulary i roztaczał aurę bezpretensjonalnego autorytetu.
– …będzie dobrze – mówił nobliwy mężczyzna, który nie miał czasu się przedstawić; Webb go nie słyszał, ponieważ skierował uwagę na doradcę Białego Domu. – Będę czekał.
– No to do zobaczenia – podjął Abbott podnosząc ciepły wzrok na siwowłosą kobietę. – Dziękuję, Siostro Meg. Pamiętaj, żebyś miała wyprasowany habit.
– Ciągle trzymają się ciebie żarty, Jezuito.
Tych dwoje wyszło, zamykając za sobą drzwi. Webb stał przez chwilę, potrząsając głową i uśmiechając się. Mężczyzna i kobieta z Siedemdziesiątej Pierwszej Wschodniej numer sto czterdzieści pasowali do pokoju na końcu korytarza, tak jak ten pokój pasował do eleganckiego domu – a to wszystko było częścią cichej, zamożnej, wysadzanej drzewami ulicy.
– Zna ich pan od dawna, prawda?
– Od zawsze, rzec można – odpowiedział Abbott. – To człowiek zwany Żeglarzem, którego wykorzystywaliśmy do wypadów na Adriatyk podczas operacji Donovana w Jugosławii. Michajłowicz powiedział kiedyś, że pływa na zasadzie czystego zuchwalstwa, najgorszą pogodę naginając do swojej woli… no i niech pana nie zmyli urok Siostry Meg. Była jedną z dziewczyn „Interpidu”, to pirania z naprawdę ostrymi zębami.
– Jak widzę, ta para to cała historia.
– Nikt jej nigdy nie usłyszy – powiedział Abbott, kończąc temat. – Chcę, żeby pan poznał Elliota Stevensa. Chyba nie muszę panu mówić, kto to jest. Webb – Stevens. Stevens – Webb.
– To brzmi jak nazwa kancelarii adwokackiej – rzekł Stevens zbliżając się z wyciągniętą ręką. – Miło mi pana poznać. Miał pan dobra podróż?
– Wolałbym samolot wojskowy. Nie cierpię tych cholernych linii lotniczych. Myślałem, że celnik na lotnisku Kennedy’ego potnie mi podszewkę walizki.
– Wygląda pan zbyt dostojnie w tym mundurze – roześmiał się Mnich. – Dlatego biorą pana za przemytnika.
– Dalej nie rozumiem sensu występowania w mundurze – powiedział major, niosąc teczkę do długiego składanego stołu pod ścianą i odpinając nylonową żyłkę od paska.
– Nie muszę panu chyba mówić – rzekł Abbott – że najwyższą tajność uzyskuje się często przez ostentacyjną jawność. Oficer wywiadu wojskowego grasujący akurat teraz po Zurychu w cywilu mógłby wywołać zaniepokojenie.
– To ja też nie rozumiem – powiedział doradca Białego Domu stając obok Webba przy stole i przyglądając się manewrom majora z żyłką i zamkiem. – Czy jawna obecność nie wzbudza jeszcze większych podejrzeń? Przecież chyba sama idea tajniaków zakłada mniejsze prawdopodobieństwo ujawnienia.
– Wyjazd Webba do Zurychu to była rutynowa kontrola konsularna, przewidziana w planach G-2. Nikt chyba nie ma wątpliwości co do charakteru tych wyjazdów; są tym, czym są. Ustanawianie nowych źródeł, opłacanie informatorów. Rosjanie robią to stale; nawet się nie fatygują, żeby to ukrywać. My też nie, szczerze mówiąc.
– Ale to nie był powód jego podróży – rzekł Stevens, który zaczynał rozumieć. – Tak więc jawność kryje niejawność.
– Właśnie.
– Może panu pomóc? – Doradca prezydenta był wyraźnie zaintrygowany teczką.
– Dzięki – powiedział Webb. – Proszę tylko wyciągnąć żyłkę. Stevens spełnił życzenie.
– Zawsze myślałem, że to jest łańcuszek na nadgarstku – powiedział.
– Za dużo rąk zostało w ten sposób odciętych – wyjaśnił major, uśmiechając się na widok miny człowieka z Białego Domu. – W żyłce jest drut stalowy. – Odczepił teczkę i otworzył ją na stole, rozglądając się po wytwornej bibliotece. Na końcu pokoju były dwie pary drzwi balkonowych, które zapewne wiodły do ogrodu, a przez grube szyby widać było zarys wysokiego muru z kamienia. – A więc to jest Treadstone-71. Nie tak je sobie wyobrażałem.
– Zaciągnij zasłony, Elliot, dobrze? – powiedział Abbott. Doradca prezydenta wykonał polecenie. Abbott podszedł do szafy bibliotecznej, otworzył znajdujący się pod nią schowek i sięgnął w głąb. Rozległ się cichy warkot; cała biblioteczka wyjechała ze ściany i powoli obróciła się w lewo. Po drugiej stronie znajdowała się elektroniczna konsola radiowa, jedna z najwymyślniejszych, jakie Gordon Webb widział. – Czy to bardziej odpowiada pańskim wyobrażeniom? – spytał Mnich.
– O Jezu… – major gwizdnął przyglądając się tarczom, gałkom, połączeniom kabli i przyrządom wbudowanym w tablicę. Wojenne pomieszczenia operacyjne Pentagonu zawierały urządzenia znacznie bardziej skomplikowane, ale to równało się większości dobrze wyposażonych stacji wywiadowczych – w miniaturze.
– Ja też bym gwizdnął – powiedział Stevens stojąc przed gruba zasłona. – Ale pan Abbott już wcześniej zrobił dla mnie pokaz. To tylko początek. Jeszcze pięć guzików i mamy bazę Dowodzenia Strategicznego Lotnictwa w Omaha.
– Te same guzik i zamieniają to pomieszczenie z powrotem w uroczą bibliotekę w East Side.
Stary człowiek sięgnął do wnętrza schowka – w ciągu paru sekund olbrzymią konsolę zastąpiła szafa biblioteczna. Następnie przeszedł do sąsiedniej szafy, otworzył znajdujące się pod nią drzwiczki i również włożył rękę do środka. Znów rozległo się warczenie; biblioteka odsunęła się na bok i wkrótce jej miejsce zajęły trzy szafy na akta. Mnich wyjął klucz i wysunął szufladę.
– Ja się nie zgrywam, Gordon. Jak skończymy, chcę, żeby pan to przejrzał. Pokażę panu wyłącznik, którym uruchomi pan odpowiedni mechanizm i to wszystko się schowa. Gdyby były jakieś problemy, nasz gospodarz się tym zajmie.
– Czego mam szukać?
– Dojdziemy do tego; na razie chcę posłuchać o Zurychu. Czego się pan dowiedział?
– Przepraszam pana, panie Abbott – przerwał Stevens. – Jeśli nie nadążam, to dlatego, że wszystko jest dla mnie nowe. Ale myślałem o czymś, co pan powiedział przed chwilą o wyjeździe majora Webba.
– Mianowicie?
– Powiedział pan, że wyjazd był w planie G-2.
– Tak jest.
– Czemu? Jawna obecność majora miała zaniepokoić Zurych, a nie Waszyngton. A może nie?
Mnich uśmiechnął się.
– Rozumiem, dlaczego prezydent pana trzyma. Nie mieliśmy nigdy wątpliwości co do tego, że Carlos wkupił się w jedno czy dwa – a może nawet dziesięć środowisk w Waszyngtonie. Wynajduje ludzi niezadowolonych i proponuje im to, czego nie mają. Taki Carlos nie może istnieć bez ludzi tego rodzaju. Niech pan pamięta, że on nie handluje po prostu śmiercią, on sprzedaje tajemnice państwowe, i to zbyt często Rosjanom, choćby tylko po to, żeby im dowieść, że się go zbyt pochopnie pozbyli.
Читать дальше