– Wiem. – Odwrócił się i stanął twarzą do niej. – Ja już tu byłem. Wiele razy. Mieszkałem tu, ale nie w tych hotelach. Raczej w bocznych uliczkach, tam, gdzie nie jest łatwo trafić.
Chwila elektryzującego strachu minęła w ciszy.
– Kocham cię, Jasonie.
– Ja ciebie też – powiedział Bourne.
– Wróć do mnie. Bez względu na to co się stanie, wróć do mnie.
Z punktowych reflektorów umocowanych na ciemnobrązowym suficie spływało w dół łagodne i efektowne zarazem światło, zalewając manekiny i ludzi w kosztownych ubraniach miłym dla oka odcieniem żółci. Lady z biżuterią i dodatkami wyłożone były czarnym aksamitem. Zasłony z jaskrawoczerwonego i zielonego jedwabiu powiewały gustownie nad błyszcząca granatową tkaniną. Złoto i srebro lśniło w świetle ukrytych żarówek. Przejścia między stoiskami wyginały się w półkola, stwarzając wrażenie przestrzeni, której tu nie było. „Les Classiques” – chociaż niemały – nie zaliczał się do wielkich sklepów. Był jednak wspaniale wyposażony i usytuowany na jednej z najbardziej kosztownych parceli Paryża. W głębi znajdowały się drzwi z szybami z barwionego szkła, prowadzące do przymierzalni. Ponad nimi w loggii mieściły się biura „Les Classiques”. Po prawej stronie wznosiły się wyściełane dywanem schody. Obok na podwyższeniu zainstalowano centralkę telefoniczną, którą obsługiwał mężczyzna w średnim wieku ubrany w staromodny garnitur. Dziwnie nie pasował do tego miejsca. Mówił coś do mikrofonu przymocowanego do słuchawek.
Personel składał się głównie z wysokich, szczupłych kobiet o pociągłych twarzach – żyjące zwłoki byłych modelek, które dzięki smakowi artystycznemu i inteligencji osiągnęły wyższą pozycję niż ich koleżanki z branży, kiedy minęła ich młodość. Między nimi widać było również kilku mężczyzn – podkreślone przez dopasowane ubrania, przypominające trzciny sylwetki, dramatyczne gesty i wyzywające, taneczne ruchy.
Z ciemnego sufitu spływała łagodna, romantyczna muzyka; spokojne crescendo podkreślane przez promienie miniaturowych reflektorów. Jason przechadzał się po sklepie, przyglądając się manekinom, dotykając materiałów, dokonując samodzielnych osądów. W ten sposób mógł ukryć ogarniające go zdumienie. Gdzie było zamieszanie i strach, które spodziewał się zastać w centrum łączności Carlosa? Spoglądał w górę na otwarte drzwi biura i pojedynczy korytarz, który rozdzielał na pół ten mały kompleks biurowy. Widział tam mężczyzn i kobiety przechadzających się równie obojętnie jak reszta personelu na parterze. Zatrzymywali się od czasu do czasu albo wymieniali uprzejmości i strzępki znacząco nic nie znaczących informacji. Plotki. Nie dostrzegł żadnych znamion pośpiechu; nic nie świadczyło o tym, że ważna pułapka eksplodowała im w rękach, że importowany zabójca – jedyny człowiek w Paryżu, który pracował dla Carlosa i mógł zidentyfikować cel – leży z kulą w głowie w opancerzonej furgonetce na Quai de la Râpée.
Było to niewiarygodne choćby z tego powodu, że atmosfera ani trochę nie potwierdzała jego oczekiwań. Nie spodziewał się wprawdzie chaosu; żołnierze Carlosa byli na to zbyt opanowani. Ale jednak czegoś oczekiwał. Tymczasem nie dostrzegł ani napiętych twarzy, ani rozbieganych spojrzeń, ani gwałtownych ruchów znamionujących stan gotowości bojowej. Wszystko odbywało się jak zazwyczaj: elegancki świat haute couture wciąż krążył po eleganckiej orbicie, nie zwracając uwagi na zdarzenia, które powinny wytrącić oś jego obrotu z równowagi.
A jednak gdzieś tu znajdował się prywatny telefon i ktoś, kto był nie tylko przekaźnikiem Carlosa, lecz również sam mógł wysłać na łowy trzech morderców. Kobieta…
Zobaczył ją – to musiała być ona. Stała w połowie wyściełanych dywanem schodów – wysoka kobieta o twarzy, którą wiek i kosmetyki przekształciły w zimną maskę. Właśnie zatrzymał ją chudy jak trzcina sprzedawca, przedstawiając jej rachunki do zatwierdzenia. Zajrzała do nich, a potem zerknęła w dół, na nerwowego mężczyznę w średnim wieku, stojącego, nie opodal stoiska z biżuterią. Było to przelotne spojrzenie, ale przekazana w nim wiadomość absolutnie jasna: „W porządku, mon ami . Weź sobie tę błyskotkę, ale szybko zapłać rachunek. Bo jak nie, to najesz się wstydu przy następnej okazji. Albo jeszcze gorzej. Mogę zadzwonić do twojej żony”. W ciągu ułamka sekundy połajanka była skończona i na masce pojawił się uśmiech – równie szeroki co fałszywy. Władcza kobieta skinęła głową i ołówkiem wziętym od sprzedawcy podpisała rachunki. Potem zeszła na dół w towarzystwie nachylającego się ku niej sprzedawcy, który najwyraźniej prawił jej komplementy. Na najniższym stopniu odwróciła się, musnęła grzywę ufarbowanych w pasemka włosów i w geście podzięki poklepała sprzedawcę po przegubie.
W oczach kobiety trudno było dostrzec ślad rozluźnienia. Wydawały się czujne, tak jak oczy wszystkich ludzi, których widział Bourne, z wyjątkiem może tych za złotymi oprawkami w Zurychu.
Instynkt . Ta kobieta była jego celem; pozostało tylko jej dosięgnąć. Pierwsze ruchy kadryla muszą być subtelne. Nie powinien wzbudzić ani zbyt dużego, ani zbyt małego zainteresowania. To ona musi do niego podejść.
W ciągu kilku następnych minut Jasona ogarnęło zdumienie. Właściwie zadziwił sam siebie. Nazywało się to „wchodzeniem w rolę” – to jeszcze rozumiał, ale był zaszokowany łatwością, z jaką wcielał się w obcą postać – o ile jego własna była mu znana. Tam, gdzie jeszcze kilka minut temu dokonywał ocen, teraz przeprowadzał inspekcje, ściągał odzież z wieszaków, unosił materiał pod światło. Z bliska wpatrywał się w szwy, oglądał guziki i dziurki, palcami miętosił kołnierzyki, wyginając je w górę i w dół. Był surowym arbitrem wytwornej odzieży, doświadczonym kupcem, który wie, czego chce i błyskawicznie odrzuca wszystko, co nie zaspokaja jego smaku. Jedynym szczegółem, którego nie badał, były metki z cenami – najwyraźniej go nie interesowały.
Ten ostatni fakt zainteresował władczą kobietę; bez ustanku spoglądała w jego stronę. Sprzedawczyni o wklęsłym ciele podpłynęła do niego przez dywan. Bourne uśmiechnął się uprzejmie, ale oznajmił, że woli sam poszperać. Po niespełna trzydziestu sekundach znalazł się za trzema manekinami ubranymi w najbardziej kosztowne ubrania w „Les Classiques”. Uniósł brwi i ułożył usta w wyrazie cichej aprobaty, zerkając między plastikowymi manekinami na kobietę stojącą obok kontuaru. Szepnęła coś do sprzedawczyni, która uprzednio rozmawiała z Bourne’em; była modelka potrząsnęła głową i wzruszyła ramionami.
Bourne oparł dłonie na biodrach, wydął policzki i powoli wypuszczając z płuc powietrze taksował spój rżeniem manekiny. Był teraz niezdecydowanym mężczyzną, który właśnie ma podjąć decyzję. W takiej chwili potencjalny klient, a zwłaszcza taki, który nie patrzy na ceny, potrzebuje najbardziej kompetentnej asysty w okolicy – trudno mu się oprzeć. Królewna poprawiła włosy i wdzięcznym krokiem ruszyła w jego stronę. Kończył się pierwszy cykl figur kadryla; tancerze ukłonili się, przygotowując się do gawota.
– Jak widzę, przyciągnęły pana jedne z naszych lepszych drobiazgów, monsieur – powiedziała po angielsku kobieta. To przypuszczenie co do narodowości klienta w oczywisty sposób opierało się na osądzie doświadczonego oka.
– Mam nadzieję, że tak – odparł Jason. – Ma pani tu interesującą kolekcję, ale lepiej zawsze samemu poszperać, prawda?
– Takie postępowanie przy ocenie wartości jest nieodzowne, monsieur. Jednak wszystkie nasze kreacje są robione wyłącznie dla nas.
Читать дальше