– Wysłuchamy dziś psalmu czterdziestego szóstego – przemówił komandor Fitzjames. Crozier skrzywił się lekko, słysząc arystokratyczne seplenienie, które w chwili zdenerwowania brzmiało jeszcze wyraźniej niż zwykle.
Bóg jest dla nas ucieczką i mocą,
łatwo znaleźć u Niego pomoc w trudnościach.
Przeto się nie boimy, choćby waliła się ziemia
i góry zapadały w otchłań morza.
Niech wody jego burzą się i kipią,
niech góry się chwieją pod jego naporem.
Odnogi rzeki rozweselają miasto Boże –
uświęcony przybytek Najwyższego.
Bóg jest w jego wnętrzu, więc się nie zachwieje;
Bóg mu pomoże o brzasku poranka.
Zaszemrały narody, wzburzyły się królestwa.
Głos Jego zagrzmiał – rozpłynęła się ziemia.
Pan Zastępów jest z nami,
Bóg Jakuba jest dla nas obroną.
Przyjdźcie, zobaczcie dzieła Pana,
dzieła zdumiewające, których dokonuje na ziemi.
On uśmierza wojny aż po kratkę ziemi,
On kruszy łuki, łamie włócznie,
tarcze pali w ogniu,
„Zatrzymajcie się, i we Mnie uznajcie Boga
wzniosłego wśród narodów, wzniosłego na ziemi!”
Pan Zastępów jest z nami,
Bóg Jakuba jest dla nas obroną.
Marynarze ryknęli chórem „Amen” i zaszurali nogami z uznaniem. Nadeszła kolej Francisa Croziera.
Marynarze ucichli, zarówno z szacunku, jak i z ciekawości. Załoganci Terroru wiedzieli, że ich komandor najchętniej czyta podczas mszy fragmenty regulaminu: Jeśli marynarz odmówi wykonywania rozkazów oficera, zostanie wychłostany lub zgładzony, zgodnie z decyzją komandora. Jeśli marynarz dopuszcza się czynów nieczystych z innym członkiem załogi lub zwierzęciem żyjącym na statku, zostanie zgładzony…” i tak dalej. Kolejne punkty regulaminu brzmiały równie surowo i dostojnie jak czytania biblijne, a jednocześnie przypominały załodze ojej obowiązkach.
Tego dnia było jednak inaczej. Crozier sięgnął pod pulpit i wyjął stamtąd ciężki, oprawny w skórę tom. Ułożył go z hukiem na pulpicie i powiódł po zebranych surowym wzrokiem.
– Dziś – zaczął – wysłuchamy czytania z Księgi Lewiatana, część pierwsza, rozdział dwunasty.
W tłumie marynarzy podniósł się szmer zdumienia. Crozier słyszał, jak jakiś bezzębny załogant Erebusa z trzeciego rzędu mruczy:
– Znam, kurwa, Biblię, ale nie ma tam żadnej Księgi Lewiatana. Crozier poczekał, aż tłum ponownie się uciszy, i zaczął czytać z powagą i naciskiem należnym tekstom biblijnym:
– „Co zaś się tyczy tej strony religii, którą tworzą poglądy na naturę potęg niewidzialnych, to nie ma chyba rzeczy, która by przez pogan nie była uważana tu czy tam za boga czy za diabła i której by poeci pogańscy nie przedstawiali jako ożywionej, zamieszkanej lub owładniętej przez takiego czy innego diabła.
Nieukształtowana materia świata była bogiem pod nazwą Chaosu.
Niebo, ocean, planety, ogień, ziemia, wiatry były również bogami.
Za bogów uważano mężczyzn, kobiety, ptaka, krokodyla, cielę, psa, węża, cebulę, pory. Poza tym poganie zapełniali niemal wszystkie miejsca duchami, które nazywali demonami: doliny duchami, które oznaczali mianem «Pan» albo «Satyr»; lasy faunami i nimfami; morze trytonami i innymi nimfami; każdą rzekę i każde źródło zamieszkiwał duch tegoż imienia i nimfy; każdy dom miał swoje lary, czyli duchy domowe; każdy człowiek miał swojego geniusza; piekło było pełne duchów, które miały swe funkcje, jak Charon, Cerber i Furie; nocą zaś na każdym miejscu były larwy, lemury, duchy ludzi zmarłych oraz całe królestwo rusałek i straszydła. Przypisywali też poganie boskość i budowali świątynie akcydensom i jakościom, takim jak czas, noc, dzień, pokój, zgoda, miłość, walka, cnota, cześć, zdrowie, rdza, gorączka i rzeczy temu podobne. I gdy modlili się o to, ażeby osiągnąć taką rzecz lub ją odwrócić od siebie, to modlili się tak, jakby duchy tego imienia unosiły się nad ich głowami i spuszczały na nich albo nie spuszczały to dobro czy zło, o które się modlili, albo które chcieli od siebie odwrócić. Cześć boską oddawali też swemu własnemu rozumowi pod nazwą Muz; swej własnej niewiedzy pod nazwą Fortuny; swej własnej chuci pod nazwą Kupidyna; swemu własnemu gniewowi pod nazwą Furii; swoim własnym członkom pod nazwą Priapa; i przypisywali swe polucje duchom, które nazywali incubi i succubae. Tak, że nie było rzeczy, której by poeta nie mógł wprowadzić do swego poematu jako osoby i której by nie mógł uczynić albo bogiem albo złym duchem”.
Crozier umilkł i spojrzał na wpatrzone weń białe twarze marynarzy.
– I tak kończy się rozdział dwunasty części pierwszej Księgi Lewiatana – powiedział i zamknął księgę.
– Amen – odparli chórem uradowani żeglarze.
***
Tego popołudnia wszyscy dostali na obiad gorące suchary i pełne porcje swej ulubionej solonej wieprzowiny; marynarze z Tenoru jedli wraz ze swymi kolegami z Erebusa przy opuszczonych spod sufitu stołach albo też siadali na skrzyniach i stawiali talerze na beczkach. W sali panował wesoły harmider. Wszyscy oficerowie z obu statków jedli na rufie, przy długim stole w dawnej kajucie sir Johna. Prócz obowiązkowej codziennej porcji soku cytrynowego, który miał zapobiegać szkorbutowi – doktor McDonald martwił się, że zamknięty w pięciogalonowych beczkach napój traci swą moc – każdy marynarz otrzymał przed kolacją dodatkowe ćwierć pinta grogu. Komandor Fitzjames sięgnął do swych zapasów i uraczył oficerów i podoficerów trzema butelkami madery i dwiema butelkami brandy.
Około trzeciej po południu załoganci Terroru wstali od stołów i beczek, pożegnali się ze swymi towarzyszami z Erebusa , wyszli na pokład i zeszli na lód, by ruszyć w drogę powrotną pod barwnym, wciąż rozpalonym zorzą polarną niebem. Ludzie wciąż rozprawiali półgłosem o kazaniu z Księgi Lewiatana. Większość była pewna, że księga ta to część Biblii, nikt jednak nie potrafił powiedzieć, do czego właściwie zmierzał komandor, choć po podwójnej porcji rumu niektórzy wysuwali bardzo śmiałe hipotezy. Wielu marynarzy raz po raz dotykało swoich fetyszy z zębów, pazurów i łap białego niedźwiedzia.
Crozier, który maszerował na czele całej kolumny, był niemal pewien, że po powrocie znajdą na okręcie zimne ciało zamordowanego Edwarda Little’a, zmasakrowane szczątki doktora McDonalda i poutykane wśród różnych części bezużytecznego silnika członki mechanika Thompsona.
Wszystko było w porządku. Porucznicy Hodgson i Irving rozdali paczki z sucharami i mięsem, które były jeszcze ciepłe, kiedy niecałą godzinę wcześniej opuszczali pokład Erebusa . Marynarze, którzy stali w tym czasie na wachcie, najpierw wypili dodatkowe porcje grogu.
Choć przemarzł do szpiku kości – po kilkugodzinnym pobycie na zatłoczonym i niezwykle ciepłym dolnym pokładzie Erebusa wyjątkowo dotkliwie odczuł zimno panujące na zewnątrz – Crozier pozostał na pokładzie aż do zmiany wachty. Oficerem dyżurnym był tego wieczora Thomas Blanky, lodomistrz. Crozier wiedział, że marynarze ukryci pod pokładem korzystają z niedzielnego odpoczynku, a niektórzy wypatrują już niecierpliwie popołudniowej herbaty i wieczornej porcji biednego Jasia – solonego i gotowanego dorsza z sucharem – łudząc się nadzieją, że wraz z połówką pinta piwa dostaną chociaż uncję żółtego sera.
Читать дальше