Amanda z trudem zachowała kamienną twarz. Próbowała sobie przypomnieć, na czym skończyli rozmowę. Aha, Devlin mówił coś o trudnym poranku.
– Tak – powiedziała spokojnie, podchodząc do niego ze szklaneczką whisky. – Zdaje się, że nie jest pan przyzwyczajony do tego, by ktoś próbował pana zamordować w pana własnym biurze.
– Przynajmniej nie w dosłownym sensie – odrzekł ironicznie. Wyraźnie się rozluźnił, kiedy zobaczył, że Amanda nie ma zamiaru wypytywać go o blizny na plecach. Wziął od niej szklaneczkę i jednym haustem wypił cały trunek.
Amandę zahipnotyzował ruch mięśni na jego długiej szyi. Miała ochotę jej dotknąć, przycisnąć usta do trójkątnego zagłębienia u nasady. Mocno zacisnęła dłonie. Dobry Boże, musi zapanować nad swoimi popędami!
Jack odstawił szklaneczkę i utkwił wzrok w Amandzie.
– Ściśle mówiąc, wtargnięcie tu lorda Tirwitta nie było najtrudniejszą chwilą dzisiejszego dnia. O wiele więcej kłopotu sprawia mi utrzymanie rąk przy sobie, kiedy ty znajdujesz się tak blisko.
Nie było to zbyt eleganckie stwierdzenie, ale wywołało efekt. Amanda zamrugała ze zdziwienia. Ostrożnie zdjęła z rany poplamioną krwią koszulę i zaczęła przytykać do skaleczenia nasączoną alkoholem chusteczkę.
Przy pierwszym dotknięciu Devlin podskoczył i syknął boleśnie. Amanda znów delikatnie przyłożyła chusteczkę. Jack zaklął pod nosem i cofnął się przed nasączonym whisky skrawkiem materiału.
Amanda nadal dezynfekowała ranę.
– W moich powieściach bohater nic by sobie nie robił z bólu, choćby nie wiem jak silnego – stwierdziła swobodnym tonem.
– Ale ja nie jestem bohaterem – warknął Devlin. – A to boli jak diabli! Może trochę delikatniej, co?
– Ma pan imponującą posturę – zauważyła. – Natomiast pański charakter pozostawia wiele do życzenia.
– Nie każdy może być człowiekiem ze stali, panno Briars -zauważył z sarkazmem.
Zirytowana Amanda bezceremonialnie przytknęła ociekającą whisky chusteczkę do rany, a Jack jęknął głośno, chociaż najwyraźniej bardzo się starał dzielnie znieść ból. Spojrzeniem dał Amandzie do zrozumienia, że poprzysiągł jej słodką zemstę.
Ich uwagę przyciągnął jakiś cichy, niewyraźny szloch, który rozległ się gdzieś przy drzwiach. Obejrzeli się jednocześnie i zobaczyli, że do pokoju wszedł Oscar Fretwell. Z początku Amanda myślała, że młodego kierownika przeraził widok krwi Devlina, dostrzegła jednak, że Fretwell z całej siły zaciska usta, oczy ma lekko zmrużone… po prostu powstrzymywał głośny śmiech. Cóż go tak, u diabła, rozbawiło?
Fretwell po mistrzowsku starał się zachować panowanie nad sobą.
– Przyniosłem… przyniosłem bandaże i świeżą koszulę dla pana prezesa – oznajmił.
– Zawsze trzyma pan w pracy ubranie na zmianę? – zapytała Amanda.
– O, tak – potwierdził radośnie Fretwell, zanim Jack zdążył odpowiedzieć. – Plamy z atramentu, rozlane płyny, rozwścieczeni arystokraci… nigdy nie wiadomo, czego się spodziewać. Należy więc być przygotowanym na wszystko.
– Wyjdź, Fretwell – polecił krótko Devlin. Uśmiech nie zniknął z twarzy podwładnego, jednak posłuchał natychmiast.
– Pan Fretwell robi bardzo miłe wrażenie. Polubiłam go – przyznała Amanda. Skończyła dezynfekować ranę i sięgnęła po zwinięty bandaż.
– Wszyscy go lubią – odrzekł Devlin.
– Jak to się stało, że znalazł u pana posadę? – Amanda starannie bandażowała tors Jacka.
– Znam go od wczesnej młodości – wyjaśnił Devlin, przytrzymując na miejscu koniec lnianego opatrunku. – Chodziliśmy razem do szkoły. Kiedy zdecydowałem się wydawać książki, on wraz z kilkoma szkolnymi kolegami postanowił robić to razem ze mną. Jeden z tych kolegów, Guy Stubbins, kieruje działem księgowości, inny, Basil Fry, nadzoruje moje interesy za granicą. A Will Orpin zajmuje się introligatornią.
– Do jakiej szkoły pan chodził?
Przez długą chwilę nie było odpowiedzi. Twarz Devlina nic nie wyrażała. Amandzie wręcz wydawało się, że nie usłyszał jej pytania, więc postanowiła je powtórzyć.
– Do jakiej…
– Do takiej niewielkiej szkoły na pustkowiu – wyjaśnił krótko. – Na pewno pani o niej nie słyszała.
– Może mi więc pan o niej opowie… – Zawiązała końce bandaża, żeby opatrunek się nie zsunął.
– Proszę mi dać koszulę – przerwał jej.
Nie było wątpliwości, że coś bardzo go rozgniewało. Postanowiła nie drążyć dalej tego tematu, tylko spokojnie spełniła polecenie. Devlin jednym ruchem rozłożył koszulę i rozpiął górny guzik. Z przyzwyczajenia pomogła mu ją włożyć, niczym doświadczony pokojowiec. Często w ten sposób pomagała niedomagającemu ojcu.
– Świetnie daje sobie pani radę z męską garderobą – skomentował Devlin, bez jej pomocy zapinając guzik. Piękne muskuły skryły się pod świeżą, białą tkaniną.
Amanda odwróciła wzrok, kiedy wsuwał dół koszuli za pasek spodni. Po raz pierwszy doceniła, jaką wolność daje bycie trzydziestoletnią starą panną. Nie do pomyślenia było, żeby jakaś skromna pensjonarka znalazła się w takiej sytuacji. Groziłaby jej kompromitacja na całe życie. Jednak zaawansowany wiek Amandy pozwalał na sporo więcej.
– Opiekowałam się ojcem przez ostatnie dwa lata jego życia – wyjaśniła. – Niedomagał i trzeba mu było pomagać w ubieraniu się. Byłam lokajem.
Twarz Devlina zmieniła się, zniknęły z niej wszelkie oznaki irytacji.
– Bardzo dzielna z pani kobieta – powiedział cicho, bez cienia ironii.
Poczuła na sobie jego ciepłe spojrzenie i zdała sobie sprawę, że zrozumiał, co się kryło pod tym krótkim wyjaśnieniem. Pojmował, że dla obowiązku i z miłości do ojca poświęciła bezcenne, ostatnie lata młodości. Odgadł, że nie potrafiła zaniedbać swoich powinności, choć oznaczało to, że przez długie lata nie miała okazji do flirtów, śmiechu i beztroskiej zabawy.
Uśmiechnął się lekko, unosząc w górę kąciki ust. Miał w oczach figlarne ogniki, świadczące o skłonności do żartów i beztroski. Nie przestawało jej to zadziwiać. Wszyscy znani jej mężczyźni, zwłaszcza jeśli odnieśli sukces w interesach, byli śmiertelnie poważni. Jack Devlin wciąż ją zadziwiał.
Gorączkowo szukała czegoś do powiedzenia, żeby przerwać krępującą ciszę, jaka między nimi zapanowała.
– A co takiego pani Bradshaw napisała o lordzie Tirwitcie, że sprowokowało go to do tak gwałtownych czynów? – zapytała w końcu.
– Znam twój sposób myślenia, Brzoskwinko, więc nie zaskoczyłaś mnie tym pytaniem. – Podszedłszy do biblioteczki, przebiegł wzrokiem rząd książek. Wyjął tom w płóciennej oprawie i podał go Amandzie.
– Grzechy pani B. - przeczytała Amanda i zmarszczyła brwi.
– Niech to będzie prezent – powiedział Jack. – Perypetie lorda T. są opisane w rozdziale szóstym lub siódmym. Przekona się pani, że mogła się w nim obudzić żądza mordu.
– Nie mogę zabrać takiej nieprzyzwoitej książki do domu -zaprotestowała, wpatrując się w skomplikowany, złocony motyw na okładce. Po krótkiej chwili odkryła, że jeśli się spogląda na splątane zawijasy wystarczająco długo, można się w nich dopatrzyć dość obscenicznych kształtów. Spojrzała gniewnie na Jacka: – Skąd panu przyszło do głowy, że zechcę coś takiego przeczytać?
– W ramach gromadzenia materiałów do swoich nowych powieści – wyjaśnił niewinnie. – Jest pani kobietą światową, prawda? A poza tym ta książka wcale nie jest taka znowu nieprzyzwoita. – Pochylił się, a jego cichy szept sprawił, że poczuła na karku dziwne mrowienie. – Jeśli chce pani przeczytać coś naprawdę dekadenckiego, to mogę pokazać kilka egzemplarzy, po których przeczytaniu rumieniłaby się pani przez miesiąc.
Читать дальше