Niespodziewanie wzrok Dawida spoczął na leżącym na blacie biurka ohydnym, wielkokalibrowym pistolecie. Nie zdając sobie z tego sprawy zabrał go ze sobą z sypialni. Przez chwilę mu się przypatrywał, a potem podniósł słuchawkę. Zaczynała się najokropniejsza godzina jego życia, towarzyszyła mu bowiem bezustannie świadomość, że z każdą minutą żona coraz bardziej się od niego oddala.
Pierwsze dwie rozmowy sprowadziły się do krótkiej wymiany zdań z żonami lub kochankami; kiedy się tylko przedstawił, natychmiast słyszał w odpowiedzi, że mężczyzn, z którymi chciał się skontaktować, nie ma w domu i nie wiadomo, gdzie są ani kiedy wrócą. Wciąż jeszcze był nietykalny! Bez zgody z „góry” nikt się do niego nawet nie zbliży, a ta zgoda została właśnie cofnięta. Boże, powinien był się tego domyślić!
– Halo?
– Czy to rezydencja państwa Lanierów?
– Tak.
– Chciałbym mówić z panem Williamem Lanierem. Proszę mu przekazać, że to bardzo pilna sprawa o pńorytecie szesnaście-zero-zero. Moje nazwisko Thompson, dzwonię z Departamentu Stanu.
– Chwileczkę – odpowiedziała wyraźnie przejęta kobieta.
– Kto mówi? – odezwał się po kilku sekundach męski głos.
– Dawid Webb. Chyba pamięta pan Jasona Bourne'a, prawda?
– Webb? – Cisza w słuchawce, wypełniona oddechem Williama Laniera. – Dlaczego przedstawił się pan jako Thompson i powiedział', że to sprawa związana z Białym Domem?
– Podejrzewałem, że w przeciwnym razie nie zechciałby pan ze mną rozmawiać. Sam mi pan kiedyś mówił, że nigdy nie kontaktuje się pan z ludźmi, którzy nie mają odpowiednich uprawnień. Oni dla pana nie istnieją. Ogranicza się pan wówczas do złożenia meldunku o próbie nawiązania kontaktu.
– W takim razie mogę również przypuszczać, iż pan wie, że taki sposób nawiązania kontaktu, przez domowy telefon, jest całkowicie sprzeczny z regulaminem?
– Domowy telefon? Czyżby miejsce, w którym pan mieszka, można było nazwać domem?
– Doskonale pan wie, o czym mówię.
– Powiedziałem, że to bardzo pilna sprawa…
– Ja na pewno nie mam z nią nic wspólnego – przerwał mu Lanier. – U mnie jest już pan tylko martwą fiszką.
– I pewnie wolałby pan, żeby tak było naprawdę?
– Tego nie powiedziałem. Miałem na myśli tylko to, że nie zajmuję się panem, a nie mam zwyczaju wkraczać w kompetencje innych.
– Jakich „innych”? – zapytał szybko Webb.
– A skąd mam wiedzieć, do cholery?
– Czy w związku z tym mam rozumieć, że pana nie interesuje, co mógłbym panu powiedzieć?
– To, czy mnie interesuje, czy nie, nie ma najmniejszego znaczenia. Wiem tylko tyle, że pańska sprawa nie wchodzi w zakres moich obowiązków. Jeżeli ma pan coś do przekazania, proszę skontaktować się ze swoim człowiekiem.
– Próbowałem. Jego żona powiedziała mi, że wyjechał na Daleki Wschód.
– Więc niech pan spróbuje w biurze. Na pewno ktoś się panem zajmie.
– Wiem o tym, ale nie mam najmniejszej ochoty, żeby ktoś się mną zajmował. Muszę porozmawiać z kimś, kogo znam, a ciebie akurat znam, Bili. W Wirginii przedstawiłeś mi się jako „Bili”, pamiętasz? Wtedy nic cię nie interesowało tak bardzo, jak to, co miałem do powiedzenia.
– Wtedy było wtedy, a teraz jest teraz. Posłuchaj, Webb: nie mogę ci pomóc, bo nie jestem w stanie nic ci doradzić. Bez względu na to, co od ciebie usłyszę, nie mogę w żaden sposób zareagować. Już od prawie roku nie otrzymuję na twój temat żadnych informacji. Musisz dotrzeć do człowieka, który się z tobą kontaktuje. Zadzwoń jeszcze raz do Departamentu Stanu. Kończę rozmowę.
– „Meduza”… – szepnął Dawid. – Słyszysz mnie, Lanier? „Meduza”!
– Jaka meduza? Chcesz mi coś powiedzieć?
– Wyciągnę wszystko na światło dzienne, słyszysz? Wszystko rozpieprzę, jeżeli nie uzyskam konkretnych odpowiedzi!
– A może jednak pozwoliłbyś, żeby ktoś się tobą zajął? – zaproponował chłodno Lanier. – Zastanów się również, czy nie warto by się zgłosić do szpitala.
Rozmowa została przerwana. Dawid, cały mokry od potu, odłożył słuchawkę.
Lanier nic nie wiedział o „Meduzie”. Gdyby było inaczej, nie skończyłby rozmowy, tylko starałby się dowiedzieć możliwie najwięcej, macki „Meduzy” sięgały bowiem aż do teraźniejszości. Lanier należał jednak do najmłodszych spośród tych, którzy go przesłuchiwali; liczył sobie z pewnością nie więcej niż trzydzieści trzy lub trzydzieści cztery lata i chociaż odznaczał się wybitną inteligencją, to z pewnością nie zaliczał się do zasłużonych weteranów. O oddziale degeneratów, którego istnienie w dalszym ciągu było okryte głęboką tajemnicą, mógł wiedzieć jedynie ktoś starszy i bardziej doświadczony. Webb spojrzał ponownie na listę nazwisk i numerów i jeszcze raz podniósł słuchawkę.
– Halo? – odezwał się męski głos.
– Czy pan Samuel Teasdale?
– Owszem. Kto mówi?
– Cieszę się, że to pan odebrał telefon, a nie pańska żona.
– Jeszcze niedawno na pewno by się tak stało, ale nie teraz. Żegluje po Morzu Karaibskim z kimś, kogo nigdy w życiu nie widziałem na oczy. A teraz, skoro już pan zna historię mojego życia, może by pan się przedstawił?
– Jason Bourne. Pamięta mnie pan?
– Webb?
– Już prawie zapomniałem, że się tak nazywam – odparł Dawid.
– Dlaczego pan do mnie dzwoni?
– Bo byłeś dla mnie miły. Kiedy poznaliśmy się w Wirginii, kazałeś mi mówić do siebie Sam.
– Tak, tak, oczywiście. Powiedziałem ci, żebyś mi mówił Sam, bo wszyscy przyjaciele tak mnie nazywają… – Teasdale najwyraźniej był zdumiony i przestraszony. – Ale to było już prawie rok temu, Davey, a przecież wiesz, jakie są przepisy. Przydzielają ci człowieka, z którym masz się kontaktować albo w terenie, albo w Departamencie. Tylko z nim powinieneś gadać, bo tylko on jest ze wszystkim na bieżąco.
– A czy ty nie jesteś na bieżąco, Sam?
– Jeśli chodzi o ciebie, to nie. Pamiętam jeszcze polecenie, jakie otrzymaliśmy w twojej sprawie kilka tygodni po tym, jak wyjechałeś z Wirginii. Wszystkie informacje i doniesienia związane z,,obiektem” takim to a takim miały być natychmiast przekazywane do sekcji takiej to a takiej, natomiast sam „obiekt” ma od tej pory nawiązywać kontakt wyłącznie za pośrednictwem wyznaczonego człowieka w Departamencie i pełnomocników znajdujących się na miejscu.
– Ci „pełnomocnicy” zostali wycofani, a mój „człowiek” zniknął bez śladu.
– Daj spokój – zaprotestował podejrzliwie Teasdale. – To bez sensu. Nic takiego nie mogło się zdarzyć.
– Ale się zdarzyło! – ryknął Webb. – Nie tylko mnie, ale i mojej żonie!
– O czym ty mówisz? Co z twoją żoną?
– Zniknęła, ty sukinsynu! Wszyscy jesteście sukinsynami! To wy do tego dopuściliście! – Webb z całej siły zacisnął dłoń na ręce, w której trzymał słuchawkę, usiłując opanować jej drżenie. – Muszę poznać wszystkie odpowiedzi. Sam. Muszę wiedzieć, kto utorował drogę, kto zdradził. Podejrzewam, kto to był, ale potrzebuję dowodów, żeby go przygwoździć. Żeby was wszystkich przygwoździć, jeśli będę musiał.
– Uspokój się! – przerwał mu gniewnie Teasdale. – Jeśli próbujesz mnie zastraszyć, to marnie ci to wychodzi! Ja nie jestem chłopcem do bicia. Odchrzań się ode mnie! Opowiadaj swoje historyjki lekarzom, ale nie mnie. Ja nawet nie muszę z tobą rozmawiać, tylko zameldować o tym, że do mnie dzwoniłeś, co zrobię natychmiast, jak się tylko od ciebie odczepię! Dodam też, że zasypałeś mnie stekiem nieprawdopodobnych bzdur i że powinni porządnie przebadać ci głowę, żeby…
Читать дальше