Kiedy ostatnie pasma sieci spadły wreszcie na podłogę, Irving wsunął do ciemnego wnętrza schowka swoją lampkę.
Kryjówka lady Ciszy wyglądała dokładnie tak, jak ją zapamiętał sprzed czterech tygodni – zwoje liny, przesunięte w środkowej części w głąb schowka i jednocześnie sięgające pod sufitem niemal samych drzwi, tworzyły coś na kształt jaskini – widać było także przedmioty świadczące o tym, że lady Cisza jadła tu posiłki: cynowy talerz Terroru z resztkami biednego Jasia, cynowy kubek na grog i torba na żywność, która wyglądała tak, jakby Eskimoska uszyła ją z fragmentów jakiegoś starego żagla. Na podłodze schowka stała także mała lampka z odrobiną oleju – marynarze używali takich lampek, kiedy nocą szli do ubikacji. Irving ściągnął rękawice i dotknął jej ostrożnie – była jeszcze gorąca. Ale ani śladu lady Ciszy.
Irving mógłby przesuwać ciężkie zwoje lin i szukać za nimi Eskimoski, wiedział jednak z doświadczenia, że cała wolna przestrzeń w schowku jest nimi szczelnie wypełniona i że nie ma tam już miejsca dla człowieka nawet tak drobnego jak lady Cisza.
A jednak nie było jej tutaj. Nie mogła przeniknąć przez pokład ani przez poszycie. Czyżby więc przesądni marynarze mieli rację? Czyżby rzeczywiście była eskimoską czarownicą? Szamanką?
Porucznik Irving nie wierzył w takie bzdury. Zauważył, że nie wyczuwa już przeciągu, który przed chwilą sprowokował go do działania. Jednak płomyk jego świecy chwiał się lekko, jakby poruszany jakimś innym, lżejszym podmuchem.
Trzymając lampę w wyciągniętej ręce, zatoczył nią koło i zatrzymał w miejscu, gdzie płomień chwiał się najmocniej: niemal dokładnie naprzeciwko wierzchołka dziobu.
Postawił lampę na podłodze i zaczął przesuwać zwój na bok. Natychmiast przekonał się, jak sprytnie Cisza ułożyła tutaj linę – to, co wyglądało jak kolejna wielka bela, było w rzeczywistości zwiniętym fragmentem innego zwoju, wciśniętym w pustą przestrzeń tak, by bez trudu można go było przesunąć w stronę drzwi, w głąb kryjówki. Za fałszywym zwojem widać było łukowate deski poszycia.
Tutaj także lady Cisza dokonała przemyślanego wyboru. Przednią część schowka przecinała od góry do dołu skomplikowana pajęczyna drewnianych i żelaznych belek zamocowanych podczas remontu HMS Terror kilka miesięcy przed rozpoczęciem wyprawy. Pionowe żelazne belki, dębowe poprzecznice, rozporki trzy razy grubsze od standardowych, żelazne trójkątne wsporniki i potężne dębowe belki ukośne – niektóre tak grube jak belki oryginalnego poszycia – wszystko to tworzyło strukturę wzmocnień przygotowanych z myślą o podróży przez arktyczny lód. Porucznik Irving wiedział, że jeden z londyńskich reporterów opisał te tony żelaza, dębu, afrykańskiego dębu, wiązu kanadyjskiego i dodatkowych warstw afrykańskiego i angielskiego dębu jako „masę drewna grubości około ośmiu stóp”.
Rzeczywiście, przy samej dziobnicy warstwa drewna i żelaza osiągała niemal taką właśnie grubość, lecz poczynając od tego miejsca, na przestrzeni około pięciu stóp w stronę rufy, poszycie zbudowane było tylko z pięciu cali mocnego angielskiego dębu, a nie z dziesięciu cali różnego rodzaju drewna, które wzmacniało kadłub niemal na całej długości. Uważano, że części kadłuba położone w pobliżu dziobówki muszą być cieńsze i elastyczniejsze, by mogły się poddawać straszliwym naciskom powstającym podczas przebijania się przez lód.
I tak właśnie było. Pięć pasów drewna po obu stronach kadłuba w połączeniu ze wzmocnionym dziobem i poszyciem stworzyło nowoczesny okręt przystosowany w stopniu dotąd niespotykanym do łamania lodu – cud techniki, z którym nie mogła się mierzyć żadna inna jednostka cywilna ani wojskowa na świecie. Terror i Erebus płynęły do miejsc, gdzie żaden inny okręt na świecie nie przetrwałby nawet jednej zimy.
Ten obszar w pobliżu dziobówki także był cudem techniki. Tyle że nie był już bezpieczny.
Irving szukał przez kilka minut, wystawiając płomień lampki na przeciąg, przesuwając gołymi, marznącymi dłońmi po poszyciu, dźgając deski nożem, by w końcu znaleźć miejsce, gdzie został poluzowany fragment burty o wymiarach trzy na półtorej stopy. Tylna część deski przymocowana była do burty dwoma długimi gwoździami, które teraz działały jak zawiasy. Przednia część – położona zaledwie kilka stóp od olbrzymiej stępki – była tylko wciśnięta w swoje miejsce.
Poluzowawszy deskę łomem – zastanawiał się, jak mogła dokonać tego młoda kobieta, i to gołymi rękami – i opuściwszy ją na podłogę, Irving stanął nagle przed szerokim otworem prowadzącym w ciemność arktycznego lodu. Do wnętrza schowka wpadał strumień mroźnego powietrza.
To było niemożliwe. Młody oficer wiedział, że dziób Terroru został obłożony specjalnie w tym celu przygotowanymi, walcowanymi i hartowanymi płytami żelaza grubości jednego cala. Płyty te sięgały od dziobu niemal do jednej trzeciej długości kadłuba. Nawet jeśli Eskimosce udało się jakoś poluzować deskę, tutaj powinna była trafić na przeszkodę nie do przebycia.
A jednak nie trafiła. Za otworem ciągnął się lodowy tunel prowadzący bezpośrednio na zewnątrz. Ta część dziobu była wbita głęboko w lód i wbijała się weń coraz głębiej, w miarę jak okręt przechylał się do przodu, wypychany z drugiej strony w górę przez warstwę lodu gromadzącą się pod rufą.
Serce Irvinga biło jak oszalałe. Gdyby nazajutrz Terror jakimś cudem znalazł się ponownie na wodzie, zatonąłby.
Czy lady Cisza mogła tego dokonać? Ta myśl przeraziła Irvinga bardziej niż wszelkie podejrzenia dotyczące jej magicznych zdolności znikania i pojawiania się w dowolnym miejscu. Czy dwudziestoletnia kobieta mogła zerwać ze statku żelazne płyty? Czy mogła wyrwać z poszycia grube deski, które stoczniowcy w pocie czoła wyginali i przybijali do wręg? Czy mogła wiedzieć, gdzie dokładnie to zrobić, by sześćdziesięciu marynarzy, którzy znali ten okręt lepiej niż twarz własnej matki, niczego nie zauważyło?
Irving oparł się o poszycie, próbując uspokoić nierówny oddech i rozszalałe serce.
Musiał założyć, że po dwóch latach zmagań Terroru z lodem – w Zatoce Baffina, w Cieśninie Lancastera, wokół Wyspy Cornwallisa, a potem, następnego lata, w kanale, który ludzie nazywali teraz Cieśniną Franklina – tuż przed tym, jak utknęli w lodzie na dobre, część żelaznego pancerza oderwała się lub przesunęła, a gruba deska w poszyciu została wgięta do środka już po unieruchomieniu okrętu.
Czy coś innego niż lód mogłoby poluzować deskę takiej grubości? Czy coś innego próbowało się dostać do statku?
W tej chwili nie miało to znaczenia. Lady Cisza opuściła statek zaledwie przed kilkoma minutami, a John Irving zamierzał ją śledzić, nie tylko po to, by sprawdzić, dokąd się wybiera. Był ciekaw, czy – w jakiś niezwykły, prawdziwie cudowny sposób, biorąc pod uwagę grubość lodu i straszliwe zimno – sama wyszukuje i zabija zwierzęta lub łowi ryby.
Irving wiedział, że takie odkrycie mogłoby uratować ich wszystkich. Porucznik Irving, podobnie jak inni, słyszał o zepsutym jedzeniu w konserwach Goldnera. Wszyscy na obu statkach powtarzali już plotki, że jeszcze przed nadejściem lata skończą im się zapasy.
Nie mieścił się w otworze.
Irving próbował poluzować sąsiednie deski, wszystko jednak – prócz owej jednej, wyjętej już części – było twarde jak skała. Otwór szerokości trzech stóp i wysokości osiemnastu cali był jedyną drogą na zewnątrz. A on się w niej nie mieścił.
Читать дальше