John Katzenbach - W słusznej sprawie
Здесь есть возможность читать онлайн «John Katzenbach - W słusznej sprawie» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Триллер, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:W słusznej sprawie
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
W słusznej sprawie: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «W słusznej sprawie»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
W słusznej sprawie — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «W słusznej sprawie», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
– Nie chcę tego słuchać – przerwał Cowart.
Kobieta po drugiej stronie zamilkła gwałtownie. Po chwili spytała:
– To co chcesz wiedzieć?
– Możesz powiedzieć mi, jak przebiegała jego marszruta na południe?
– Jasne. Dzienniki określiły ją jako Wędrówkę Śmierci. Była całkiem nieźle poparta dowodami. Zaczął od zabicia swojej gospodyni w Luizjanie, pod Nowym Orleanem, potem prostytutki w Mobile, w Alabamie. Przyznał się, że zadźgał nożem jakiegoś marynarza w Pensacola, jakiegoś faceta, którego spotkał w barze dla pedałów, i rzucił jego zwłoki na stertę śmieci, potem…
– Kiedy to było?
– Mam to zapisane. Poczekaj, notatki są w dolnej szufladzie. – Matthew Cowart usłyszał trzask słuchawki odkładanej na biurko i dotarły do niego odgłosy otwieranych i zamykanych szuflad. – Znalazłam. Czekaj. Mam. Gdzieś pod koniec kwietnia, najpóźniej na początku maja, zaraz jak przekroczył granicę naszego Słonecznego Stanu.
– I co potem?
– Wciąż powoli posuwał się na południe stanu. To nieprawdopodobne. Listy gończe w trzech stanach, rysopisy, ulotki FBI z jego zdjęciem, biuletyny komputerowe NCIC. I nikt go nie przyuważył. Przynajmniej nikt żywy. Do Miami dotarł pod koniec czerwca. Spranie tej całej krwi z ubrań musiało mu zająć dużo czasu.
– A co z samochodami?
– Posługiwał się trzema, wszystkie kradzione. Chevroletem, merkurym i oldsmobilem. Po prostuje porzucał i nagrywał sobie coś nowego. Kradł tablice rejestracyjne i robił podobne numery. Zawsze wybierał mało charakterystyczne samochody, takie zupełnie nudne, nie zwracające uwagi. Twierdził też, że zawsze przestrzegał ograniczenia szybkości.
– Gdy wjechał na teren Florydy, jaki miał samochód?
– Poczekaj. Sprawdzę w notesie. Wiesz, że jest jakiś facet, z „Tampa Tribune”, który chce napisać o nim książkę? Próbował się z nim zobaczyć, ale Sully po prostu go wyrzucił. Słyszałam od oskarżycieli, że nie chciał z nim gadać. Cały czas szukam. Zrezygnował ze wszystkich prawników, wiedziałeś? Chyba się pożegna z tym padołem przed końcem roku. Gubernator tak się niecierpliwi, żeby podpisać na Sully’ego nakaz wykonania egzekucji, że ręka sama lgnie mu do pióra. Mam; brązowy merkury monarch.
– Nie ford?
– Nie. Ale merkury jest prawie taki sam. Taka sama karoseria, taka sama linia. Łatwo je pomylić.
– Jasnobrązowy?
– Nie, ciemny.
Cowart głęboko wciągnął oddech. Pasuje, pomyślał.
– No, Matty, powiesz mi, o co w tym wszystkim chodzi?
– Sprawdzę parę rzeczy i ci powiem.
– Zmiłuj się, Matty. Nie cierpię, jak czegoś nie wiem.
– Skontaktuję się z tobą.
– Przyrzekasz?
– Jasne.
– Wiesz, że teraz pojawi się tu jeszcze więcej plotek?
– Wiem.
Odłożyła słuchawkę, zostawiając Matthew Cowarta samemu sobie. Pokój wokół niego wypełnił się makabrycznymi pomysłami i przerażającymi wyjaśnieniami. Ford, a nie merkury. Zielony, a nie brązowy. Murzyn, a nie biały. Ten człowiek, a nie tamten.
– Nie bardzo mogę to pojąć, ale masz pan szczęście, chłopie – powiedział jowialnie sierżant Rogers głosem nie zdradzającym żadnych śladów wczesnej godziny.
– Jak to?
– Pan Sullivan mówi, że pana przyjmie. Nieźle by się wkurzył facet z „Tampa”, który tu był w zeszłym tygodniu. Nie chciał go widzieć. I ci wszyscy cholerni prawnicy, którzy usiłowali się dostać do Sullivana, też by się nieźle wkurzyli. Ich też nie chce widzieć. Właściwie zgadza się tylko na kilku psychiatrów, których przysyła FBI. Wie pan, ci chłopcy badający seryjne morderstwa. I przypuszczam, że powód jest prosty: żaden z tych cholernych prawników nie może wystawić papierów, iż jest niepoczytalny i żeby sąd przyjął jego apelacje. Mówiłem panu, że pan Sullivan to niesamowity facet?
– Niech mnie piorun trzaśnie – ucieszył się Cowart.
– Nie, to na pewno jego trzaśnie. Ale to nie nasza sprawa, mam rację?
– Zaraz przyjadę.
– Niech pan się nie spieszy. Proszę mi wybaczyć, ale jak przeprowadzamy Sullivana, podejmujemy pewne środki ostrożności. Przynajmniej od dziewięciu miesięcy, bo napadł na jednego ze strażników pilnujących prysznica i odgryzł mu ucho. Stwierdził, że mu smakowało. Powiedział, że zjadłby mu całą głowę, gdybyśmy go nie odciągnęli. Taki właśnie jest Sully.
– Po co to zrobił?
– Ten strażnik powiedział mu, że zwariował. Niby nic takiego. Tak jak pan by powiedział swojej żonie: „Chyba zwariowałaś, żeby kupować tę sukienkę”. Albo jakby pan powiedział sam do siebie: „Chyba zwariowałem, żeby na czas płacić podatek”. Brzmi jak nic poważnego, prawda? Ale w przypadku Sullivana okazało się to cholernie niewłaściwym słowem. I bęc! Już siedział na tym facecie i gryzł go jak jakiś kundel. Ten facet, na którego się rzucił, był chyba ze dwa razy większy od niego. Nie sprawiło mu to żadnej różnicy. Tarzali się po podłodze, krew tryskała na wszystkie strony, a facet wrzeszczał przez cały czas: „Złaź ze mnie, pieprzony skurwysynu!” Oczywiście jedyną reakcją Sully’ego było to, że natarł jeszcze mocniej. Musieliśmy go potraktować pałkami i pozwolić mu ochłonąć przez kilka miesięcy w „norze”. Moim zdaniem to jednak to słowo; od niego się zaczęło. To tak jakby pociągnąć za spust i gość wypalił. Czegoś mnie to nauczyło. Wszystkich tutaj czegoś to nauczyło. Trochę bardziej trzeba uważać, jakich słów używamy. Wydaje mi się, że Sully bardzo zwraca uwagę na słownictwo. – Rogers przerwał i w powietrzu przez chwilę panowała cisza. – No to teraz ten – dodał.
Towarzyszył Cowartowi młody strażnik ubrany w szary mundur, nic nie mówiąc prowadził wzdłuż białego korytarza wypełnionego blaskiem światła słonecznego wpadającego przez szereg wysokich okien umieszczonych poza czyimkolwiek zasięgiem. Światło sprawiało, że obraz otaczającego świata był zamglony i niewyraźny. Po drodze reporter próbował zacząć jasno myśleć. Wsłuchiwał się w stukot butów na wypolerowanej podłodze. Miał swoją własną technikę wyłączania się, gdy próbował nie myśleć absolutnie o niczym; nie wyobrażać sobie mającej nastąpić rozmowy, zapomnieć o innych artykułach, jakie napisał, i o osobach, które znał; o wszystkim. Pragnął pozbyć się wszelkich szczegółów tkwiących w umyśle i stać się jak czysta bibuła, wchłaniająca każdy dźwięk i obraz towarzyszące wydarzeniu, które miało nastąpić.
Gdy szli wzdłuż korytarza i mijali parę podwójnych, zamykanych na klucz drzwi, liczył rozbrzmiewające kroki strażnika. Gdy doliczył niemal setki, weszli do hallu ze schodami i podestami prowadzącymi na piętra, gdzie znajdowały się cele, strzeżone przez dwóch strażników zamkniętych w oszklonej budce. W miejscu gdzie krzyżowały się wszystkie ścieżki hallu, znajdowała się druciana klatka. Pośrodku klatki ustawiony był jeden stół z szarej stali i dwie ławki. Sprzęty były przynitowane do podłogi. Po jednej stronie do brzegu stołu zamontowana była metalowa obręcz. Przez jedyne istniejące wejście wprowadzono Cowarta do klatki i dano znak, żeby zajął miejsce po przeciwnej stronie niż miejsce z obręczą.
– Ten sukinsyn zaraz tu będzie. Proszę poczekać – powiedział strażnik. Odwrócił się i szybko wyszedł z klatki znikając na schodach, a następnie na jednym z podestów.
Za niedługą chwilę rozległo się walenie do jednych z drzwi prowadzących do hallu. Następnie przez interkom rozległ się głos:
– Środki bezpieczeństwa! Wchodzi pięć osób!
Rozległ się tępy odgłos zwalniania elektronicznego zamka i Cowart ujrzał sierżanta Rogersa ubranego w kurtkę bojową i w kask, wprowadzającego do hallu całą grupę. Pomarańczowy blezer więźnia przesłaniało dwóch strażników po obu jego stronach i jeden z tyłu. Zastęp szybkim krokiem wszedł prosto do klatki.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «W słusznej sprawie»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «W słusznej sprawie» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «W słusznej sprawie» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.