Staliśmy na tle purpurowego królewskiego rododendrona i śnieżnych kamelii. Robin opierała się o mnie, a ja otoczyłem rękoma jej talię. Tego dnia miała na sobie obcisłe dżinsy i biały golf, który podkreślał jej kształty. Pod wpływem słońca jej kasztanowe długie kręcone włosy przypominały miedziane winogrona. Uśmiechała się szeroko, pokazując idealny półksiężyc białych zębów. Ciemne, żywe, wesołe oczy zdobiły jej twarz w kształcie serca.
Po raz nie wiem który pomyślałem, że Robin jest piękną kobietą o złotym sercu. Jej głos sprawiał mi równocześnie rozkosz i ból.
– Kupiłam ci jedwabne kimono, Alex. Szarobłękitne. Będzie pasowało do twoich oczu.
– Nie mogę się doczekać dnia, w którym je zobaczę. Kiedy wracasz do domu?
– Za jakiś tydzień, kochanie. Produkują tu ogromnie dużo instrumentów. Chcą, abym je sprawdziła.
– A zatem wszystko w porządku?
– Oczywiście. Jednak ty wydajesz się jakiś roztargniony. Czy coś się stało?
– Nie. Może tylko przez telefon robię takie wrażenie.
– Nie ukrywasz czegoś przede mną, kochanie?
– Nie. Wszystko w porządku. Tęsknię za tobą, to wszystko.
– Jesteś na mnie zły, prawda? Że tak długo nie wracam.
– Nie. Naprawdę nie. Wiem, że ten wyjazd jest dla ciebie ważny. Zostań tam tak długo, jak trzeba.
– Wiesz, wcale się nie bawię tak dobrze, jak sądzisz. Przez pierwszych parę dni rzeczywiście serdecznie mnie przyjmowali, jednak uprzejmości się skończyły i zaczęły się interesy. Ciągle odwiedzam studia projektowe i fabryki. A na noc nikt mi nie podsuwa męskich gejsz!
– Biedactwo.
– Bardzo jestem z tego powodu nieszczęśliwa. – Roześmiała się. – Ale muszę przyznać, że to fascynujący kraj. Ludzie są tu pracowici i bardzo racjonalni. Następnym razem musisz pojechać ze mną.
– Następnym razem?!
– Skoro Billy Orleans zachwala mój instrument, Japończycy też chcą mieć taki. Moglibyśmy pojechać w czasie kwitnienia wiśni. Spodobałoby ci się. Tutejsze publiczne parki to piękne ogrody… Widziałam ogromne ponadpółtorametrowe koi. Kwadratowe arbuzy, niewiarygodne bary serwujące sushi. Ten kraj jest niesamowity, kochanie.
– Wnosząc z twojego tonu, chyba rzeczywiście…
– Alex, o co chodzi? Przestań mówić, że nic się nie stało.
– Nic się nie stało.
– Daj spokój. Czułam się taka samotna… Siedziałam sama w sterylnym pokoju hotelowym, popijałam herbatę i oglądałam Kojaka z japońskimi napisami. Pomyślałam, że rozmowa z tobą pomoże mi odżyć. Niestety, jedynie mnie zasmuciła.
– Przykro mi, kochana. Kocham cię i naprawdę jestem z ciebie dumny. Okazuje się jednak, że jestem taki sam jak inni mężczyźni: egoistyczny, seksistowski drań, przerażony twoim sukcesem i zmartwiony, że już nigdy nie będzie tak wspaniale, jak było przed twoim wyjazdem.
– Przecież nic się nie zmieni. Nasz związek jest najcenniejszą rzeczą w moim życiu. Czy kiedyś nie powiedziałeś mi, że codzienne sprawy, które zajmują nam tyle czasu, kariera i wszystko, co się z nią wiążę, stanowią jedynie wierzchnią warstwę naszej egzystencji? Najważniejsza jest miłość i przyjaźń. Zaakceptowałam tę teorię. Naprawdę w nią wierzę.
Jej głos się załamał. Zapragnąłem ją objąć, mieć blisko przy sobie. Przytulić.
– O co chodzi z tymi kwadratowymi arbuzami? – spytałem.
Roześmialiśmy się oboje i przez następne pięć minut gruchaliśmy niczym nastolatki. Mimo dzielącej nas ogromnej odległości, byliśmy szczęśliwi.
Przedtem Robin podróżowała po Japonii, jednak od kilku dni przebywała w Tokio, skąd miała wrócić do Stanów. Zapisałem sobie adres hotelu i numer jej pokoju. Przed lotem powrotnym do Los Angeles miała nocować na Hawajach i przemknął nam przez myśl pewien plan. Wsiądę w samolot, spotykamy się w Honolulu, a potem spędzamy razem tydzień na Kauai. Początkowo uznaliśmy ten pomysł za żart, lecz po chwili zaczęliśmy go omawiać całkiem poważnie. Robin obiecała zawiadomić mnie o dacie swojego wyjazdu.
– Wiesz, jakie wspomnienie trzyma mnie tu przy życiu? – Zachichotała. – Przypominam sobie wesele, na którym byliśmy ubiegłego lata w Santa Barbara.
– Hotel Biltmore, pokój 351?
– Właśnie. Podnieca mnie sama myśl o tym.
– Przestań, w przeciwnym razie nic już dziś nie zrobię.
– Przynajmniej mnie docenisz.
– Wierz mi, naprawdę cię doceniam.
Długo żegnaliśmy się, w końcu Robin się rozłączyła.
Nie wspomniałem jej, jak jestem zaangażowany w sprawę Swope’ów. Nasz związek zawsze opierał się na szczerości i otwartości, więc poczułem się jak zdrajca. Uznałem jednak, że nie powinienem jej teraz mówić o tych sprawach. Przebywała zbyt daleko ode mnie, by słuchać o okropnościach, które tylko wytrąciłyby ją z równowagi.
Próbując stłumić poczucie winy, zadzwoniłem do kwiaciarni wysyłkowej i długo tłumaczyłem, że mają na drugi koniec świata wysłać tuzin czerwonych róż.
Zadzwonił telefon. Kobieta po drugiej stronie wydawała się wstrząśnięta. Skądś znałem jej głos.
– Doktorze Delaware, potrzebuję pańskiej pomocy!
Próbowałem odgadnąć, z kim mam do czynienia. Pacjentka z dawnych lat, która przypomniała sobie o mnie w kłopotliwej sytuacji? Jeśli tak, chyba lepiej się nie przyznawać, że jej nie pamiętam. Mógłbym pogłębić jej niepokój. Postanowiłem poczekać, aż z rozmowy zorientuję się, kto to jest.
– Co mogę dla pani zrobić? – spytałem kojącym tonem.
– Chodzi o Raoula. Wpakował się w straszliwe kłopoty.
Helen Holroyd. Zdenerwowanie nieco zmieniło jej głos.
– Jakiego rodzaju kłopoty, Helen?
– Jest w więzieniu w La Viście!
– Co takiego?!
– Właśnie z nim rozmawiałam. Miał prawo do jednego telefonu. Raoul jest w strasznym stanie! Bóg jeden wie, co z nim robią! Zamknęli takiego geniusza! Jak pospolitego przestępcę! Och Boże, pomóż mi, proszę!
Rozkleiła się, co wcale mnie nie zaskoczyło. Ludzie, którzy robią wrażenie twardych, często skrywają w ten sposób kłębiące się silne, sprzeczne uczucia. Zachowanie takie określam mianem „emocjonalnej hibernacji”. Gdy z jakiegoś powodu załamią się, nie potrafią zapanować nad uczuciami.
Zaszlochała, łapiąc coraz szybciej powietrze.
– Proszę się uspokoić – nalegałem. – Wyjaśnimy tę sprawę, ale najpierw niech mi pani powie, co się właściwie stało.
Dopiero po paru minutach zapanowała nad sobą.
– Wczoraj po południu przyszli do laboratorium policjanci i poinformowali go o zabójstwie tych Swope’ów. Byłam tam, pracowałam po drugiej stronie pokoju. Raoul wysłuchał ich obojętnie. Sprawiał wrażenie, że cała sprawa w ogóle go nie obchodzi. Siedział przy komputerze i wpisywał dane aż do wyjścia policji. Pracował i pracował. Zaczęłam podejrzewać, że coś jest nie tak, bo to zupełnie do niego nie pasowało. Chyba naprawdę się zdenerwował. Gdy policjanci wyszli, chciałam z nim porozmawiać, ale kazał mi się zamknąć. Potem opuścił budynek, nikomu nie mówiąc, dokąd idzie.
– Pojechał do La Visty?
– Tak! Prawdopodobnie rozmyślał nad decyzją przez całą noc. Tak czy owak, wyjechał wcześnie rano, dotarł bowiem na miejsce około dziesiątej i zaraz wdał się w sprzeczkę. Nie jestem pewna z kim, ponieważ nie pozwolili mu ze mną zbyt długo rozmawiać, zresztą… był taki poruszony, że mówił bardzo chaotycznie. Połączyłam się z posterunkiem i rozmawiałam z szeryfem. Zamierzają zatrzymać Raoula do czasu przesłuchania przez policję Los Angeles. Nie powiedział nic więcej. Poradził, żeby zadzwonić do adwokata, i odwiesił słuchawkę. Wydał mi się pozbawiony uczuć, mówił o Raoulu jak o przestępcy. Niemal sugerował, że znajomość z Melendezem-Lynchem czyni ze mnie kryminalistkę. Sytuacja jak z powieści Kafki! Nie wiem, jak pomóc Raoulowi. Pomyślałam o panu, gdyż wspomniał kiedyś o pańskich układach w policji. Proszę mi powiedzieć, co mam robić?
Читать дальше