– Więc na czym stanęło?
– Jutro pogadam w wydziale zabójstw, opowiem wszystko, co wiem. Niech sobie łamią nad tym głowę.
– Uważaj na siebie – ostrzegła.
– Nie ma obaw.
Gdy dotarłam do kompleksu medycznego, mieszczącego się w starym budynku okręgowym, wciąż pozostawało jakieś półtorej godziny do zapadnięcia zmroku. Wnioskując z liczby dostępnych miejsc na parkingu, większość gabinetów już pozamykano, a personel rozszedł się do domów. Kelly powiedział, że na tyłach znajduje się drugi parking, wykorzystywany nocą przez personel utrzymujący czystość. Nie widziałam powodu, by parkować w takiej odległości. Zatrzymałam się tak blisko wejścia, jak tylko udało mi się podjechać, i zauważyłam, że tuż obok stoi – przypięty łańcuchem do poręczy – rower. W ten sposób uwięziono starego schwinna z grubymi oponami i atrapą tablicy rejestracyjnej przydrutowaną z tyłu, z napisem „Alfie”. Kelly wyjaśnił mi, że budynek zamykany jest na ogół o siódmej, ale mogę zadzwonić i Alfie zwolni blokadę w drzwiach.
Zabrałam latarkę i pęk wytrychów, zatrzymując się, by na kamizelkę nałożyć sweter. Pamiętałam chłód panujący w budynku i wyobrażałam sobie, że po zachodzie słońca będzie jeszcze gorzej. Zamknęłam samochód i podeszłam do wejścia.
Zatrzymałam się przy podwójnych drzwiach i wcisnęłam guzik dzwonka. Po chwili rozległo się buczenie, zwolnił się zamek i weszłam. W przedsionku cienie zaczęły się już zbierać, pomyślałam o opuszczonej stacji metra z futurystycznego filmu. Panowała tu podobna atmosfera sędziwej elegancji: posadzka z marmurowej mozaiki, wysokie sklepienia, piękna stolarka z płowożółtego orzecha. Część wyposażenia musiała pochodzić jeszcze z lat dwudziestych, kiedy wzniesiono ten gmach.
Przeszłam przez sień, zerkając beznamiętnie na tablicę ścienną. Niemal instynktownie zwróciłam uwagę na jedno nazwisko. Zatrzymałam się, patrząc powtórnie. Leo Kleinert miał tu gabinet, o czym wcześniej nie wiedziałam. Czy Bobby przyjeżdżał aż tutaj na cotygodniowe sesje psychiatryczne? Wątpię. Zeszłam na dół schodami. Jak kiedyś, czułam opadającą temperaturę, niczym przy nurkowaniu w głębię jeziora. Na dole panowała posępna atmosfera, ale oszklone drzwi, prowadzące do kostnicy, były oświetlone i tworzyły jasny prostokąt w gęstniejącej ciemności korytarza. Sprawdziłam czas. Dochodziła siódma piętnaście.
Zapukałam pro forma w szybkę i chwyciłam za gałkę. Tych drzwi nie zamknięto. Otworzyłam je i zajrzałam do środka.
– Halo?
W zasięgu wzroku nie było nikogo, ale to się już zdarzyło wcześniej, kiedy złożyłam tu wizytę wraz z doktorem Frakerem. Może Alfie przebywa w pomieszczeniu z chłodnią, gdzie trzymano ciała?
– Haaloo!
Żadnej odpowiedzi. Wpuścił mnie do środka, więc musiał gdzieś tu się kręcić.
Zamknęłam za sobą drzwi. Chłodne, fluorescencyjne oświetlenie dawało iluzję słońca zimą. Na lewo miałam drzwi. Podeszłam i zapukałam, potem je otworzyłam, po to jedynie, by znaleźć się w pustym gabinecie z ciemnobrązową pryczą. Może facet na cmentarnej zmianie ucinał tu sobie drzemkę, gdy nic się nie działo? Dostrzegłam biurko i krzesło obrotowe. Żelazne kraty zabezpieczały okno po zewnętrznej stronie, światło dzienne tłumiła gęstwa nieokiełznanych zarośli. Po zamknięciu drzwi udałam się do chłodni, gdzie trzymano ciała; zajrzałam do środka.
Alfiego nie było w zasięgu wzroku. Wewnątrz jarzyło się stałe światło, mieszkańcy spoczywali na niebieskich pryczach z włókna szklanego, pogrążeni w wiecznej, nieruchomej drzemce, niektórzy przykryci prześcieradłami, inni plastikiem; szyje i łydki owinięto im czymś, co wyglądało na szarą taśmę klejącą. Do pewnego stopnia przypominało mi to spokojne chwile na obozie letnim.
Wróciłam do głównego pomieszczenia i na moment usiadłam, gapiłam się na stół do autopsji. Zgodnie ze swym zwyczajem powinnam była teraz przeszukać każdy zakątek, szufladę i skrzynię, ale takie zachowanie chyba oznaczałoby brak szacunku. Może bałam się, że natrafię na coś groteskowego: tacki ze sztucznymi szczękami, słój wypełniony pływającymi gałkami ocznymi? Nie pamiętam, co wówczas spodziewałam się ujrzeć. Wzdrygnęłam się. Czułam, że marnuję czas. Podeszłam do drzwi i wyjrzałam na korytarz, nasłuchując. Nic.
– Alfie?! – zawołałam.
Znowu wytężyłam słuch, po czym, wzruszając ramionami, zamknęłam drzwi. Przyszło mi do głowy, że skoro już tu jestem, mogę przynajmniej sprawdzić, czy numer, jaki zapisał Bobby, odpowiada temu widniejącemu na plakietce przypiętej do stopy Franklina. Nie stanie się przecież nic złego. Wyciągnęłam z torebki notes i otworzyłam na ostatniej stronie, gdzie widniał pisany ołówkiem numer. Znowu weszłam do chłodni, przesuwając się od ciała do ciała, sprawdzając etykietki. Jakbym myszkowała wśród stoisk z wyprzedawanym towarem, tyle że nie było tu żadnych obniżek.
Gdy dotarłam do trzeciego ciała, numery zgodziły się. Kelly miał rację. Bobby przesunął łącznik, by siedem cyfr wyglądało na numer telefonu. Gapiłam się na ciało – na tyle, ile było widoczne. Plastik, którym owinięto Franklina, był przezroczysty, ale żółtawy, jakby poplamiony nikotyną. Poprzez zawój dojrzałam Murzyna w średnim wieku i średniego wzrostu, szczupłego. Dlaczego to ciało miało takie znaczenie? Poczułam niepokój. Sądziłam, że Alfie zjawi się wkrótce i nie chciałam, by przyłapał mnie na szpiegowaniu. Powróciłam na swoje krzesło.
Opuszczając chłodnię, poczułam się, jakbym wychodziła z klimatyzowanego teatru. W porównaniu z chłodnią pomieszczenie do autopsji wydawało się ciepłe. Świerzbiło mnie, by poniuchać tu i ówdzie. Nie mogłam się powstrzymać. Irytowało mnie, że nie ma nikogo, kto mógłby mi pomóc, denerwowała mnie ta cisza. Nie znajdowałam się w wesołym miasteczku. Rzadko kiedy włóczyłam się po kostnicach. Drżałam z napięcia.
Aby uspokoić nerwy, zerknęłam do szuflady i sprawdziłam jej zawartość, aby odpędzić straszne obrazy, które niedawno snuły mi się po głowie. Ta zawierała notatniki, blankiety zamówień i inne nieważne papiery. Zachęcona spróbowałam z następną szufladą: małe fiolki kilku lekarstw, których nazw nie rozpoznawałam. Rozgrzewałam się, sprawdzając wszystko, jak leci. Każda napotkana przeze mnie rzecz wiązała się z dokonywaniem sekcji; nic dziwnego, zważywszy na naturę lokalu; ale nie rzucało to światła na sprawę.
Wyprostowałam się i rozejrzałam dokoła. Gdzie jest archiwum? Czy nikt tu nie prowadzi kartotek? Ktoś kiedyś wspominał, że trzyma się tu medyczne zapiski, ale gdzie? Na tym piętrze? Na jednym z górnych? Perspektywa samotnego przeszukiwania całego budynku nie była zbyt ponętna. Wyobrażałam sobie, że Alfie Leadbetter stoi u mego boku, podpowiadając, co można zbadać i od czego zacząć. Wyobrażałam sobie nawet, że wsunę mu do kieszeni dwadzieścia dolarów, jeśli okaże się to konieczne do uzyskania jego pomocy.
Spojrzałam na zegarek. Spędziłam tu już czterdzieści pięć minut, jak na razie bez efektów. Chwyciłam torebkę i wyszłam na korytarz, rozglądając się na obie strony. Coraz ciemniej robiło się na dole, choć patrząc przez okno, widziałam, że na zewnątrz jest jeszcze widno. Znalazłam kontakt i włączyłam światło, po czym ruszyłam korytarzem, odczytując małe, białe tabliczki, umieszczone nad drzwiami każdego gabinetu. Tuż obok kostnicy znajdowały się gabinety radiologiczne. Dalej medycyna nuklearna, sale chorych. Zastanawiałam się, czy Sufi Daniels odwiedzała to miejsce.
Читать дальше