Chwila wahania.
– Nie.
Gordon zrozumiał, co to znaczy; Taggert nie żył.
– Dostałem hasło o tramwaju na pokładzie statku – ciągnął Schumann. – Taggert znał to samo hasło, ale Morgan nie. Jak to możliwe?
– Wysłałem hasło swoim ludziom na statku. Równocześnie zostało przekazane tam, gdzie teraz jesteś. Miał je odebrać Morgan.
– Czyli wiadomość przejął Taggert, a Morganowi wysłał inną. Temu szpiegowi z Ligi Niemiecko-Amerykańskiej nie udało się nic nadać. To nie on. Kto więc mógł to zrobić? Kto jeszcze znał hasło?
Gordonowi natychmiast przyszły na myśl dwa nazwiska. Będąc przede wszystkim żołnierzem, wiedział, że dowódca musi brać pod uwagę wszystkie możliwości. Ale młodego Andrew Avery’ego traktował jak syna. Vincenta Maniellego znał mniej, lecz nie znalazł w przeszłości młodego oficera niczego, co kazałoby wątpić w jego lojalność.
Jak gdyby czytając w myślach Gordona, Schumann spytał:
– Jak długo pracuje pan z tymi chłopcami?
– To prawie niemożliwe.
– Ostatnio „niemożliwe” ma zupełnie inne znaczenie. Kto, do diabła, znał jeszcze hasło? Tatuś Warbucks?
Gordon zastanowił się nad tym. Ale krezus Cyrus Clayborn znał plan tylko w zarysie.
– Nie wiedział nawet, że jest jakiekolwiek hasło.
– Kto więc je wymyślił?
– My, senator i ja.
Znów szum zakłóceń. Schumann milczał.
– Nie, to na pewno nie on – dodał szybko Gordon.
– Był z panem, kiedy wysyłał pan hasło?
– Nie, był w Waszyngtonie.
Gordon myślał: kiedy senator odłożył słuchawkę, mógł wysłać do Taggerta wiadomość z właściwym hasłem, polecając mu przekazać Morganowi fałszywe.
– Niemożliwe.
– Ciągle słyszę to słowo, Gordon. Jakoś do mnie nie trafia.- Posłuchaj, po pierwsze cała sprawa to był pomysł senatora. Rozmawiał z ludźmi w administracji i przyszedł do mnie.
– To znaczy, że od początku chciał mnie wrobić. Razem z tymi „ludźmi” – dodał złowrogim tonem Schumann.
Fakty przelatywały kaskadą przez głowę Gordona. Czy to możliwe? Dokąd prowadzi trop zdrady? Wreszcie Schumann rzekł:
– Niech pan rozwiąże sytuację, jak pan chce. Zamierza pan jeszcze przysłać po mnie samolot?
– Oczywiście. Masz moje słowo. Osobiście skontaktuję się ze swoimi ludźmi w Amsterdamie. Samolot będzie za jakieś trzy i pół godziny.
– Nie, musi być później. O dziesiątej wieczorem.
– Nie możemy lądować po zmroku. Korzystamy z nieużywanego pasa. Nie ma tam świateł. Ale powinno być jeszcze dość jasno wpół do dziewiątej. Może być?
– Nie. Wobec tego jutro o świcie.
– Dlaczego? Chwila ciszy.
– Tym razem go dostanę.
– Kogo?
– Zrobię to, po co przyjechałem – warknął Schumann.
– Nie, nie… nie możesz. Teraz to zbyt niebezpieczne. Wracaj do domu. Dostaniesz pracę, o której rozmawialiśmy. Zasłużyłeś sobie.
– Komandorze… słucha pan?
– Mów.
– Widzi pan, ja jestem tu, a pan tam. I nic nie może pan zrobić, żeby mnie powstrzymać, więc ta cała gadanina na nic. Niech pan załatwi samolot na jutro rano.
W drzwiach zjawiła się Ruth Willets.
– Zaczekaj – rzucił do słuchawki Gordon.
– Na razie nie ma nic o Taggercie, panie komandorze. Zadzwonią z archiwum, kiedy tylko coś znajdą.
– Gdzie jest senator?
– W Nowym Jorku.
– Jadę do niego. Zarezerwuj mi miejsce w jakimś samolocie. Wojskowym, prywatnym, wszystko jedno.
– Tak jest.
Gordon wrócił do telefonu.
– Paul, zabierzemy cię stamtąd, ale posłuchaj głosu rozsądku. Wszystko się teraz zmieniło. Zdajesz sobie sprawę z ryzyka?
Szum narastał, zagłuszając większość słów Schumanna, ale „Bykowi” Gordonowi zdawało się, że słyszy śmiech, a potem zdołał zrozumieć fragment zdania, który brzmiał „pięć do sześciu”.
Później nastała cisza, o wiele głośniejsza od zakłóceń.
W magazynie we wschodniej części Berlina (który Webber nazywał swoim, mimo że musieli wybić okno, żeby dostać się do środka) znaleźli zapas mundurów Służby Pracy Rzeszy. Webber zdjął jeden z wieszaka.
– Ach, tak jak mówiłem, do twarzy ci w niebieskoszarym. Być może miał rację, ale kolor zanadto rzucał się w oczy, zwłaszcza że z opisu Webbera wynikało, iż jego stanowisko strzeleckie w szkole Waltham będzie musiało się znaleźć w szczerym polu albo w lesie. Mundur był obcisły, gruby i ciepły. Miał mu pomóc dostać się do szkoły, ale Paul zabrał też praktyczniejszy strój: drelichowy kombinezon, ciemną koszulę i wysokie buty, w które zamierzał się przebrać przed samą robotą.
Jeden ze wspólników Webbera miał dostęp do parku samochodowego rządowych ciężarówek i uzyskawszy zapewnienie, że Webber zwróci auto tego samego dnia (nie usiłując odsprzedać go rządowi), przekazał mu kluczyki w zamian za parę kubańskich cygar produkowanych w Rumunii.
Teraz trzeba było tylko zdobyć karabin.
Paul pomyślał z początku o lombardzie niedaleko placu Listopada 1923, gdzie dostał mauzera. Nie był jednak pewien, czy właściciel nie brał udziału w intrydze Taggerta, a jeśli nawet nie był w nią zamieszany, mógł zostać aresztowany przez kripo lub gestapo, gdyby policji udało się namierzyć sklep.
Ale Webber powiedział mu, że karabiny często można znaleźć w niedużym magazynie nad Sprewą, dokąd czasem jeździł z dostawami wojskowymi.
Pojechali na północ, przedostali się na drugi brzeg rzeki przy Wullenweberstrasse, a potem skręcili na zachód w część miasta, gdzie przeważała niska zabudowa fabryk i magazynów. Webber trącił Paula w ramię, pokazując mu ciemny budynek po lewej.
– To tu, przyjacielu.
Tak jak się spodziewali, wyglądało na to, że w niedzielę nie ma tu żywego ducha. („Nawet bezbożne gnojowe koszule chcą mieć jeden dzień odpoczynku” – wyjaśnił Webber). Niestety, budynek był odsunięty od drogi i otoczony wysokim ogrodzeniem z drutu kolczastego, a przed nim rozciągał się duży parking, wskutek czego był doskonale widoczny od strony ruchliwej ulicy.
– Jak się tam…
– Spokojnie, Johnie Dillinger – odparł Webber. – Wiem, co robię. Z tyłu jest drugie wejście przy nabrzeżu dla łodzi i barek. Z ulicy go nie widać, a z tamtej strony nic nie wskazuje, że to magazyn narodowych socjalistów – nie ma żadnych orłów ani swastyk – dlatego nikogo nie zastanowi nasza wizyta.
Zaparkowali kawałek za magazynem i Webber poprowadził go aleją na południe, w kierunku rzeki. Wyszli przy kamiennym murze wznoszącym się nad brązową wodą, gdzie powietrze przesycał ostry zapach gnijących ryb. Zeszli po wykutych w kamieniu schodach na betonowe nabrzeże. Stało tu kilka przycumowanych łodzi wiosłowych. Webber wsiadł do jednej, a Paul dołączył do niego.
Odbili od brzegu i po kilku minutach dopłynęli do podobnej kei za wojskowym magazynem.
Webber przywiązał łódź, po czym ostrożnie zszedł na kamienną płytę śliską od ptasich odchodów. Paul podążył za nim. Obejrzawszy się przez ramię, dostrzegł na rzece łodzie, głównie wycieczkowe. Webber miał jednak rację; nikt nie zwracał na nich uwagi. Wspięli się po kilku stopniach i Paul zajrzał do środka przez okno. Wewnątrz nie paliły się żadne światła, tylko przez matowe świetliki sączył się przytłumiony blask słońca, ale pomieszczenie wyglądało na opuszczone. Webber wyciągnął z kieszeni kółko z kluczami i wypróbował kilka wytrychów, zanim znalazł odpowiedni. Paul usłyszał cichy szczęk. Webber zerknął na niego i skinął głową. Paul pchnął drzwi.
Читать дальше