W owym czasie byłem psychologiem stażystą i otrzymałem tę pracę tylko dlatego, że żaden inny terapeuta nie chciał mieć nic wspólnego z nowotworami. Poza tym nikt nie miał ochoty współpracować z Raoulem Melendezem-Lynchem.
Uznałem to za okazję do przeprowadzenia fascynujących badań i zapobieżenia katastrofie w sferze emocjonalnej małych pacjentów. Gdy po raz pierwszy spotkałem Raoula i zacząłem mu mówić o swoich pomysłach, obrzucił mnie lekceważącym spojrzeniem i wrócił do lektury egzemplarza „New England Journal”.
Gdy skończyłem mówić, podniósł na mnie wzrok i oświadczył:
– Przypuszczam, że będziesz potrzebował osobnego gabinetu.
Początek współpracy był nie najlepszy, lecz z czasem Melendez-Lynch docenił znaczenie konsultacji psychologicznej. Wierciłem mu dziurę w brzuchu, by stworzyć prawdziwy oddział. Chciałem, by każdy moduł miał dostęp do okna. Tak długo marudziłem, aż Raoul uzyskał fundusze na pełnoetatową przedszkolankę oraz pracownika społecznego, który zajmował się rodzinami. Dostałem też spory limit godzin na rejestrację oraz analizę komputerową danych psychologicznych. W końcu moja działalność się opłaciła. Inne szpitale musiały zrezygnować z izolacji pacjentów ze względu na problemy psychologiczne, natomiast nasze dzieci całkiem dobrze znosiły tę osobliwą kurację. Zebrałem stosy danych i opublikowałem wiele artykułów oraz monografię psychologicznych skutków terapii (Melendez-Lynch występował jako współautor). Środowisko lekarskie zaczęło poświęcać więcej uwagi wynikom badań psychologicznych niż artykułom stricte medycznym i w ciągu trzech lat Raoul zmienił się w entuzjastycznego zwolennika opieki psychologicznej, stał się nieco bardziej… ludzki.
Zaprzyjaźniliśmy się, chociaż nie była to przyjaźń zbyt głęboka. Czasami rozmawialiśmy o jego dzieciństwie. Jego rodzina, pochodząca z Argentyny, uciekła z Hawany łodzią rybacką, gdy Castro znacjonalizował ich plantację i większą część majątku. Okazało się, że wujowie Raoula i większość kuzynów ukończyli studia medyczne, a niektórzy nawet uzyskali tytuł profesorski. (Wszyscy byli dystyngowanymi dżentelmenami poza kuzynem Ernestem, który okazał się „komunistyczną świnią”. Również był lekarzem, ale porzucił rodzinę i swój zawód, stając się radykałem, mordercą. Mimo że „tysiące głupców” czciło go jako Che Guevare, dla Raoula pozostał „nikczemnym kuzynem Ernestem”, czarną owcą rodziny).
Choć Melendez-Lynch odnosił wspaniałe sukcesy na polu zawodowym, jego życie osobiste stanowiło prawdziwą klęskę. Fascynował kobiety, lecz tylko do czasu, gdyż w końcu każdą z nich odstręczał jego obsesyjny charakter. Cztery kobiety zaryzykowały małżeństwo i wytrwały w nim przez jakiś czas; Raoul spłodził jedenaścioro dzieci. Większości z nich nigdy nie widział.
Skomplikowany i trudny człowiek.
Teraz siedział na plastikowym krześle w ponurym biurze i próbował udawać macho, mimo że z bólu pękała mu głowa.
– Chciałbym się spotkać z tym chłopcem – odezwałem się.
– Oczywiście. Jeśli masz ochotę, mogę cię przedstawić natychmiast.
Gdy wstawał, do pomieszczenia weszła Beverly Lucas.
– Dzień dobry, panowie – powiedziała. – Alex… Jak miło cię widzieć.
– Cześć, Bev.
Podniosłem się i na moment przytuliłem ją do siebie.
Wyglądała dobrze, chociaż wydawała się znacznie szczuplejsza, niż pamiętałem. Przed laty znałem ją jako wesołą, pełną entuzjazmu i chyba jeszcze erotycznie nierozbudzoną praktykantkę. W szkole średniej była zapewne pulchniutka. Teraz dobiegała trzydziestki i z beztroskiej dziewczyny zamieniła się w dojrzałą kobietę. Była drobna i ładna, miała zaróżowione policzki i włosy w kolorze słomy, zakręcone w długie miękkie loki. Na okrągłej, nietkniętej przez makijaż twarzy zwracały uwagę piękne orzechowe oczy o kształcie spodeczków. Nie nosiła biżuterii, ubrana była prosto – w długą do kolan granatową spódnicę, kraciastą błękitno-czerwoną bluzkę z krótkimi rękawami, zwykłe mokasyny. Wielką torebkę delikatnie postawiła na biurku.
– Zeszczuplałaś – zauważyłem.
– Biegam na długie dystanse.
– Imponujące hobby.
– Bieganie pomaga mi się skupić. – Usiadła na krawędzi biurka. – Co cię do nas sprowadza po tylu latach?
– Raoul prosił mnie o pomoc w sprawie Swope’ów.
Nagle spoważniała, jakby przybyło jej kilka lat. Z wymuszoną uprzejmością mruknęła:
– Powodzenia.
Raoul wstał i zaczął tłumaczyć.
– Alex Delaware jest ekspertem w dziedzinie psychospołecznej opieki nad dziećmi z nowotworami złośliwymi…
– Raoul – przerwałem mu – może niech Beverly wprowadzi mnie w tę sprawę. Nie musisz marnować swojego cennego czasu.
Popatrzył na zegarek.
– Tak. Rzeczywiście. Przekażesz mu – zwrócił się do Beverly – najdrobniejsze szczegóły, dobrze?
– Oczywiście, panie doktorze – odparła z przekąsem.
– Mam cię przedstawić Woody’emu?
– Nie trudź się, Raoul. Beverly na pewno ze wszystkim sobie poradzi.
Spojrzał na nią, a potem ponownie na zegarek.
– No dobrze, idę. Zadzwoń, jeśli będziesz mnie potrzebował.
Zdjął z szyi stetoskop i odszedł, machając nim.
– Przepraszam – powiedziałem, gdy zostaliśmy sami. – Nie przejmuj się, Raoul to straszny dupek. Jesteś już drugą osobą, którą dziś rano zdenerwował.
– Będzie ich znacznie więcej przed zachodem słońca. Kim była pierwsza?
– Nona Swope.
– Ach, panna Swope. Obrażona na cały świat.
– Pewnie sytuacja jest dla niej trudna – stwierdziłem.
– Niewątpliwie – zgodziła się Beverly. – Sądzę jednak, że stała się taką panną dużo wcześniej, zanim jej brat zachorował. Próbowałam nawiązać z nią jakiś kontakt… z całą rodziną… Niestety, nie otworzyli się przede mną. Oczywiście – dodała z goryczą – tobie się to uda.
– Bev, nie jestem cudotwórcą. Raoul nie wspominał o wcześniejszych próbach… A ja tylko chciałem oddać przyjacielowi przysługę. Rozumiesz?
– Powinieneś lepiej wybierać przyjaciół…
Nie odpowiedziałem, czekałem, aż przemyśli sobie własne słowa.
Moja metoda zadziałała.
– Ojej, Alex, przepraszam. Ale z Raoulem nie sposób pracować, zupełnie nie dostrzega starań innych, wpada w złość, gdy coś idzie nie po jego myśli. Złożyłam podanie o przeniesienie, ale póki nie znajdą frajera na moje miejsce, nie wypuszczą mnie stąd.
– Nikt nie jest w stanie wykonywać tego typu pracy przez dłuższy czas – zauważyłem.
– Doskonale o tym wiem! Życie jest zbyt krótkie. Dlatego zaczęłam biegać. Przychodzę do domu kompletnie wypalona, wyprana z emocji… Dopiero po paru godzinach joggingu zaczynam na nowo egzystować.
– Wyglądasz świetnie.
– Tak? Zaczęłam się już martwić, że zbytnio schudłam. Ostatnio straciłam apetyt… Och, cholera, za bardzo się skupiam na sobie. A przecież otaczają mnie ludzie, którzy mają prawdziwe kłopoty.
– Człowiek powinien o siebie dbać.
– Staram się tak właśnie myśleć. – Uśmiechnęła się i wyjęła notes. – Przypuszczam, że oczekujesz psychospołecznej opinii na temat Swope’ów.
– Przydałaby się.
– Cóż, zacznijmy od tego, że to są bardzo dziwni ludzie. Matka nigdy się nie odzywa, ojciec mówi przez cały czas, a siostra chłopca szczerze nienawidzi rodziców.
– Skąd o tym wiesz?
– Widzę, jak na nich patrzy. Dziewczyna rzadko bywa w szpitalu, a gdy już przyjdzie, pozornie nie poświęca Woody’emu szczególnej uwagi. Wpada o dziwnych godzinach: późno w nocy albo bardzo wcześnie rano. Pielęgniarki z nocnego dyżuru mówią, że przeważnie tylko siedzi i patrzy na chłopca. Zresztą on wtedy i tak zazwyczaj śpi. Raz na jakiś czas Nona wchodzi do modułu i czyta dziecku książkę. Jej ojciec również niewiele zajmuje się malcem. Lubi poflirtować z pielęgniarkami i stale się wymądrza, jakby pozjadał wszystkie rozumy.
Читать дальше