Eye ocknęła się z kotem na piersi – zbudził ją ostry dźwięk videokomu stojącego przy łóżku. Wstawał świt. Światło sączące się przez okno w suficie było szare i blade od burzy, która przyszła razem z nowym dniem. Jeszcze w półśnie sięgnęła za głowę, by odebrać wiadomość.
– Blokada video – poleciła, usuwając z głosu resztki snu. – Dallas.
– Komunikat do porucznik Eve Dallas. Podejrzana śmierć, Madison Ayenue pięć zero zero dwa, lokal trzy osiemset. Spotkanie z lokatorem o nazwisku Arthur Foxx. Kod cztery.
– Komunikat przyjęty. Wezwać do pomocy posterunkową Delię Peabody, z mojego upoważnienia.
– Potwierdzone. Koniec połączenia.
– Kod cztery? – Roarke wziął na ręce kota i usiadł na łóżku, głaszcząc leniwym ruchem Galahada, który z lubością przymknął oczy.
– To znaczy, że mam czas na prysznic i kawę. – Eye nie zauważyła leżącego nieopodal szlafroka i nago pomaszerowała do łazienki. Mundurowi są już na miejscu – zawołała. Weszła do kabiny prysznicowej, trąc piekące z niewyspania oczy. – Natrysk na pełną moc, czterdzieści stopni.
– Ugotujesz się.
– Lubię się gotować. – Wydała z siebie pełne rozkoszy westchnienie, gdy pulsujące strumienie parującej wody zaczęły ją chłostać ze wszystkich stron. Ze szklanego dozownika wzięła pełną garść ciemnozielonego mydła w płynie. Po chwili zupełnie się obudziła.
Gdy wyszła z kabiny, ze zdziwieniem zobaczyła stojącego drzwiach Roarke”a; trzymał w dłoni filiżankę kawy.
– To dla mnie?
– Zgodnie z rozkazem.
– Dzięki. – Wzięła ze sobą kawę do kabiny suszącej i popijała ją, podczas gdy włączyło się gorące powietrze i zaczęło wirować wokół j ciała. – Co robiłeś, patrzyłeś na mnie pod prysznicem?
– Lubię na ciebie patrzeć. Widocznie podobają mi się wysokie, szczupłe kobiety, kiedy są nagie i mokre. – Wszedł pod prysznic i ustawił temperaturę na dwadzieścia stopni.
Słysząc to, Eye wzdrygnęła się. Nie mogła zrozumieć, jak mężczyzna, który ma pod ręką wszystkie luksusy świata, może lubić zimne prysznice. Otworzyła drzwi suszarki i przeczesała palcami włosy, które i tak zwykle były w nieładzie. Użyła jednego z żeli do twarzy, jakie zawsze wciskała jej Mavis, po czym wyszorowała zęby.
– Nie musisz wstawać tylko dlatego, że ja wstałam.
– I tak już jestem na nogach. – Odparł Roarke i zamiast wejść do kabiny suszącej, okręcił się ogrzanym ręcznikiem. – Znajdziesz chwilę na śniadanie?
Eye spojrzała na jego odbicie w lustrze: połyskujące wilgocią włosy, lśniąca skóra.
– Przegryzę coś później.
Odrzucił w tył mokre włosy i przekrzywił głowę.
– Tak?
– Chyba też lubię na ciebie patrzeć – mruknęła i poszła do sypialni, by ubrać się na kolejne spotkanie ze śmiercią.
U lice były prawie puste. W siekącym deszczu dudniły airbusy, odwożąc do domów ludzi wracających z nocnej zmiany i wioząc do pracy dzienną zmianę. Tablice reklamowe były wygaszone i ciche, a do nowego dnia szykowały się wszędobylskie, ruchome automaty i grille sprzedające jedzenie i napoje. Przez wpusty na ulicachi chodnikach dobywały się kłęby dymu z podziemnego świata transportu i drobnego handlu. Powietrze parowało. Eye mogła jechać przez miasto dość szybko.
Rejon Madison, gdzie znaleziono denata, był usiany srebrzystymi wieżowcami zamieszkiwanymi przez tych, którzy mogli sobie pozwolić na zakupy w ekskluzywnych butikach, mieszczących się w tej dzielnicy. Oszklone przejścia między budynkami skutecznie oddzielały bogatą klientelę od hałasu zewnętrznego świata, który miał wybuchnąć za godzinę lub dwie.
Eye minęła taksówkę z samotnym pasażerem. Wytworna blondynka miała na sobie błyszczącą marynarkę, mieniącą się tęczowo w bladym świetle poranka. Koncesjonowana panienka do towarzystwa, pomyślała Eye, wraca do domu po całonocnej pracy. Bogacze mogli sobie pozwolić na kupowanie wymyślnego seksu, w równie wymyślnym opakowaniu.
Wjechała do podziemnego parkingu, błysnęła odznaką w stanowisku kontroli. Oko automatu sprawdziło jej dane, obejrzało ją, po czym zapaliło się zielone światło i numer wolnego miejsca na parkingu.
Naturalnie, przydzielono jej miejsce położone jak najdalej od windy. Nie ma dogodnych miejsc dla gliniarzy, pomyślała zrezygnowana, wysiadając.
Wyrecytowała do mikrofonu numer mieszkania i została wpuszczona.
Zapewne jeszcze nie tak dawno temu, zanim poznała Roarke”a, przepych, z jakim urządzono hol na trzydziestym ósmym piętrze, wywarłby na niej wielkie wrażenie. Spojrzała na wielki klomb ze szkarłatnymi malwami, stojące wokół niego rzeźby z brązu i małe fontanny, tryskające po obu stronach wejścia. Przyszło jej do głowy, że nie jest wykluczone. iż właścicielem tego budynku może być jej mąż.
Zauważyła policjantkę w mundurze stojącą przed drzwiami numer trzy tysiące osiemset i mignęła jej odznaką.
Poruczniku. – Strażniczka wyprężyła się i wciągnęła brzuch.
– Mój partner jest w środku ze współlokatorem denata. Pan Foxx wezwał ambulans, kiedy tylko znalazł ciało. My też przyjechaliśmy, żeby wszystko odbyło się zgodnie z procedurą. Ambulans czeka, aż zbada pani miejsce zdarzenia.
– Zostało zabezpieczone?
– Teraz tak. – Rzuciła okiem na drzwi. – Nie byliśmy w stanie wyciągnąć wiele od Foxxa. Dostał napadu czegoś w rodzaju histerii. Nie jestem pewna, czego mógł dotykać, poza ciałem.
– Przenosił ciało?
– Nie, poruczniku. To znaczy, ciało jest ciągle w wannie, ale Foxx próbował… wskrzesić denata. Chyba był w szoku. Jest tyle krwi, że można w niej pływać. Podcięte nadgarstki – wyjaśniła. – Z oględzin wynika, że kiedy Foxx znalazł ciało, jego współlokator musiał me żyć co najmniej od godziny.
Eve mocniej ścisnęła swój zestaw polowy.
– Zawiadomiono lekarza sądowego?
– Jest w drodze.
– Dobrze. Wpuśćcie posterunkową Peabody, gdy tylko przyjedzie. Otworzyć – poleciła.
Policjantka wsunęła w zamek uniwersalny klucz i rozsuwane drzwi uchyliły się, znikając w ścianie. W tym samym momencie Eve usłyszała dochodzące ze środka urywane, rozpaczliwe łkanie.
– On tak bez przerwy, odkąd przyjechaliśmy – odezwała się cicho policjantka pilnująca drzwi. – Może uda się pani go uspokoić.
Eve bez słowa weszła. Drzwi zaraz się za nią zatrzasnęły. Przedpokój mienił się od czarnych i białych marmurów. Spirale kolumn spowijały pędy jakiejś kwitnącej winorośli, a z sufitu zwieszał się ozdobny pięcioramienny żyrandol z czarnego szkła.
Za portykiem znajdowała się przestrzeń mieszkalna, urządzona w podobnym stylu. Czarne, skórzane kanapy, białe podłogi, hebanowe stoliki, białe lampy. Okna zasłaniały kotary w czarno-białe pasy, lecz światło sączyło się z sufitu i podłogi.
Ekran rozrywkowy był wyłączony, ale wysunięty ze schowka w ścianie. Lśniące białe schody prowadziły na piętro, które otaczała biała balustrada, nadając mieszkaniu wygląd atrium. Z wysokiego sufitu zwieszały się emaliowane donice z bujnymi paprociami.
Można było ociekać bogactwem, pomyślała, ale śmierć nie miała przed nim żadnego respektu. To był klub, w którym me obowiązywał system klasowy.
Echo lamentów skierowało ją do małego pomieszczenia, na którego ścianach ciągnęły się rzędy starych książek, a pośrodku stało kilka wyściełanych fotelików w kolorze burgunda.
Na jednym z nich siedział mężczyzna. Miał przystojną twarz barwy bladego złota – teraz mokrą od łez. Jego włosy były również złote, jaśniejąc blaskiem jak nowa moneta. Wystawały kępkami spomiędzy jego palców, ponieważ trzymał się za głowę. Mężczyzna miał na sobie biały, jedwabny szlafrok, w wielu miejscach poplamiony krwią. Jego stopy były bose, a upierścienione dłonie drżały, rozsiewając wokół różnobarwne błyski. Nad kostką miał wytatuowanego łabędzia.
Читать дальше