Iain Banks - Most

Здесь есть возможность читать онлайн «Iain Banks - Most» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1998, ISBN: 1998, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Триллер, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Most: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Most»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Most nie ma końca, na jego wielu poziomach żyją ludzie, a jednym z nich jest wyłowiony z rzeki John Orr. Bohater cierpi na amnezję i opowiada lekarzowi swoje dziwne sny. Jednak autor przenosi nas nagle i stajemy się świadkami życia pewnego dość przeciętnego Szkota. Cóż jest dalej? Wszystko zaczyna się mieszać i nie jesteśmy pewni o czyim śmie właśnie czytamy i co tak naprawdę jest snem a co rzeczywistością. Powieść Banks’a jest hybrydą łączącą w sobie obyczajową historię, fantastykę oraz jednocześnie jej parodię. To literacki eksperyment zabawa stylem, językiem i wyobraźnią.

Most — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Most», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Jest pan całkowicie pewien, że to właściwe piętro? Windziarz sprawdza wskaźnik pięter, uderzając w tarczę artretyczną pięścią.

— Bardziej być nie mogę, proszę pana.

Wygrzebuje z kieszeni okulary i znowu zerka na wskaźnik. Eksplozja wśród szczątków rur i wiązarow wzbija w górę kłąb czarnego dymu i iskier; strażacy znajdujący się nieopodal rzucają się na posadzkę. Jakiś mężczyzna w wysokim kasku i jasnożółtym uniformie spostrzega nas i macha tubą. Przechodzi nad ciałami na noszach i zbliża się do nas.

— Hej, wy tam! — krzyczy. — Co u licha tutaj robicie? Szabrownicy? Wampiry? Co? Wynoście się stąd natychmiast!

— Szukam Trzeciego Archiwum Miejskiego i Biblioteki Dokumentów Historycznych — wyjaśniam spokojnie.

Strażak macha tubą w stronę rozgardiaszu za swoimi plecami.

— My też, idioto! A teraz wypierdakaj!

Dźga tubą w kierunku mojej piersi i odchodzi jak burza, potykając się o jedno z ciał na noszach, a potem podbiega do mężczyzn manewrujących olbrzymią pompą, by nimi kierować. Patrzymy na siebie ze starym windziarzem. Zamyka drzwi.

— Ordynarny dupek, co?

— Rzeczywiście sprawiał wrażenie trochę zdenerwowanego.

— Na pomost kolejowy, proszę pana?

— Hm? Och, tak, proszę.

Gdy zjeżdżamy, znowu kurczowo trzymam się stukoczącej mosiężnej poręczy.

— Ciekawe, co się stało z biblioteką? Staruszek wzrusza ramionami.

— Bóg jeden wie, proszę pana. Na tych wyższych poziomach wydarzają się różne dziwne rzeczy. Część z tych, które widziałem… — Kręci głową, gwiżdże przez zęby. — Zdziwiłby się szanowny pan.

— Tak — przyznaję ponuro — pewnie tak.

Po południu w klubie rackets wygrywam jeden mecz, przegrywam drugi. Samoloty i ich dziwne sygnały są jedynym tematem rozmów; większość ludzi w klubie — wszyscy bez wyjątku będący przedstawicielami wolnych zawodów i urzędnikami — uważają ów przelot za niczym nie usprawiedliwioną zniewagę, z którą Coś Trzeba Zrobić. Pytam dziennikarza prasowego, czy słyszał o strasznym pożarze na poziomie, na którym powinna się znajdować Trzecia Biblioteka Miejska, ale on nie słyszał nawet o samej bibliotece. Sprawdzi to.

Potem dzwonię do Działu Napraw i Konserwacji i mówię im o telewizorze oraz telefonie. Jem w klubie, a wieczorem idę do teatru; banalny spektakl o córce sygnalisty zakochanej w turyście, który — jak się okazuje — jest synem dyrektora kolei, jest zaręczony i chce się po raz ostatni zabawić. Wychodzę po drugim akcie.

W domu, gdy się rozbieram, z kieszeni płaszcza wypada zgnieciony kawałek kartki. To poplamiony schemat, który narysowała dla mnie recepcjonistka, żeby mi pokazać drogę do biura doktora Joyce’a. Wygląda następująco:

Wpatruję się weń, czując nieokreślony niepokój. W głowie mi się kręci, mam wrażenie, że pokój się przewraca, jak gdybym nadal przebywał w rozpadającej się windzie w kształcie L ze starym windziarzem wykonującym kolejny nieprzewidziany i niebezpieczny manewr w szybie. Przez moment czuję, że moje myśli telepią się, mieszają jak sygnały dymne ciągnące się za eskadrą samolotów tego rana (i przez chwilę, oszołomiony, chwiejąc się, mam wrażenie, że sam jestem mętny i bezpostaciowy, niczym coś chaotycznego i amorficznego, jak mgły, które snują się wśród sękatej gmatwaniny elementów wysokiego mostu, niczym pot pokrywając warstwy starej farby na jego dźwigarach i belkach).

Dzwoni telefon, wyrywając mnie z tej dziwnej chwili zadumy; podnoszę słuchawkę, by usłyszeć te same niezwykłe sygnały po drugiej stronie linii.

— Halo? Halo? — mówię. Żadnej reakcji.

Odkładam słuchawkę. Telefon znowu dzwoni i znowu dzieje się to samo. Tym razem nie kładę słuchawki na widełki; zakrywam ją poduszką. Nawet nie próbuję włączać telewizora — wiem, co zobaczę.

Gdy ruszam ku łóżku, uświadamiam sobie, że wciąż trzymam w dłoni kawałek papieru. Wrzucam go do pojemnika na śmieci.

Część trzecia

Za mną leży pustynia, przede mną morze. Złocista i niebieskie — spotykają się jak konkurencyjne tryby czasu. Jedno poruszało się gwałtownie, iskrząc się w dolinach i na grzbietach, buchając bielą i opadając, uderzając w piaszczysty szelf, i ten pływ niczym oddech… Druga przemieszczała się wolniej, lecz równie pewnie; wysokie, nacierające fale piasku nanoszone na nieużytki czeszącą ręką niewidocznego wiatru.

Między tą dwójką, na wpół zatopioną przez siebie, zrujnowane miasto.

Wytarte zarówno przez piasek, jak i wodę, złapane niczym coś miękkiego między dwa zazębiające się żelazne koła, kamienne miasto poddane siłom wiatru.

Byłem sam. Szedłem w skwarze południa — biała zjawa przepływająca przez poprzewracane resztki roztrzaskanych budowli. Mój cień znajdował się u moich stóp, pode mną; niewidzialny.

Różowoczerwone płyty były nierówne i poprzekrzywiane. Większość ulic znikła, dawno temu przysypana miękkimi pełzającymi piaskami. Rozbite łuki, zwalone nadproża i ściany zaścielały piaskowe zbocza; na żłobkowanym jak muszla brzegu morza kolejne kamienne bloki, omiatane przez fale, łamały ich nadchodzące linie. Trochę dalej w głąb morza z wody wyrastały przechylone wieże oraz fragment łuku, oblizywane przez fale, niczym kości topielca.

Na wygładzonych kamieniach nad pustymi drzwiami i wypełnionymi piaskiem oknami zobaczyłem fryzy z postaciami i symbolami. Przyjrzałem się uważnie tym na wpół czytelnym obrazom, próbując je odszyfrować. Nawiewany przez wiatr piasek ścierał części ścian i belek, aż w końcu grubość kamienia stała się mniejsza od głębokości wyrytych symboli; niebieskie niebo przeświecało przez krwistoczerwoną skałę.

— Znam to miejsce — powiedziałem do siebie. — Znam was — doda łem do milczących szczątków.

W pewnym oddaleniu od ruin miasta stał wielki posąg. Mężczyzna, którego przedstawiał, o krępym tułowiu i z głową chyba trzy lub nawet cztery razy większą od naturalnej, stał ukośnie do linii łączącej obmywaną falami plażę z centrum milczących ruin. Ramiona posągu odpadły lub zostały odłupane dawno temu, a ich kikuty zagłaskane przez wiatr i piasek. Wygląd jednej strony potężnego ciała i głowy wskazywał na długotrwałe działanie oczyszczającego wiatru, ale z przodu i z drugiej strony szczegóły postaci były nadal widoczne; nagi tors, duży brzuch, pierś obwieszona łańcuchami, klejnotami i grubymi jak lina naszyjnikami, wielka głowa — łysa, lecz zwieńczona koroną, ucho rozciągnięte przez kolczyki, nos nabity ozdobnymi ćwiekami. Na tej zniszczonej przez czas twarzy malował się wyraz, którego — podobnie jak wyrytych symboli — nie potrafiłem określić; może okrucieństwo, może gorycz, a może bezlitosne lekceważenie wszystkiego z wyjątkiem piasku i wiatru.

— Mock? Mocca?

Patrząc na wyłupiaste kamienne oczy, uświadomiłem sobie, że szeptem zadaję sobie te pytania. Olbrzym nie pośpieszył z pomocą. Imiona również giną, aczkolwiek powoli; najpierw zmieniane, potem skracane, wreszcie zapominane.

Na plaży przed miastem, w pewnej odległości od rzucającego kamienne spojrzenia posągu, znalazłem mężczyznę. Był drobny, ułomny i zgarbiony. Stał zanurzony po kolana w płytkiej wodzie, fale obmywały ciemne łachmany, które miał na sobie; okładał powierzchnię wody ciężkim biczem z łańcuchów, przeklinając przez cały czas.

Głowa pochyliła mu się pod naporem zdeformowanego karku; długie i brudne włosy sięgały ciasnymi splotami pluskających fal; od czasu do czasu długie pasmo plwociny niczym szaro-biały pęk wylatujący ze środka tej ciemnej bryły spadało ku wodzie i odpływało.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Most»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Most» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Iain Banks - Der Algebraist
Iain Banks
Iain Banks - L'Algébriste
Iain Banks
Iain Banks - A barlovento
Iain Banks
Iain Banks - Inversiones
Iain Banks
Iain Banks - El jugador
Iain Banks
Iain Banks - Dead Air
Iain Banks
Iain Banks - The Algebraist
Iain Banks
Отзывы о книге «Most»

Обсуждение, отзывы о книге «Most» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x