Potem na stole pojawiły się smażone dzwonka wężowego mięsa. Biała Chmura wkładała je Chenowi do ust palcami. Delikatne, ze złocistą, chrupiącą skórką smakowały jak kurczak o niezwykłej konsystencji.
Spróbował podjąć najważniejszy dla niego temat.
– Nie mieliśmy wczoraj dość czasu, Gu. Powinniśmy porozmawiać o wielu innych sprawach.
– Oczywiście, starszy inspektorze Chen. Jeśli chodzi o to, o co pan pytał… troszkę się pointeresowałem i…
– Przepraszam, dyrektorze naczelny Gu – wtrąciła się Meiling, wstając. – Sądzę, że muszę dokładniej obejrzeć ten parking. Może Biała Chmura dotrzymałaby mi towarzystwa.
– Doskonały pomysł – stwierdził z wdzięcznością Chen.
Ale kiedy zostali sami, Gu nie dostarczył wielu nowych informacji. Mówił przede wszystkim, że w jego odczuciu wizyta pana Diao, gościa z Hongkongu, wydaje się podejrzana. Członek Latających Siekier nie przyszedłby do klubu, ponieważ Gu nie jest tak naprawdę członkiem Niebieskich. Diao powinien zwrócić się do Najstarszych Braci Niebieskich. Gu nie czuł się w swoim żywiole, występując w roli detektywa, ale dowiedział się, że Diao odwiedził także łaźnię Czerwona Stolica.
Najwyraźniej rzeczywiście bardzo się starał zdobyć informacje. Chen kiwnął głową, popijając wino. Jeżeli człowiek z Fujianu był poszukującym Wen członkiem Latających Siekier, Diao mógł być związany z konkurencyjną organizacją. Trzecią stroną, jak sugerowała inspektor Rohn.
– Dziękuję, Gu. Wykonałeś wspaniałą pracę.
– Niech pan nie przesadza, starszy inspektorze Chen. Uznał mnie pan za przyjaciela, a dla przyjaciela gotów jestem pozwolić, by sztylety przeszyły moje żebra. – Poczerwieniał na twarzy i uderzył się w pierś pięścią. Chen nie spodziewał się zobaczyć takiego gestu w gabinecie karaoke.
Kiedy Meiling wróciła z Białą Chmurą, otworzono następną butelkę mao tai.
Gu wciąż wznosił toasty „za wielkie osiągnięcia i wspaniałą przyszłość starszego inspektora Chena". Meiling przyłączyła się do życzeń. Klęcząca przy stole Biała Chmura wciąż dolewała mao tai do czarek.
Chen nie pamiętał, ile wypił. Czuł wdzięczność za takie uznanie i zaczął się godzić ze statusem uzyskanym w Dynastii.
Kiedy Meiling wyszła na chwilę, wykorzystał sytuację i zapytał Gu:
– Czy Li Gouhua tu bywa?
– Sekretarz partii z pańskiej komendy? Nie, nie tutaj. Ale jeden z jego krewnych ma bar w bardzo dobrym miejscu. Powiedział mi o tym Najstarszy Brat Niebieskich.
– O, naprawdę?! – To, że szwagier Li ma bar, nie było niczym nowym, ale Gu wymienił jako źródło informacji właśnie Najstarszego Brata Niebieskich. To budziło niepokój. Do tej pory Chen uważał sekretarza Li nie tylko za wzór poprawności partyjnej, ale także za swojego mentora.
Czy właśnie dlatego Li tak bardzo nie chciał pozwolić mu prowadzić śledztwo związane z triadami? I czy dlatego też nalegał, aby przydzielić do współpracy Qiana?
– Mogę dowiedzieć się dla was jeszcze więcej, starszy inspektorze.
– Dziękuję, Gu.
Meiling wróciła do apartamentu. Zabrzmiała nowa melodia. Tym razem tango. Biała Chmura klęcząca z czarką w dłoni spojrzała na Chena. Na jej bosej stopie błyszczała mała plamka krwi. Może wielkiego królewskiego węża? Poczuł ochotę, żeby znów z nią zatańczyć.
Nie był pijany, a w każdym razie nie aż tak, jak Li Bai z czasów dynastii Tang, który przy księżycu pisał o tańcu z własnym cieniem. W chwili samotności Li Bai musiał cieszyć się odurzeniem, pozwalającym mu zerwać na jakiś czas z monotonią życia. Ucieczka, choćby tylko chwilowa, wydawała się tej nocy w Dynastii bardzo pożądana.
Starszy inspektor Chen zauważył, że Meiling spogląda na zegarek. Pomyślał, czy nie poprosić ją, żeby poszła do domu sama. Wstał jednak i się pożegnał.
Detektyw Yu zamrugał w półmroku pokoju obudzony chrapliwym, przeciągłym dźwiękiem.
Kiedy otrząsał się ze snu, odgłos powtórzył się kilkakrotnie w oddali. Yu wciąż jeszcze nie doszedł do siebie i miał wrażenie, że niesamowity dźwięk dobiega z innego świata. Czy to biała sowa? Zapewne nie była rzadkim ptakiem w tym rejonie. Sięgnął po zegarek. Za dwadzieścia szósta. Szare światło świtu zaczynało przeciskać się przez plastikowe żaluzje.
Pohukiwania białej sowy, według ludowych wierzeń, to zła wróżba, zwłaszcza jeżeli jako pierwsze słyszało się je rankiem.
W Yunnanie razem z Peiqin niekiedy budzili się wśród świergotu nieznanych ptaków. Inne dni. Inne ptaki. Po deszczowej i wietrznej nocy zbocze za ich oknem pokrywały strącone płatki kwiatów. Znowu zatęsknił za Peiqin.
Przecierając oczy, starał się otrząsnąć z wrażenia wywołanego przez pohukiwanie sowy. Nie miał powodu przypuszczać, że dzień okaże się zły.
Starszy inspektor Chen, rozmawiając z nim, zastanawiał się, jakie jest prawdopodobieństwo, że Latające Siekiery podejmą jakieś desperackie kroki. Sprawa była niepokojąca, ale łatwa do zrozumienia.
Przy tak wielkich dochodach z przemytu ludzi, gang mógł podejmować wszelkie możliwe próby, aby porwać Wen – albo na własną rękę, albo przez swoje układy – i nie dopuścić, by jej mąż złożył zeznania. Zaczął dzwonić telefon. Wyświetlił się miejscowy numer. Telefonował dyrektor Pan. Pierwszy kontakt od wypadku z zatruciem pokarmowym.
– Wszystko w porządku?
– Całkowicie. Wczoraj wieczorem podejmowałem gościa w łaźni w wiosce Tingjiang. I zobaczyłem Zhenga Shiminga; grał w madżonga z paroma łobuzami.
– A kim jest Zheng Shiming?
– Członkiem Latających Siekier. Dwa albo trzy lata temu robił interesy z mężem Wen, Fengiem.
– Ciekawe. Powinniście zadzwonić do mnie wczoraj wieczorem.
– Nie jestem policjantem. Wtedy nie skojarzyłem Zhenga z waszym śledztwem – odparł Pan. – Może jeszcze nie wszystko stracone. Rozgrywka madżonga czasami trwa całą noc. Założę się, że jeśli pojedziecie tam zaraz, jeszcze go zastaniecie. Ma czerwony motocykl. Hondę.
– Już się zbieram – odparł Yu. – Wiecie coś jeszcze o Zhengu?
– W ubiegłym roku wsadzono go za hazard. Właśnie wyszedł warunkowo na leczenie. Gra w madżonga jest naruszeniem warunku zwolnienia. – Pan umilkł i dodał po chwili: – Aha, słyszałem też historyjki o Zhengu i Wesołej Wdówce Shou, właścicielce łaźni. Uwielbia splatać swoje nogi z Zhenga.
– Rozumiem. – To dlatego Pan zadzwonił tak wcześnie rano. Cwana bestia. Po całej nocy przy madżongu wizyta o wpół do siódmej rano powinna zaskoczyć Zhenga.
– Jeszcze jedno. Nie rozmawialiśmy ze sobą, detektywie Yu.
– Oczywiście. Dziękuję.
– To ja dziękuję. Gdybyście mnie nie uratowali, to hotelowe jedzenie pewnie by mnie zabiło.
Detektyw Yu przestał już być rozczarowany tym, że miejscowa policja ukrywa przed nim informacje. Kogoś takiego jak Zheng raczej trudno przeoczyć. Postanowił pojechać do wioski Tingjiang bez kontaktowania się z sierżantem Zhao. Po chwili namysłu wziął ze sobą pistolet.
Wioska znajdowała się w odległości niespełna piętnastu minut marszu. Aż nie do wiary, że jest w niej publiczna łaźnia. Zaiste koło fortuny obraca się bez przerwy w świecie czerwonego pyłu – czyli zwykłych ludzi – w tył i w przód. Renesans popularności łaźni w latach dziewięćdziesiątych w mniejszym stopniu wynikał z nostalgii starych ludzi, a w większym z nowego rodzaju usług. Tu nowobogaccy mogli poczuć satysfakcję, że płacą i wymagają. Niemal wszystkiego. Detektyw Yu czasami otrzymywał meldunki o nieprzyzwoitych usługach świadczonych w łaźniach. W tym rejonie musiało być trochę bogatych klientów, ponieważ do Fujianu napływały pieniądze z zagranicy.
Читать дальше