Biuro przeważnie korzysta z lotniska imienia Ronalda Reagana. Czekała na mnie brązowa nieoznaczona cessna citation ultra. Okazało się, że jestem jedynym pasażerem ośmioosobowej maszyny.
– Pewnie szycha z ciebie – powiedział pilot, zanim wystartowaliśmy.
– Nie jestem żadną szychą. Wierz mi, jestem nikim.
Pilot tylko się roześmiał.
– No to zapnij pasy, Panie Nikt.
Nie ulegało wątpliwości, że na rozkaz dyrektora rozścielano mi czerwony dywanik pod nogami. Traktowano mnie jak starszego agenta. A może jak człowieka dyrektora do zadań specjalnych?
Drugi agent wskoczył do samolotu tuż przed startem. Usiadł po drugiej stronie przejścia i przedstawił się:
– Wyatt Walsh z Waszyngtonu.
Czy też należał do latającej brygady dyrektora? Może miał być moim partnerem?
– Co się tam stało w Atlancie? – spytałem. – Coś na tyle ważnego lub nieważnego, że bez nas się nie obejdzie?
– Nikt ci nic nie powiedział? – Wydawał się zaskoczony moją niewiedzą.
– Niecałe pół godziny temu dostałem telefon z biura dyrektora. Kazano mi tu przyjechać. Powiedziano, że instrukcje dostanę w samolocie.
Walsh cisnął mi na kolana dwa grube skoroszyty notatek.
– W Buckhead w Atlancie dokonano porwania. Kobieta, wiek ponad trzydzieści lat. Biała, zamożna. Jest żoną sędziego, więc sprawa wchodzi w zakres kompetencji policji federalnej. Co ważniejsze, to nie pierwszy taki przypadek.
Nagle wszystko zaczęło toczyć się w trzy razy szybszym tempie niż dotychczas. Po wylądowaniu przewieziono mnie do centrum handlowego Phipps Plaza w Buckhead.
Kiedy wjeżdżaliśmy na parking przy Peachtree, rzuciło mi się w oczy, że musiało się tu wydarzyć coś bardzo niedobrego. Mijaliśmy wielkie, znane marki, magnes przyciągający klientów: Saks z Fifth Avenue, Lord amp; Taylor. Zionęły pustką. Agent Walsh powiedział mi, że ofiara, pani Elizabeth Connolly, została porwana w podziemnym garażu przy innym wielkim sklepie, Parisian.
Odgrodzono cały parking, ale najwięcej funkcjonariuszy mrowiło się na poziomie trzecim, na którym dokonano przestępstwa. Każdy poziom ozdobiono purpurowo – złotymi zakrętasami, które teraz znikły pod szeroką policyjną taśmą, ogradzającą miejsce przestępstwa. Na miejscu pracowało ruchome laboratorium kryminalistyczne. Niebywała liczba funkcjonariuszy świadczyła, że lokalne służby podchodzą do sprawy wyjątkowo poważnie. W głowie kołatały mi słowa Walsha: „To nie pierwszy taki przypadek”.
Trochę byłem zaskoczony, ale czułem się swobodniej, rozmawiając z miejscowymi policjantami niż z agentami operacyjnymi Biura. Podszedłem do dwojga tajniaków z Atlanty, Pedieeo i Ciaccio.
– Postaram się nie wchodzić wam w drogę – obiecałem i dodałem: – Dawniej pracowałem w stołecznym.
– A, kolega z wyprzedaży, co? – zażartowała Ciaccio i parsknęła śmiechem. Żart nie był pozbawiony uszczypliwości. W oczach kobiety przebłyskiwał lodowaty chłód.
Pedi wyglądał na dziesięć lat starszego od niej. Oboje byli przystojni.
– Czemu FBI zajmuje się tą sprawą? – zapytał. Opowiedziałem im tyle, ile moim zdaniem powinienem.
– Były inne porwania, a przynajmniej zaginięcia, przypominające ten przypadek. Chodzi o zamożne białe kobiety. Sprawdzamy możliwe związki. I oczywiście to żona sędziego.
– Czy mówimy o poprzednich zaginięciach w okolicy ośrodka kultury „Atlanta?” – spytał Pedi. Pokręciłem głową.
– O ile się orientuję, nie. Inne zaginięcia były w Teksasie, Massachusetts, Arkansas i na Florydzie.
– W grę wchodził okup? – kontynuował Pedi.
– W jednym przypadku, w Teksasie. W innych nie żądano pieniędzy. Jak do tej pory nie znaleziono żadnej kobiety.
– Tylko białe? – spytała wywiadowca Ciaccio. Wcześniej coś notowała.
– Tak, tylko białe kobiety. I wszystkie bardzo zamożne. Ale nie żądano okupu. I nic z tego, co wam mówię, nie może przedostać się do prasy. – Rozejrzałem się po garażu. – Co mamy do tej pory? Pomóżcie mi trochę.
Ciaccio spojrzała na Pediego.
– Joshua?
Pedi wzruszył ramionami.
– W porządku, Irenę.
– Coś faktycznie mamy – przyznała Ciaccio. – Podczas porwania w jednym z parkujących samochodów była para nastolatków. Nie widzieli początku zdarzenia.
– Zajmowali się czymś innym – wtrącił Joshua Pedi.
– Ale się podnieśli, kiedy usłyszeli krzyk. Zobaczyli Elizabeth Connolly. I dwójkę porywaczy, mężczyznę i kobietę. Tamci nie zauważyli młodych kochanków, bo młodzi byli na tylnej kanapie vana.
– I leżeli? – spytałem. – Zajęci czymś innym?
– To też. Ale kiedy usiedliby nabrać tchu, zobaczyli mężczyznę i kobietę. Napastnicy wyglądali na jakieś trzydzieści lat, byli dobrze ubrani. Obezwładnili już panią Connolly. Załatwili sprawę błyskawicznie. Wrzucili ofiarę do bagażnika jej kombi i odjechali.
– Czemu ci młodzi ludzie nie wysiedli z vana, żeby jej pomóc?
Ciaccio pokręciła głową.
– Mówiłam już. Wydarzenia toczyły się bardzo szybko i ogarnął ich strach. Porwanie wydało się im „nierealne”. Poza tym pewnie się bali. Baraszkowali w samochodzie, zamiast być w szkole. To uczniowie gimnazjum w Buckhead. Wagarowali.
Porwana przez zespół, pomyślałem. To był istotny przełom w śledztwie. W zapiskach, z którymi zapoznałem się po drodze, nie było mowy o tym, by innych porwań dokonał zespół. Więc to mężczyzna i kobieta?, powtórzyłem w myślach. Interesujące. Dziwne i nieoczekiwane.
– Mógłbyś nam odpowiedzieć na jedno pytanie? – zagadnął wywiadowca Pedi.
– Jeśli będę mógł. Wal śmiało.
Zerknął na swoją partnerkę. Miałem przeczucie, że Joshua i Irenę spędzili trochę czasu na tylnej kanapie samochodu gdzieś po drodze. Zdradzały to spojrzenia, które wymieniali między sobą.
– Słyszeliśmy, że to może mieć związek ze sprawą Sandry Friedlander. Zgadza się? To waszyngtońska sprawa sprzed dwóch lat, jak do tej pory nierozwiązana.
Popatrzyłem na niego i pokręciłem głową.
– Nic mi o tym nie wiadomo – powiedziałem. – Pierwszy raz słyszę o Sandrze Friedlander.
Ale to nie była prawda. Imię i nazwisko tej kobiety widniały w tajnych raportach FBI, z którymi zapoznawałem się, lecąc z Waszyngtonu. Była tam mowa o Sandrze Friedlander… i siedmiu innych ofiarach.
W głowie wirowały mi myśli. Niedobre myśli. Z materiałów sprawy, które pośpiesznie przejrzałem., dowiedziałem się, że lista kobiet zaginionych w Stanach Zjednoczonych obejmuje dwieście dwadzieścia nazwisk i że zniknięcie przynajmniej siedmiu Biuro przypisuje „szajkom porywaczy białych kobiet”. W grę wchodził ponury motyw. W pewnych kręgach było bardzo duże zapotrzebowanie na białe dwudziesto -, trzydziestoletnie kobiety. Na Bliskim Wschodzie lub w Japonii „towar” tego typu osiągał zawrotne ceny.
Kilka lat temu Atlanta była miejscem skandalicznych praktyk obejmujących niewolnictwo seksualne. Szmuglowano przez granice Azjatki i Meksykanki, po czym zmuszano je do prostytucji w Georgii i obu Karolinach. Sprawa mogła łączyć się z wydarzeniami w meksykańskiej miejscowości Juanita, na terenie której w ciągu ostatnich kilku lat zaginęły setki kobiet.
Wszystkie te okropne fakty i przypuszczenia przelatywały mi przez głowę, kiedy podjeżdżałem pod dom sędziego Brendana Connolly’ego w Tuxedo Park, nieopodal rezydencji gubernatora. Była to bogata willa, replika plantatorskiej rezydencji, którymi Georgia pyszniła się w latach czterdziestych XIX wieku. Posesja miała około dwóch akrów. Na kolistym podjeździe stał porsche boxter. Wszystko to tworzyło idealny obrazek.
Читать дальше