Pomyślał przez chwilę.
– Kiedy aresztowali mnie za tę sprawę w Carmel.
– Morderstwo Croytonów w dziewięćdziesiątym dziewiątym?
– Zgadza się. Wszystkie dowody zabrali z mojego domu w Seaside.
Dance zmarszczyła brwi.
– Wątpię. Dowodów za dobrze się pilnuje. Nie, wybrałabym bardziej wiarygodny scenariusz: sądzę, że młotek skradziono niedawno. Gdzie jeszcze ktoś mógłby znaleźć pański młotek? Ma pan w stanie jakąś nie ruchomość?
– Nie.
– A krewnych czy przyjaciół, którzy mogliby mieć pańskie narzędzia?
– Właściwie nie.
Nie była to jednoznaczna odpowiedź na proste pytanie; bardziej wykrętna niż „nie przypominam sobie”. Dance zauważyła, że przy słowie „krewnych” Pell położył na stole dłonie o długich i czystych paznokciach. Gest odbiegał od jego typowego zachowania. Niekoniecznie sygnalizował kłamstwo, lecz wyraźnie świadczył, że Pell przeżywa stres. Pytania wzbudziły w nim niepokój.
– Danielu, czy ma pan rodzinę w Kalifornii?
Po krótkim wahaniu, słusznie dochodząc do wniosku, że ma do czynienia z osobą, która prześwietli na wylot każdą uwagę, powiedział:
– Została tylko ciotka. Mieszka w Bakersfield.
– Nosi nazwisko Pell?
Kolejna pauza.
– Tak… Chyba ma pani rację, agentko Dance. Założę się, że policja szeryfa, kiedy nie udała jej się sprawa Herrona, wykradła młotek z jej domu i podrzuciła go do studni. To oni za tym stoją. Może z nimi pani porozmawia?
– No dobrze. Zastanówmy się nad portfelem. Skąd mógł się wziąć?… Mam myśl. A jeżeli to w ogóle nie jest portfel Roberta Herrona? Jeżeli ten zły gliniarz, o którym mówimy, po prostu kupił portfel, kazał wytłoczyć w skórze inicjały R. H., a potem razem z młotkiem ukrył go w studni? To się mogło zdarzyć w zeszłym miesiącu. Albo na wet w zeszłym tygodniu. Co pan o tym sądzi, Danielu?
Pell opuścił głowę – nie widziała jego oczu – i nie odpowiedział.
Wszystko toczyło się zgodnie z jej planem.
Dance zmusiła go, by wybrał bardziej wiarygodną wersję wydarzeń na dowód swojej niewinności, a następnie wykazała, że w ogóle nie jest wiarygodna. Żadna rozsądna ława przysięgłych nie uwierzyłaby w to, że policja sfabrykowała dowody i wykradła narzędzia z domu setki kilometrów od miejsca zbrodni. Pell zdał sobie sprawę z popełnionego błędu. Właśnie wpadał w potrzask.
Szach i mat…
Serce zabiło jej mocniej. Spodziewała się, że za chwilę usłyszy z jego ust propozycję ugody.
Ale się myliła.
Pell otworzył oczy i utkwił w niej nienawistne spojrzenie. Całym ciałem rzucił się w jej stronę i gdyby nie łańcuchy przykuwające go do metalowego krzesła, które było przyśrubowane do podłogi, zatopiłby zęby w jej szyi.
Odsunęła się raptownie, tłumiąc okrzyk zaskoczenia.
– Przeklęta dziwko! Och, już rozumiem. Ty też jesteś z nimi w zmowie! Jasne, jasne, trzeba wszystko zwalić na Daniela. Zawsze moja wina! Łatwy ze mnie cel. Przychodzisz porozmawiać ze mną jak z dobrym znajomym, zadajesz parę pytań. Chryste, jesteś taka sama jak cała reszta!
Poczuła, jak serce wali jej ze strachu. Szybko się jednak przekonała, że kajdanki są dobrze umocowane i Pell nie może jej dosięgnąć. Odwróciła się do lustra, za którym funkcjonariusz obsługujący kamerę z pewnością zerwał się na równe nogi, gotów przybiec na pomoc. Lekko pokręciła głową. Musiała zobaczyć, jak to się skończy.
Nieoczekiwanie atak wściekłości minął i Pell w mgnieniu oka odzyskał spokój. Odchylił się na krześle, odetchnął i znów przyjrzał się Dance.
– Ma pani trzydzieści kilka lat. Jest pani nawet trochę ładna. Wygląda mi pani na normalną, więc mogę dać głowę, że w pani życiu jest mężczyzna. Albo był. – Trzeci raz zerknął na pierścionek z perłą.
– Jeśli nie podoba się panu moja teoria, rozważmy inną. Zastanów my się, co się naprawdę stało z Robertem Herronem.
Jak gdyby w ogóle jej nie słysząc, ciągnął:
– I ma pani dzieci, prawda? Na pewno. Nie da się ukryć. Proszę mi coś o nich powiedzieć. Proszę mi opowiedzieć o swoich pociechach. Nie wielka różnica wieku, założę się, że nie są zbyt duże.
Jego słowa wytrąciły ją z równowagi i natychmiast pomyślała o Maggie i Wesie. Ale ze wszystkich sił starała się nie reagować. Przecież nie wie, że mam dzieci. Niemożliwe. A zachowuje się, jakby był tego pewien. Czyżby zauważył coś w moim zachowaniu? Coś, co mu powiedziało, że jestem matką?
Przyglądają się nam równie uważnie jak my im…
– Niech pan posłucha, Danielu – odrzekła, panując nad głosem. – Gniew w niczym nie pomoże.
– Za murami mam przyjaciół. Są mi co nieco winni. Chętnie złożą pani wizytę. Albo pochodzą za pani mężem i dziećmi. Tak, ciężko jest być gliną. Pociechy dużo czasu spędzają same, prawda? Na pewno bardzo by się ucieszyły, gdyby ktoś chciał się z nimi pobawić.
Dance bez drgnienia powieki wytrzymała jego spojrzenie.
– Mógłby mi pan opowiedzieć o swoich związkach z tym więźniem w Capitoli?
– Owszem, mógłbym. Ale nie opowiem. – W jego beznamiętnym głosie zabrzmiała nutka kpiny, jak gdyby dawał jej do zrozumienia, że jak na profesjonalistkę niezbyt starannie sformułowała pytanie. Cicho dodał: – Chyba powinienem już wrócić do celi.
Alonzo „Sandy” Sandoval, prokurator okręgu Monterey, był przystojnym, zażywnym mężczyzną o bujnych czarnych włosach i sumiastym wąsie. Siedział w swoim gabinecie piętro nad aresztem, przy zasłanym dokumentami biurku.
– Cześć, Kathryn. I jak tam nasz gagatek… walnął się w pierś, krzycząc mea culpa!
– Niezupełnie. – Dance usiadła, zaglądając do kubka z kawą, który zostawiła na biurku. Powierzchnię pokrył kożuch śmietanki w proszku. – Oceniam to… chyba jako jedno z najmniej udanych przesłuchań wszech czasów.
– Wyglądasz na nieźle rozdygotaną, szefowo – odezwał się niewysoki, lecz mocno zbudowany młody człowiek o piegowatej twarzy i kręconych rudych włosach, ubrany w dżinsy, T-shirt i kraciastą kurtkę sportową. Strój TJ-a można było uznać za niekonwencjonalny jak na agenta CBI – Biuro Śledcze Kalifornii uchodziło za najbardziej konserwatywną instytucję organów ścigania w stanie – ale prawie wszystko w nim było niekonwencjonalne. TJ Scanlon miał około trzydziestki, mieszkał sam na wzgórzach Carmel Valley, a jego rozpadający się dom przypominał dioramę z muzeum kontrkultury przedstawiającą życie w Kalifornii w latach sześćdziesiątych. TJ wolał pracować samotnie, prowadząc w pojedynkę obserwacje i operacje pod przykryciem, mimo że według standardów biura większość zadań wykonywały pary agentów. Ale stały partner Dance wyjechał właśnie do Meksyku w sprawie ekstradycji, więc TJ skwapliwie skorzystał z okazji, by zobaczyć Syna Mansona.
– Nie jestem rozdygotana. Raczej zaciekawiona. – Opowiedziała, że do pewnego momentu przesłuchanie przebiegało dobrze, gdy nagle Pell ją zaatakował. Zauważywszy sceptyczne spojrzenie TJ-a, przyznała: Zgoda, może jestem odrobinę rozdygotana. Już nieraz słyszałam groźby.
Ale on groził mi w najgorszy sposób.
Najgorszy? zainteresował się młody Juan Millar, wysoki i śniady detektyw z MCSO – Biura Szeryfa Okręgu Monterey – którego siedziba znajdowała się niedaleko sądu.
– Groził mi spokojnie – wyjaśniła Dance.
– Groził ci wesoło – uzupełnił TJ. – Kiedy przestają wrzeszczeć i zaczynają mówić szeptem, wiadomo, że szykują się kłopoty.
Читать дальше