Po wyjściu Ciszy Crozier podszedł do ciała Irvinga, spojrzał na białą twarz, kontrastującą z barwną chusteczką, na której spoczywała głowa porucznika, wreszcie okrył go płótnem i zawołał starego Murraya.
– Panie Boże przenajświętszy, Panie wszechmogący, Zbawco święty i miłosierny – mówił Fitzjames – wybaw nas od śmierci wiecznej. Ty, Panie, znasz sekrety serc naszych; nie zamykaj, Panie, uszu na modlitwy nasze, lecz wybaw nas Panie. Panie Boże wszechmogący, Zbawco przenajświętszy i miłosierny, Sędzio przedwieczny i sprawiedliwy, nie dozwól, byśmy w godzinie śmierci oddalili się od ciebie. Fitzjames umilkł i odsunął się od grobu.
Crozier, pogrążony w myślach, stał w milczeniu przez długą chwilę, nim uświadomił sobie, że nadeszła jego kolej. Stanął u wezgłowia grobu.
– Składamy ciało naszego przyjaciela i oficera Johna Irvinga w grobie – przemówił Crozier zachrypniętym głosem, recytując słowa, które w ostatnich miesiącach aż nazbyt wyraźnie wryły się w jego pamięć – by uległo rozkładowi, my zaś pozostajemy w nadziei, że zostanie wskrzeszone wraz z innym, gdy morze i ziemia oddadzą swych zmarłych. – Crozier pochylił się i wrzucił do grobu garść zamarzniętej ziemi. Drobiny żwiru zsunęły się z cichym zgrzytem po twardym, zamarzniętym płótnie okrywającym ciało Irvinga. – Życie zapanuje wtedy nad śmiercią, przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który nadejdzie powtórnie, by przemienić plugawe ciała nasze na kształt ciała swego, On bowiem panuje nad wszystkimi rzeczami i mocen jest dokonać wszystkiego.
Uroczystość dobiegła końca. Marynarze wyciągnęli liny, na których leżała paleta ze zwłokami Irvinga.
Ludzie naciągnęli mocniej czapki, otulili się szczelniej płaszczami i ruszyli w stronę obozu na popołudniowy posiłek.
Hodgson, Little, Thomas, Des Voeux, Le Vesconte, Blanky, Peglar i kilku innych zostali dłużej przy grobie, odprawiwszy marynarzy, którzy mieli pogrzebać ciało Irvinga. Oficerowie sami zaczęli układać pierwszą warstwę kamieni i żwiru. Chcieli, by ich towarzysz został pogrzebany najlepiej, jak można to było zrobić w tych okolicznościach.
Kiedy skończyli, Crozier i Fitzjames oddalili się od pozostałych. Mieli zjeść kolację znacznie później – na razie planowali przejść do oddalonego o dwie mile Victory Point i kopca Jamesa Rossa, gdzie prawie rok wcześniej Graham Gore zostawił mosiężny cylinder z optymistyczną wiadomością.
Crozier zamierzał uzupełnić tę wiadomość informacjami o tym, co działo się z ekspedycją sir Johna Franklina od tamtego czasu oraz o ich planach na najbliższą przyszłość.
Maszerując ze znużeniem przez gęstą mgłę i wsłuchując się w głos dzwonu okrętowego wzywającego marynarzy na obiad – oczywiście zabrali z Terrorui Erebusa dzwony i przeciągnęli je do obozu wraz z welbotami – Francis Crozier modlił się do Boga, by zdołał wymyślić jakiś plan, nim dotrą wraz z Fitzjamesem do kopca. Obawiał się, że jeśli tego nie uczyni, po prostu się rozpłacze.
PEGLAR
69°37‘42” szerokości geograficznej północnej, 98°41’ długości geograficznej zachodniej. 25 kwietnia 1848.
Zapasy foczego mięsa i ryb z eskimoskich sani były zbyt skromne, by mogła się nimi najeść setka wygłodniałych marynarzy – kilku ciężko chorych w ogóle nie przyjmowało pokarmów stałych – i nawet pan Diggle oraz pan Wall, którzy już od miesięcy wielokrotnie dokonywali cudu rozmnożenia chleba i ryb, tym razem nie zdołali tej sztuki powtórzyć (tym bardziej że niektóre kawałki mięsa były wyjątkowo śmierdzące), każdy jednak otrzymał chociaż kawałek ryby lub foczego mięsa wraz ze zwyczajową porcją jedzenia z puszek.
Harry Peglar zjadł swoją porcję ze smakiem, choć podczas jedzenia trząsł się z zimna i wiedział, że wywoła ono tylko rozwolnienie, które dręczyło go już od tygodni.
Po posiłku Peglar i steward Bridgens spacerowali przez chwilę razem, trzymając w dłoniach kubki z letnią herbatą. Mgła tłumiła ich głosy, choć jednocześnie wydawało się, że wzmacnia dźwięki dochodzące z większej odległości. Słyszeli kłótnie marynarzy grających w karty w którymś z namiotów po drugiej stronie obozu. Z północnego zachodu – gdzie przed obiadem wybrali się obaj komandorzy – dobiegały dudniące grzmoty. Słyszeli ten dźwięk przez cały dzień, ale nad obozem nie pojawiła się dotąd burza.
Peglar i Bridgens zatrzymali się przy łódkach i saniach ułożonych na brzegu, wzdłuż zamarzniętej linii morza.
– Powiedz mi, Harry – odezwał się Bridgens – które z tych łodzi zabierzemy ze sobą, jeśli znów będziemy musieli wyjść na lód?
Peglar pociągnął łyk herbaty.
– Nie jestem pewien, ale myślę, że komandor Crozier zabierze tylko dziesięć. Nie mamy dość ludzi, żeby ciągnąć wszystkie.
– Więc po co tachaliśmy je tutaj?
– Komandor Crozier mówił mi, że być może zostaniemy w Obozie Terror jeszcze przez dwa lub trzy miesiące, aż zacznie pękać lód. Wtedy przydałyby nam się dodatkowe łodzie; moglibyśmy zabrać do nich więcej jedzenia, namiotów i sprzętu. Jeśli zabierzemy tylko dziesięć, będziemy musieli zostawić tutaj sporo zapasów.
– Ale ty myślisz, że tak właśnie zrobimy; wyruszymy na pohidnie jedynie z dziesięcioma łodziami, i to szybko, zgadza się, Harry?
– Mam nadzieję, że tak właśnie będzie. – Peglar skinął głową. Opowiedział Bridgensowi o wszystkim, co widział tego ranka, o tym, że zgodnie z sugestiami doktora Goodsira zarówno Irving, jak i Eskimosi jedli tuż przed śmiercią focze mięso, oraz o dziwnym zachowaniu komandora, który potraktował ich wszystkich tak, jakby w przyszłości mieli uczestniczyć w procesie sądowym. Dodał też, że komandor prosił ich wszystkich o zachowanie tych informacji w tajemnicy.
Bridgens wysłuchał cierpliwie jego relacji i pokiwał głową.
– Moim zdaniem – zaczął cicho – komandor Crozier nie jest przekonany, że to Eskimosi zabili porucznika Irvinga.
– Co takiego? A kto inny mógłby… – Peglar umilkł raptownie. Nagle ogarnęła go fala mdłości, musiał oprzeć się o welbot, by nie upaść. Do tej pory nawet nie przyszło mu do głowy, by ktoś inny niż eskimoscy barbarzyńcy mógł w tak bestialski sposób zamordować Johna Irvinga. Przypomniał sobie stertę zamarzniętych wnętrzności na szczycie wzgórza.
– Richard Aylmore mówi, że to oficerowie są wszystkiemu winni – mówił półszeptem Bridgens. – Powtarza ciągle, że powinniśmy zabić oficerów i rozdzielić między siebie ich racje żywnościowe. Aylmore w naszej grupie i mat uszczelniacz w waszej mówią, że powinniśmy jak najszybciej wrócić na Terror .
– Wrócić na Terror … – powtórzył Peglar. Choć jego umysł otumaniony był zimnem, zmęczeniem i chorobą, wiedział dobrze, że to nie ma sensu. Okręt uwięziony był w lodzie i miał tam pozostać przez następne miesiące, nawet gdyby tego roku lato rzeczywiście zawitało w te regiony. – Dlaczego dowiaduję się o tym dopiero od ciebie, John? Nikt nie mówił czegoś takiego w mojej obecności.
Bridgens uśmiechnął się.
– Boją się, że nie zachowasz tego tylko dla siebie. Nie ufają ci, Harry.
– Ale tobie ufają?
– Oczywiście, że nie. Ale ja wcześniej czy później słyszę wszystko. Stewardzi są niewidzialni, nikt nie zwraca na nich uwagi… chyba że można zabrać ich porcję mięsa. No właśnie, dzisiejsze mięso było wyborne, sam przyznasz. Być może to ostatnie świeże mięso, jakie kiedykolwiek jedliśmy.
Читать дальше