W łóżku Katie czuła się z nim tak swobodnie, naturalnie i dobrze, że aż się przeraziła. Zupełnie, jakby znała go od dawna. Wiedział, jak ją tulić, gdzie dotykać, kiedy czekać, a potem wszystko w jej środku dosłownie wybuchło. Uwielbiała jego delikatne pocałunki w usta, w policzki, w szyję, w plecy, w piersi… ech, wszystko.
– Jesteś czarująca, i chyba nie wiesz o tym, prawda? – szepnął, po czym się uśmiechnął. – Masz takie delikatne ciało. I przepiękne oczy. I uwielbiam ten twój warkocz.
– Dobraliście się z moją mamą – roześmiała się Katie. Rozpuściła warkocz i długie włosy rozsypały jej się po plecach.
– Tak mi się też podoba – pochwalił Matt i puścił oko.
Kiedy nazajutrz rano od niej wyszedł, pomyślała z rozrzewnieniem, że nigdy z kimś takim nie była, że nie przeżyła dotąd takiej bliskości z drugim człowiekiem.
Już za nim tęskniła. To jakiś obłęd, po prostu śmieszne, ale naprawdę za nim tęskniła.
A kiedy jeszcze tego samego ranka dotarła do redakcji, Matt już tam na nią czekał. Serce jej zamarło.
– Wiesz, zabierzmy się jednak do pracy – poprosiła bez przekonania. – Mówię poważnie.
Nie odezwał się słowem, tylko zamknął i drzwi i całował ją, aż poczuła, że wtapia się w drewniane drzwi.
W końcu jednak odsunął się od niej, spojrzał jej głęboko w oczy i powiedział:
– Stęskniłem się zaraz po wyjściu od ciebie.
Mój Nickolasku.
Pamiętam wszystko, jakby to było wczoraj. Matt i ja jechaliśmy drogą do Edgartown do Vineyard Haven moim starym niebieskim dżipem. Zabraliśmy Gusa.
– Nie możesz jechać szybciej? – spytał Matt, bębniąc palcami w deskę rozdzielczą. – To ja już szybciej chodzę.
Przyznaję, że jeżdżę dość wolno i ostrożnie. Matt trafił na moją pierwszą słabość.
– Dostałam nagrodę za ostrożne prowadzenie na kursie prawa jazdy. Powiesiłam ten dyplom pod dyplomem z medycyny.
Matt roześmiał się i wzniósł oczy do nieba.
Jechaliśmy do domu jego matki. Uznał, że warto, bym ją wreszcie poznała.
Ciekawe dlaczego?
– Ooo, jest mama!
Kiedy podjechaliśmy, siedziała na dachu i naprawiała starą antenę telewizyjną. Wysiedliśmy, Matt zawołał do niej z dołu.
– Mamo, to jest Suzanne, a to Gus. Suzanne, to moja mama, Jean. Nauczyła mnie majsterkowania.
Jego mama była wysoka, szczupła, siwowłosa.
– Bardzo miło cię poznać, Suzanne! – zawołała z góry. – Rozgośćcie się na werandzie, zaraz schodzę.
Matt i ja zajęliśmy miejsca przy drewnianym stole. Gus wolał ogród przed domem. Dom przypominał starą kanciastą puszkę na sól z widokiem od północy na port. Po stronie południowej ciągnęły się łany kukurydzy i gęste lasy.
– Piękna okolica. Tu się wychowałeś? – spytałam.
– Nie. Urodziłem się w Edgartown. Ten dom mama kupiła kilka lat po śmierci taty.
– Och, tak mi przykro, Matt.
Wzruszył ramionami.
– Chyba i to nas jeszcze łączy.
– To dlaczego mi nie powiedziałeś?
Uśmiechnął się.
– Chyba nie lubię mówić o smutnych rzeczach. Teraz ty poznałaś moją słabość. Po co roztrząsać dawne smutki?
Jean wyrosła jak spod ziemi z mrożoną herbatą i tacą pełną ciasteczek z czekoladą.
– Suzanne, obiecuję, że nie będę ci robiła żadnego przesłuchania. Obie jesteśmy na to za dorosłe – rzekła, puszczając do mnie oko. – Ale Matt powiedział mi, że jesteś lekarką. Ciekawi mnie twoja praca. Bo przecież ojciec Matta też był lekarzem.
Spojrzałam na niego. Także o tym mi nie napomknął.
– Niewiele przecież pamiętam. Umarł, kiedy miałem osiem lat – usprawiedliwił się.
– Matthew jest już taki skryty. Bardzo przeżył śmierć ojca. Chyba nie chce wprawiać innych w zakłopotanie swoimi przeżyciami.
I mrugnęła do Matta, a on do niej. Bardzo mnie ujęła łącząca ich bliskość.
– Wobec tego opowiedz mi coś o sobie, Jean.
– A co chciałabyś wiedzieć?
Okazało się, że Jean jest miejscową artystką, malarką. Oprowadziła mnie po domu, pokazała prace. Naprawdę miała talent. Mogłaby sprzedawać swoje płótna w nowojorskich galeriach.
Roześmiała się na moje komplementy i powiedziała:
– Kiedyś widziałam taki rysunek. Para stoi przed obrazem Jacksona Pollocka. Pod spodem tabliczka z ceną milion dolarów. Mężczyzna zwraca się do kobiety: „Przynajmniej cena jest zrozumiała”.
Umiała podejść z poczuciem humoru do własnej pracy, zresztą do wszystkiego. Matt sporo po niej odziedziczył.
Zapadł wieczór, zostaliśmy na kolacji. Znalazł się nawet czas na obejrzenie bezcennego starego albumu z fotografiami Matta z wczesnego dzieciństwa.
Był uroczym bobasem. Miał takie same jaśniutkie włosy jak ty, Nick, i podobnie czupurną minę.
– Nie ma tu nagiej pupy na niedźwiedziej skórze? – spytałam przekornie Jean, przeglądając zdjęcia.
Roześmiała się.
– Z pewnością się znajdzie. Matt ma zgrabny tyłek. Jeżeli jeszcze nie widziałaś, to się upomnij.
Parsknęłam śmiechem. Niezła z niej była numerantka.
Około jedenastej zebraliśmy się do odjazdu. Jean uściskała mnie. I szepnęła na ucho:
– Matt nigdy mi tu nikogo nie przywiózł. Nie wiem, co o nim myślisz, ale ty musiałaś mu się bardzo spodobać. Nie skrzywdź go, proszę, Suzanne. To wrażliwy chłopak, a przy tym złote serce.
– Ej! – zawołał Matt od samochodu. – Wy dwie tam! Przestańcie!
– Za późno – odparła jego matka. – Co się stało, to się nie odstanie. Musiałam wywlec całą prawdę. Teraz Suzanne wie wystarczająco dużo, żeby porzucić cię jak kiepski nałóg.
I W ISTOCIE, co się miało stać, to się chyba stało – przynajmniej jeśli chodzi o mnie. Zakochiwałam się w Matthew Harrisonie. Nie mogłam uwierzyć, ale może już się zakochałam.
„Gorący Blaszany Dach” to zwariowany klub nocny w Edgartown. W piątek wieczorem wybrałam się tam z Mattem, żeby pojeść ostryg i posłuchać bluesa. Wtedy zresztą wszędzie bym z nim poszła.
– Zatańczysz coś wolnego? – spytał Matt, kiedy już najedliśmy się ostryg i popiliśmy zimnym piwem.
– Coś ty! Żartujesz chyba. Nikt nie tańczy. To w ogóle chyba nie jest taneczny lokal.
– Suzanne, to mój ulubiony kawałek. Mogę cię prosić do tańca?
Zareagowałam tak, jak rzadko reaguję. Zarumieniłam się.
– Proszę cię – szepnął mi Matt do ucha. – Nikt nie powie innym lekarzom w szpitalu.
– No dobrze. Ale tylko jeden taniec.
Zaczęliśmy dreptać w kółko w naszym kąciku. Wszystkie oczy zwróciły się w naszą stronę.
– Nie przeszkadza ci to? – upewnił się Matt.
– Wiesz, że nie? Wręcz rozpiera mnie radość. A co to za kawałek? Podobno twój ulubiony.
– Nie mam pojęcia. Szukałem pretekstu, żeby potrzymać cię w objęciach.
I z tymi słowy Matt przyciągnął mnie do siebie. Cóż to było za uczucie! Może zabrzmi to staromodnie, ale nie skłamię, gdy powiem, że czułam się szczęśliwa.
– Chciałbym cię o coś spytać – szepnął. – Co na razie myślisz o nas?
Pocałowałam go.
– Wszystko mi się podoba.
Uśmiechnął się.
– Mnie też.
– To dobrze.
– Mieszkałem kiedyś z dziewczyną przez trzy lata – powiedział. – Poznaliśmy się na studiach, w Brown. Ale Vineyard jej nie odpowiadało, a mnie tak.
– Ja też. Cztery lata. Z lekarzem – wyznałam.
Matt przytulił mnie i znów lekko pocałował w usta.
– Suzanne, wrócisz dziś ze mną do domu? – spytał. Chciałbym jeszcze z tobą potańczyć.
Читать дальше