– Może powinnam skoczyć do Quantico i wziąć u ciebie kilka lekcji.
No, cudnie, pomyślała Maggie. Tego jej tylko brakowało – uczyć Julię Racine. A może ona naprawdę na to liczy? Czyżby miała ambicję zostać agentką FBI? Maggie odsunęła od siebie tę myśl, koncentrując się na denatce.
Przejechała palcem wskazującym po głębokiej czerwonej szramie. I wtedy zobaczyła guz. A raczej nie guz, tylko opuchliznę w dołku na szyi.
– Moment. Stan, zaglądałeś jej do gardła?
– Jeszcze nie. Ale i tak musimy zrobić odcisk zębów, jeśli nie ma dokumentu tożsamości.
– Moim zdaniem ona ma coś w gardle.
Zawahała się. Obaj mężczyźni i Racine pochylili się nad ciałem, patrząc uważnie. Gdy tylko Maggie udało się otworzyć usta dziewczyny, poczuła jakiś zapach. Słodki zapach migdałów. Raz jeszcze niezdecydowanie spojrzała na Stana.
– Czujesz to?
Koroner wciągnął powietrze. Maggie zdawała sobie sprawę, że nie każdy wyczuje tę woń, najwyżej jakieś pięćdziesiąt procent ludzi. Odpowiedź, ze znakiem zapytania, nadeszła od Tully’ego.
– Cyjanek?
Maggie głęboko wsadziła palec wskazujący do ust dziewczyny, a po chwili wyjęła częściowo rozpuszczoną kapsułkę. Stan już trzymał otwarty plastikowy woreczek.
– Jakaś mania ostatnio z tym cyjankiem potasu czy co? – powiedział, i zaraz zauważył ostrzegawcze spojrzenie Maggie.
– Co za szalony sukinsyn podaje ofierze kapsułkę z cyjankiem, kiedy ją już udusił? A może to cyjanek spowodował zgon? – zniecierpliwiła się Racine. Nie zauważyła wymiany spojrzeń między Maggie i Wenhoffem, którzy rozpoznali czerwono-białą kapsułkę. Była jeszcze w takim stanie, że pozostał na niej ślad marki, ten sam, który miały kapsułki znalezione u chłopców z domu letniskowego w poprzednim tygodniu.
– Jeszcze tego nie wiem – odparł w końcu Stan.
Był już mocno poirytowany, ale jednak utrzymał język za zębami. Dobrze odczytał spojrzenie Maggie. Jeżeli istnieje jakiś związek między tamtymi chłopcami a tą dziewczyną, Racine i tak wkrótce się o tym dowie. Lecz na razie była to jedna z niewielu informacji, które udało im się zachować wyłącznie dla siebie i ukryć przed mediami. Maggie chciała, żeby tak pozostało jak najdłużej.
– Miała usta zaklejone taśmą – kontynuował Stan. – Taśmą izolacyjną.
– Pewnie wsadził jej do ust kapsułkę i zakleił je taśmą, kiedy już straciła przytomność – mówił Tully, starając się znaleźć wyjaśnienie, dlaczego kapsułka była częściowo rozpuszczona. Żeby tak się stało, gruczoły ślinowe dziewczyny musiały jeszcze przez jakiś czas pracować.
Maggie popatrzyła na niego. Widziała, że i on zidentyfikował kapsułkę, i odgadł, co się działo. A więc tylko Racine była nieświadoma. Niezły plan gry. Maggie nie czuła się ani trochę winna, że zataja pewne fakty przed panią detektyw, zwłaszcza po ich poprzednim wspólnym doświadczeniu.
– Chyba przesadził – uznała Racine.
– Albo chciał się zabezpieczyć. – Wenhoff grał dalej.
– Nie chciałabym przeszkadzać waszej burzy mózgów – wtrąciła Maggie – ale jest jeszcze coś. Stan, mógłbyś mi podać kleszcze?
Otworzyła usta dziewczyny tak szeroko, jak tylko pozwalały szczęki zmarłej, i mrużąc oczy, usiłowała wypatrzyć, co zatyka gardło w połowie drogi. W końcu wyciągnęła coś zakrwawionego i pogniecionego, ale mimo wszystko dającego się rozpoznać.
– Zdaje się, że znalazłam dokument tożsamości – stwierdziła Maggie, pokazując prawie kompletnie zniszczone prawo jazdy.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY
Tully popijał colę, ciesząc się chwilą przerwy. Wenhoff poszedł z prawem jazdy siedemnastoletniej denatki i jej odciskami palców na górę do laboratorium. Tully był pewien, że Virginia Brier nie była wcześniej notowana, nie uciekała z domu, w ogóle nic z tych rzeczy. Jej wydepilowana skóra i ślady listopadowej opalenizny świadczyły raczej o tym, że nie można jej zaliczyć do typowych ofiar wysokiego ryzyka. Nie była prostytutką, wyrzutkiem ani bezdomnym dzieckiem ulicy. Domyślał się, że dziewczyna pochodzi z przyzwoitego domu, ze średniej lub wyższej klasy. Gdzieś tam rodzice czekają wciąż na jej powrót do domu i popadają w szaleństwo, bo za wcześnie jeszcze, by zgłosić zaginięcie. Przypomniał sobie, jak czekał na Emmę poprzedniego wieczoru. Spóźniła się tylko dwadzieścia minut, ale…
– Hej, Tully? – O’Dell patrzyła za niego z troską. – Nic ci nie jest?
– Nie, wszystko w porządku. Jestem tylko zmęczony, wczoraj wieczorem się zasiedziałem.
– Tak? A co, gorąca randka? – Racine usiadła na pustym blacie, długie nogi pozwoliły jej zrobić to jednym gładkim ruchem.
– Oglądaliśmy z córką „Okno na podwórze”.
– Z Jimmym Stewardem i Grace Kelly? Uwielbiam ten film. Nie wiedziałam, że jesteś żonaty, Tully.
– Rozwiedziony.
– Och, wybacz. – Racine posłała mu uśmiech, jakby się ucieszyła.
Zwykle w takich wypadkach ludzie mamroczą jakieś przeprosiny, czego zresztą też nie rozumiał.
Przeniósł wzrok na O’Dell. Udawała, że jest zajęta woreczkami z dowodami i nie zwraca uwagi na flirtowanie Racine. Tak przynajmniej sądził Tully: że Racine z nim flirtuje. Nigdy nie był w tym dobry, często zdarzało się, że nawet tego nie dostrzegał. Dobrze chociaż, że O’Dell stara się być miła dla pani detektyw, jakby chciała w ten sposób wynagrodzić jej to, że została przed nią zatajona pełna wiedza o kapsułkach z cyjankiem. Zresztą nie był wcale przekonany, czy dobrze robią, ukrywając to przed nią. Przecież to Racine prowadzi tę sprawę, a oni są tylko konsultantami.
Wciąż nie mógł dociec, dlaczego Cunningham i ich wydział w ogóle zostali włączeni w tę sprawę. Kto do niego zadzwonił i co wiedział? Czyżby ktoś od razu zasugerował, że istnieje jakiś związek pomiędzy tą dziewczyną a tamtymi pięcioma młodymi mężczyznami? A jeśli tak, kto to był i skąd miał takie informacje? To nie mógł być nikt z miejscowej policji, skoro Racine nic o tym nie wiedziała.
W dalszym ciągu dokuczały mu nudności, chociaż cola trochę pomogła. Wszystko było w porządku, dopóki koncentrował się na sprawie, a nie na tym, że jego Emma mogła znaleźć się na miejscu tej dziewczyny. Zastanawiał się, czym wyróżniała się zmarła, czym zwróciła na siebie uwagę mordercy.
– Hej, wy tam! – zawołała Racine. – Powiedzcie mi, co już wiecie.
Tully strzelił wzrokiem w stronę O’Dell. Czy Racine domyśliła się, że coś przed nią ukrywają? Zanim którekolwiek z ich zdecydowało się na odpowiedź, Racine dodała:
– Mamy akurat chwilę, powiedzcie mi coś o tym facecie, muszę zaraz lecieć i zacząć szukać tego psychola. Jesteście w końcu od portretów psychologicznych, to powiedzcie mi, za kim mam się uganiać.
Tully uspokoił się, mało co nie odetchnął głośno. O’Dell ani drgnęła. Była dobra, zaimponowała mu. Nie znali się zbyt długo, ale wiedział już, że O’Dell kłamie lepiej od niego. Prawdę mówiąc, gdy trzeba, robi to wręcz rewelacyjnie. Pozwoli jej zatem pierwszej odpowiedzieć pani detektyw.
– Jak dotąd wszystko wskazuje na to, że jest to ktoś dobrze zorganizowany.
Racine skinęła głową.
– O tym to akurat coś wiem, możesz mi oszczędzić elementarnych wiadomości. Chodzi mi o szczegóły.
– Dużo za wcześnie na szczegóły – odparła O’Dell.
Tym razem Tully rozumiał, że O’Dell niczego nie ukrywa, jest po prostu ostrożna. Może zbyt ostrożna. Ostatecznie byli Racine coś winni. Postanowił więc włączyć się w tę rozmowę.
Читать дальше