– Niech to szlag. Nie dzwoniłam, zapomniałam. Jest tam?
– Jest tu gdzieś, nie wiem dokładnie gdzie.
Maggie słyszała jakiś hałas w tle. Wiedziała, że Racine spaceruje, był to nerwowy nawyk, który od razu rozpoznała.
– O co chodzi, Racine? Co się dzieje? Dostałaś nakaz aresztowania?
– I to nie jeden, dzięki Ganzie. Była taka sprawa policyjna, którą Tully sprawdzał. To ta, którą znalazłaś w Internecie, o gwałt, albo raczej rzekomy gwałt na studentce dziennikarstwa.
– To było ze trzydzieści lat temu. I wycofano oskarżenie.
– Taa, w Rappahannock County mają, zdaje się, świra na punkcie przechowywania akt. Ganza zna tamtych chłopaków z departamentu szeryfa, przysłali mu ekspresem swoje dowody.
– Aż mi się wierzyć nie chce, że Ganza traci czas na jakieś stare sprawy. Nie możemy przymknąć Everetta z powodu tamtej sprawy, niezależnie od tego, co znalazł Ganza. Oskarżenie zostało wycofane przez ofiarę, sprawa zamknięta. Poza tym ustawa ogranicza…
– Wysłuchaj mnie, O’Dell. Wprawdzie dowód jest stary i uległ działaniu czasu, dlatego Ganza uważa, że nie da się tego stwierdzić na sto procent, ale jest wystarczająco dużo danych wskazujących na bliskie podobieństwo.
– O czym ty właściwie mówisz?
– Pytasz się, jaki to dowód? Tamto DNA odpowiada DNA materiału znalezionego pod paznokciami Ginny Brier. Pamiętasz, mówiłaś, że większość tych komórek to jej skóra, ale że zdołała z niego też trochę zedrzeć. No więc faktycznie zdołała i Ganza przysięga, że to wielebny Everett.
Maggie zwolniła, a potem zatrzymała samochód na poboczu międzystanówki. Nie mogła w to uwierzyć. To nie mógł być Everett. A jednak… a jednak nie wolno wykluczać niczego, co choćby w nikłym stopniu jest prawdopodobne. Zresztą Everett jest teoretycznie wprost idealnym podejrzanym. Tylko że Maggie coś tu się nie zgadzało. Tylko co?
– Chwileczkę. A co z tamtym gangiem?
– To wszystko zaczyna się układać, O’Dell. Może to faktycznie jakiś chory rytuał inicjacyjny. Kto wie, jak to działa? Ale to tłumaczy też, dlaczego sperma znaleziona u córki Briera nie odpowiada DNA materiału pod jej paznokciami. Jeden z chłopców Everetta mógł spełnić swój obowiązek, podczas gdy wielebny zajmował się resztą.
– Nie wierzę – powiedziała Maggie, i zamiast ulgi doznała kolejnej fali napięcia. Dlaczego nie ucieszyła się z wiadomości, że to Everett i jego gang stoją za tymi morderstwami? Co ją wciąż tak dręczy? Dlaczego to wszystko wydaje się jej zbyt łatwe? Wyobrażała sobie, że Everett to wszystko organizuje, ale jakoś nie mieściło jej się w głowie, że sam brudzi sobie ręce czy choćby znajduje się na tyle blisko, żeby Ginny Brier mogła go podrapać.
– Cunningham wścieka się, że cię jeszcze nie ma. Szukał cię. – Głos Racine przeszedł w szept. – Właściwie to chyba jest bardziej zmartwiony niż wkurzony. To gdzie jesteś?
– Wyjeżdżam ze 148-ej.
– Aha, dobra. Grupa uderzeniowa i agenci jadą już do obozu Everetta. Mają się tam spotkać z przedstawicielami okręgu Rappahannock.
– O Jezu! Jadą teraz do obozu? – Panika wśliznęła pod profesjonalny pancerz agentki O’Dell. – Racine, moja matka należy do organizacji Everetta – wydusiła przez zaciśnięte gardło. – Może teraz znajduje się w obozie.
ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY SZÓSTY
Quantico, Wirginia
Tully stał przy stole, porządkując porozrzucane fotografie, dokumenty, raporty policyjne i wydruki komputerowe. T-shirty i spodenki Garrisona zaczynały śmierdzieć. Po co Racine przywlokła to ze sobą? Rzucił je obok jakiegoś nieznanego mu metalowego przedmiotu w odległy róg stołu.
– Gdzie są wszyscy? – O’Dell wbiegła do sali konferencyjnej bez tchu, z potarganymi włosami, zaczerwienioną twarzą, z kurtką FBI przerzuconą przez ramię.
Tully spojrzał na zegarek.
– Ganza wyskoczył coś zjeść. Racine jest tu gdzieś. Cunningham siedzi w swoim biurze. Szuka cię. Gdzieś ty była, do diabła? Kiepsko wyglądasz.
– A co z grupą uderzeniową? Pojechała już do obozu?
– Nie słyszałem.
Podeszła do okna i wyjrzała w ciemność, jakby mogła coś wypatrzyć.
– Będą uważać – powiedział, a ona zerknęła na niego przez ramię. – Dlaczego wcześniej nie wspomniałaś, że twoja matka jest związana z Kościołem Everetta?
Maggie odsunęła się od okna i stanęła po drugiej stronie stołu, naprzeciw Tully’ego.
– Wyobraź sobie, że sama w to nie wierzyłam. Potem pomyślałam, że muszę jej to wybić z głowy. No wiesz, jakoś ją ostrzec. Głupie, co?
– Nie. Wszyscy lubimy myśleć, że mamy jakiś wpływ na nasze rodziny. Że najbliżsi potrzebują i oczekują naszych rad i sugestii. Guzik prawda. Czasami wydaje mi się, że jedyna naturalna rzecz, która łączy członków rodziny, to DNA.
Maggie wysiliła się na słaby uśmiech, a on ucieszył się, że mógł jej jakoś pomóc. Ale zaraz potem przekonał się, że to jej nie wystarcza, bo zapytała:
– Jest tu Gwen?
Oczywiście, w końcu to jej najbliższa przyjaciółka.
– Nie, nie sądzę, żeby Cunningham ją wzywał. Kiedy wróciliśmy z Bostonu, wybierała się do swojego biura. Może wciąż tam jest. – Mówił niby mimochodem, ale zaczął się zastanawiać, czy Gwen pracuje do późna, czy przygotowuje sobie coś smacznego do jedzenia w swoim przytulnym mieszkaniu. Na przykład spaghetti. Uśmiechnął się, po czym przyłapał się na tym, że sprawdza, czy O’Dell to zauważyła. Ale ona patrzyła na bałagan na stole. Tully był więc bezpieczny. Poza tym Gwen chciała przecież o wszystkim zapomnieć. I pewnie to jest dobre rozwiązanie. Tak, Gwen ma rację.
Przekartkował jeden z wielu dokumentów rzuconych na stół, ale żadnego z nich nie zabrał. Chyba powinien iść już do domu. Nawet jeśli przywiozą Everetta i tego chłopaka, Brandona, nic więcej nie byli w stanie zrobić tego wieczoru. Nie chciał jednak wracać do pustych ścian. Emma była w Clevelandzie u matki, dom był pusty, za cichy. Pewnie wspominałby Boston. A to zły pomysł. Przecież miał zapomnieć o Bostonie.
O’Dell zaczęła chodzić wkoło stołu, żeby przyjrzeć się wszystkiemu, co na nim leżało. Tully patrzył, jak jej wzrok skacze po zdjęciach z miejsc zbrodni. Nie zatrzymywała się, nie przestawała chodzić, rzucała tylko wzrokiem po drodze. Gdyby nie martwiła się o matkę, zrobiłaby z tym porządek, posortowała, porządnie poukładała, próbując zapanować nad stworzonym przez innych chaosem. Tully wolałby, żeby się tym zajęła. Denerwował się, widząc ją w takim stanie.
Raptem Maggie spostrzegła coś i przystanęła. Wzięła do ręki dwa zdjęcia z miejsca zabójstwa Ginny Brier i w wielkim napięciu zaczęła porównywać je ze sobą.
– O co chodzi?
– Nie jestem pewna. – Odłożyła zdjęcia i znów zaczęła krążyć.
– Masz jakieś pojęcie, co to jest i skąd się tu wzięło? – wskazał na stertę rzeczy w rogu stołu.
Przede wszystkim chciał odwrócić jej uwagę. Mówiąc wprost, zaczynał się o nią bać.
– Garrison to zostawił. Pewnie bardzo się spieszył, wychodząc dziś rano.
– A my to trzymamy w jakim celu?
Wzruszyła ramionami, jednak po chwili wzięła do ręki lekki przedmiot i zaczęła oglądać go ze wszystkich stron. Bawiła się nim i przypadkiem nacisnęła zamek zabezpieczający. Przedmiot otworzył się.
– To statyw – stwierdziła, stawiając go na stole.
Tully zobaczył niewielką półkę, gdzie można przymocować aparat, i dźwigienkę pozwalającą przechylić i obrócić statyw dokoła. I nagle znalazł się obok Maggie, wlepiając wzrok w ten przedmiot. Pospiesznie obszedł stół i zaczął wertować zdjęcia, wyciągając trzy, po jednym z każdego miejsca zbrodni. Wciąż bez słowa zbliżył się do Maggie i położył zdjęcia na stole obok nóg statywu. Były to fotografie dziwnych okrągłych śladów w ziemi. Na tej z FDR Memorial widoczne były trzy okrągłe ślady, rozmieszczone w taki sposób, że tworzyły trójkąt równoramienny.
Читать дальше