– Cóż, sporządziłbym obiektywny raport dla komendy…
– A wtedy policja zmusiłaby ich do współpracy, prawda?
– Tak. Jak więc pani widzi, moje wysiłki wynikają po prostu z desperacji.
– No cóż, udało się panu ich przekonać. Wen wyjedzie. A teraz sprawa relacji między tymi dwojgiem. Wciąż są dla mnie niejasne. Jeśli obiecał pan Liu zachować dyskrecję, proszę powiedzieć mi tyle, ile pan może.
Kiedy zaczął mówić, popijała herbatę, ale wkrótce relacja Chena tak ją pochłonęła, że napój w filiżance zupełnie wystygł. Włączył do opowieści szczegóły, które uważał za ważne. Wspomniał też o przedstawieniu – w dużym stopniu podkreślało to, co Wen wycierpiała przez Fenga.
Catherine znała już niektóre fakty, ale teraz poszczególne fragmenty zaczęły tworzyć całość. Kiedy skończył, przez kilka minut wpatrywała się w filiżankę, a gdy znowu podniosła głowę, sala wydała się jej jeszcze mroczniejsza.
– Jeszcze jedno pytanie, starszy inspektorze Chen. Chodzi mi o powiązania policji w Fujianie z Latającymi Siekierami. Naprawdę istnieją?
– Są bardzo prawdopodobne. Powiedziałem o tym Wen – odparł wymijająco. – Mógłbym ją chronić przez tydzień lub dwa, ale nie dłużej. Nie ma wyboru, musi jechać do Stanów.
– Powinien pan omówić to ze mną wcześniej.
– Proszę zrozumieć, dla chińskiego policjanta przyznanie, że taka sytuacja istnieje, nie jest przyjemne.
Ujęła jego dłoń.
Chwilę ciszy przerwał głośny chrzęst – stara kobieta za parawanem rozgniatała pestki melona.
– Chodźmy na zewnątrz – zaproponował Chen.
Opuścili herbaciarnię z herbatą i ciastkami w rękach. Przeszli po moście i dotarli do pawilonu z dachem pokrytym żółtymi, błyszczącymi dachówkami. Budynek otaczały cynobrowe filary, osadzone w ławie z płaskim, marmurowym siedziskiem i kratkowaną balustradą. Postawili termosy na ziemi, a filiżanki i ciastka między sobą. Małe ptaki świergotały w grocie za ich plecami.
– Krajobraz ogrodów Suzhou ma wywoływać poetyczny nastrój – powiedział.
Nie przeżywała takich uniesień, ale cieszyła się chwilą. Wiedziała, że w przyszłości będzie wspominała ten wczesny wieczór w Suzhou jako coś szczególnego. Siedziała oparta bokiem o filar. Nagle poczuła, jakby nastąpiła kolejna zmiana ról. Chen znów był niemal taki jak przedtem. A ona stawała się sentymentalna.
– Wkrótce Wen i Liu będą musieli się rozstać – stwierdziła ze smutkiem.
– Może Liu kiedyś pojedzie do Stanów…
– Nie, nie zdoła jej odnaleźć. – Pokręciła głową. – Na tym polega program.
– No to Wen przyjedzie… w odwiedziny… – przerwał raptownie. – Nie, to byłoby dla niej zbyt niebezpieczne.
– Zupełnie wykluczone.
– „Trudno się spotkać i rozstać się trudno./Wiatr wschodni omdlewa, kwiaty opadają" – wyszeptał. – Przepraszam, znowu cytuję poezję.
– I co w tym złego, starszy inspektorze Chen?
– To sentymentalne.
– A więc znowu zmienia się pan w kraba pustelnika, chowającego się w skorupę racjonalizmu.
Natychmiast zrozumiała, że posunęła się za daleko. Po co rzuciła taki komentarz? Czy dlatego, że martwił ją wynik śledztwa i to, że w gruncie rzeczy nie są w stanie pomóc Wen? A może wyłaniające się z podświadomości porównanie? Ona sama wkrótce również wyjedzie z Chin.
Nie odpowiedział.
Pochyliła się i zaczęła masować boląca kostkę.
– Proszę zjeść – podał jej ostatnie ciastko.
– Dziwna nazwa: Zielone ciastko z liści bambusa – powiedziała, oglądając pudełko.
– Pewnie do ciastka użyto liści bambusa. W ogóle bambus odgrywa bardzo ważną rolę w naszej tradycyjnej kulturze. W chińskim krajobrazie ogrodowym musi być gaj bambusowy, a na bankietach obowiązkowo serwuje się pędy bambusa.
– Ciekawe. Nawet chińscy gangsterzy zamieścili słowo „bambus" w nazwie swojej organizacji.
– O czym pani mówi?
– Pamięta pan faks, który dostałam w niedzielę w hotelu? Było w nim trochę informacji o międzynarodowych triadach zajmujących się przemytem ludzi. Jedna z nich nazywa się Zielony Bambus.
– Ma pani ten faks przy sobie?
– Nie, zostawiłam w hotelu Pokój.
– Ale jest pani pewna?
– Tak, pamiętam tę nazwę – potwierdziła.
Obróciła się w jego stronę i oparła plecami o filar. Przesunął filiżanki. Zrzuciła pantofle, podciągnęła kolana pod brodę i postawiła stopy na marmurze.
– Pani kostka jeszcze nie wydobrzała. Ława jest zbyt zimna. – Położył jej stopy na swoich kolanach i rozgrzał dłońmi, potem zaczął masować kostkę.
– Dziękuję. – Czuła przyjemne ciepło jego palców.
– Pozwoli pani, że powiem wiersz. W czasie kilku ostatnich dni przyszły mi do głowy jego fragmenty.
– Pana wiersz?
– Niezupełnie. Zainspirowało mnie Słońca w ogrodzie MacNeice'a. To wiersz o ludziach wdzięcznych za wspólnie dzielony czas, mimo że te chwile są ulotne.
Zaczął mówić, trzymając dłoń na jej kostce.
Palące złoto słonecznego światła.
Nie możemy zabrać dnia
ze starego ogrodu
do albumu starości.
Wybierzmy więc naszą grę
albo czas nam nie wybaczy.
– Światło słoneczne w ogrodzie – powiedziała z namysłem.
– Prawdę mówiąc, główny obraz pierwszej strofy przyszedł mi do głowy w Moskiewskim Przedmieściu. A potem, kiedy dostałem wiersz Liu o tańcu lojalnych, a zwłaszcza gdy spotkaliśmy Wen i Liu, pojawiło się kilka następnych wersów – wyjaśnił. „Kiedy wszystko już powiedziane/nie możemy odróżnić/pytania od odpowiedzi./Bo cóż urok/na nas rzuca,/taniec czy tancerka?"
– Taniec i tancerka. Rozumiem. – Pokiwała głową. – Dla Liu Wen zmieniła taniec lojalnych w cud.
– Wiersz MacNeice'a jest o bezradności ludzi.
– To jeden z pana ulubionych modernistycznych poetów.
– Skąd pani wie?
– Zebrałam o panu trochę informacji, starszy inspektorze Chen. W ostatnim wywiadzie mówił pan o przeżywanej przez MacNeice'a melancholii, ponieważ jego praca nie pozwalała mu pisać tyle, ile chciał. Ale zarazem współczuł pan samemu sobie, bo nie wykorzystał swojej szansy jako poeta. Ludzie przekazują w wierszach to, czego nie są w stanie wyrazić w życiu…
– Nie wiem, co powiedzieć…
– Nic. Za kilka dni wyjeżdżam. Nasze zadanie zostało zakończone.
Ogród spowiła mgła.
– Pozwoli pani, że powiem jeszcze ostatnią strofę: „Smutne nie
jest już smutne,/serce stwardniało na nowo/nie oczekując litości,/ale wdzięczne i szczęśliwe,/że mogło być z tobą,/światłem słonecznym
zgubionym w ogrodzie".
Domyślała się, dlaczego postanowił zacytować ten wiersz.
Nie tylko z powodu Wen i Liu.
Siedzieli w milczeniu; ostatnie promienie słońca rysowały ich sylwetki na tle ogrodu. Catherine czuła wdzięczność, której wiedziała, że nie zapomni.
Wieczór rozwijał się jak zwój z tradycyjnym chińskim malarstwem. Zmieniająca się, a jednak niezmienna panorama zamknięta horyzontem, chłodna i świeża, lekka mgiełka rozmywająca kontury odległych wzgórz.
Ten sam poetyczny ogród, trzeszczący mostek z epoki Ming, to samo gasnące słońce dynastii Qing.
Setki lat wcześniej.
Setki lat później.
Było tak spokojnie, że słyszeli bąbelki pękające na powierzchni zielonej wody.
Pociąg przyjechał na dworzec w Fuzhou o jedenastej trzydzieści dwie, bez opóźnienia.
Stację wypełniał tłum oczekujących osób. Jedni machali rękami, drudzy biegli wzdłuż pociągu, a inni trzymali kartonowe tabliczki z nazwiskami pasażerów. Na zatłoczonym peronie nie było jednak nikogo z Komendy Policji w Fujianie.
Читать дальше