Kurt wrócił na miejsce i rozerwał kopertę. Wyciągnął arkusze, chcąc sprawdzić, jakie informacje chcieli od nich uzyskać i czy są jakieś pytania o pacyfizm rodziców. Zaśmiał się zdziwiony.
– Popatrz – powiedział. – Na moich formularzach nic się nie wydrukowało.
– Na moich też nie.
– Na żadnym! Same czyste kartki!
– To jakiś absurd.
Wysoki blondyn przy oknie zawołał:
– Nie otwierają się. – Obejrzał się na pozostałych stłoczonych w dusznej sali. – Te okna się nie otwierają. Ani jedno.
– Ja otworzę – rzekł inny rosły młodzieniec. Ale i on sobie nie poradził. – Zabite na głucho. Ale po co? – Spojrzał przez szybę. – To nie jest zwykłe szkło. Jakieś grube.
W tym momencie Kurt poczuł słodkawą, ostrą woń benzynowych spalin płynącą z otworu wentylacyjnego nad drzwiami.
– Co to? Coś tu jest nie tak!- Zabijają nas! – wrzasnął jeden z chłopców. – Patrzcie!
– Wąż. Zobaczcie!
– Wybić, wybić szybę!
Wysoki chłopak, który usiłował otworzyć okno, rozejrzał się po klasie.
– Dajcie mi krzesło, stół, wszystko jedno!
Ale stoły i ławki były przyśrubowane do podłogi. I choć pomieszczenie wyglądało jak zwykła klasa, nie było tu żadnych wskaźników do map, globusów, nawet kałamarzy, którymi mogliby spróbować stłuc szybę. Kilku rekrutów próbowało wyważyć drzwi, ale były z solidnego dębowego drewna i zaryglowano je od zewnątrz. Do sali wciąż napływały błękitnawe smugi spalin.
Kurt z dwoma innymi chłopcami kopali w szyby, próbując je wybić. Ale szkło było rzeczywiście grube – zbyt wytrzymałe, by dało się je rozbić bez ciężkich narzędzi. Były tu drugie drzwi, ale one także zostały szczelnie zamknięte.
– Zatkajcie czymś te otwory!
Dwaj chłopcy zerwali z siebie koszule, a Kurt z drugim rekrutem podsadzili ich. Ale ich mordercy, Ernst i Keitel, przewidzieli wszystko. Otwory wentylacyjne były obudowane grubą siatką owymiarach pół metra na metr. Gładkiej powierzchni nie sposób było zasłonić.
Chłopcy zaczynali się krztusić. Wszyscy odsunęli się od kratki i kryli się w kątach sali. Niektórzy płakali, inni się modlili.
Kurt Fischer wyjrzał przez okno. Żołnierz „do spraw rekrutacji”, który parę minut wcześniej strzelił mu gola, stał ze skrzyżowanymi ramionami, przypatrując się im spokojnie, jak gdyby oglądał harce niedźwiedzi na wybiegu w ogrodzie zoologicznym przy Budapester Strasse.
Paul Schumann miał przed oczami czarnego mercedesa, który chronił jego ofiarę.
Widział funkcjonariusza SS, który czujnie się rozglądał.
Widział, jak mężczyzna z łysiną podszedł do żołnierza, który podłączył rurę do budynku, i zaczął z nim rozmawiać, a potem zanotował coś na kartce.
Widział puste boisko, gdzie kilkunastu młodych ludzi grało w piłkę przez ostatnie minuty swojego życia.
A ponad tymi na pozór oderwanymi obrazami ujrzał coś, co je łączyło: upiorne widmo obojętnego zła. Reinhard Ernst nie był architektem wojennym Hitlera, ale mordercą niewinnych ludzi. Kierował nim prosty motyw: zebranie przydatnych informacji. Nic nie grało w tym cholernym miejscu.
Paul przesunął mauzera w prawo, w stronę mężczyzny z łysiną i żołnierza. Drugi żołnierz w szarym mundurze opierał się o furgonetkę, paląc papierosa. Dzieliła ich spora odległość, ale Paulowi zapewne udałoby się zdjąć obu. Mężczyzna z łysiną – może profesor wspomniany w liście do Hitlera – prawdopodobnie nie był uzbrojony i zapewnie wziąłby nogi za pas po pierwszym strzale. Paul mógłby potem pobiec do budynku, otworzyć drzwi klasy i osłaniać chłopców ogniem, żeby ewakuowali się w bezpieczne miejsce.
Ernst i jego strażnik pewnie by uciekli albo skryli się za samochodem i czekali tam na nadejście pomocy. Ale jak Paul mógł pozwolić, aby chłopcy zginęli?
Celownik mauzera spoczął na piersi żołnierza. Paul zaczął wolno naciskać spust.
Po chwili westchnął ze złością i obrócił lufę karabinu z powrotem w kierunku mercedesa.
Nie, przyjechał tu w jednym celu. Zabić Reinharda Ernsta. Młodzi ludzie w klasie to nie jego sprawa. Trzeba było ich poświęcić. Kiedy zastrzeli Ernsta, żołnierze ukryją się i odpowiedzą ogniem, zmuszając Paula do odwrotu do lasu, a tymczasem chłopcy się uduszą.
Starając się nie myśleć o przerażających scenach w sali lekcyjnej, Paul Schumann znów dotknął lodu. Uspokoił oddech.
I w tym momencie jego modlitwa się spełniła. Otworzyły się tylne drzwi mercedesa.
Kiedyś potrafiłem godzinami pływać albo wędrować całymi dniami, pomyślał ze złością Willi Kohl, opierając się o drzewo i łapiąc oddech. To niesprawiedliwe, kiedy człowiek ma równocześnie dobry apetyt i smykałkę do siedzącej pracy. Ach, no i dochodziła jeszcze kwestia wieku. Nie wspominając o stopach.
Pruska policja zapewniała swoim funkcjonariuszom najlepsze szkolenie na świecie, ale w programie nie zostało uwzględnione tropienie podejrzanego w lesie wzorem Góringa polującego na niedźwiedzie. Kohl nie widział żadnych śladów pozostawionych przez Paula Schumanna ani kogokolwiek innego. Sam posuwał się przez las bardzo wolno. Od czasu do czasu przystawał przed szczególnie gęstymi zaroślami i sprawdzał, czy nikt nie mierzy do niego z broni. Potem ostrożnie ruszał dalej.
Wreszcie przez krzak zobaczył skoszony trawnik wokół szkolnego budynku. Niedaleko zaparkowano mercedesa, autobus i furgonetkę, a po drugiej stronie polany szarego opla. Między samochodami stało kilku mężczyzn, wśród nich dwaj żołnierze, a obok mercedesa funkcjonariusz SS.
Czyżby chodziło o jakieś potajemne czarnorynkowe interesy, które prowadził z Webberem Schumann? Jeżeli tak, to o jakie?
Same pytania.
Nagle Kohl spostrzegł coś dziwnego. Podszedł bliżej, rozgarniając gałęzie. Strząsając pot z oczu, przyjrzał się dokładniej. Do rury wydechowej autobusu był podłączony wąż, który biegł do wnętrza szkoły. Po co? Może zabijają robactwo.
Zaraz jednak zapomniał o tej zagadce. Skupił uwagę na mercedesie, w którym otwarto drzwi. Z auta wysiadał jakiś mężczyzna. Zdumiony Kohl uzmysłowił sobie, że to minister Reinhard Ernst, który w rządzie odpowiadał za „stabilność wewnętrzną”, choć wszyscy wiedzieli, że to geniusz militarny sterujący programem remilitaryzacji kraju. Co on tu robił? Czyżby…
– Och, nie – wyszeptał głośno Kohl. – Wielki Boże…
W jednej chwili zrozumiał, czego dotyczył alarm ogłoszony w SS, co łączy Morgana, Taggerta i Schumanna i na czym polegała misja Amerykanina.
Chwyciwszy pistolet, inspektor puścił się biegiem w stronę szkoły, przeklinając w myślach gestapo, SS i Petera Kraussa za to, że nie podzielili się z nim swoją wiedzą. Przeklinał też dwadzieścia lat i dwadzieścia kilogramów, jakie przybyły mu od rozpoczęcia służby w policji. Natomiast zupełnie zapomniał o bólu stóp, kiedy pędził co tchu, aby za wszelką cenę zapobiec śmierci Ernsta.
Same kłamstwa!
Wszystko, co im powiedzieli, było kłamstwem. Żeby nas zwabić do komory śmierci! Kurt sądził, że postąpił jak tchórz, zgadzając się wstąpić do wojska, a teraz za swoją decyzję miał zapłacić życiem. Gdyby zamknięto ich z Hansem w obozie koncentracyjnym, mogliby uniknąć śmierci.
Kurt Fischer siedział apatycznie obok brata w rogu budynku akademickiego numer 5 i kręciło mu się w głowie. Był nie mniej przerażony i zrozpaczony niż inni, ale nie próbował odrywać od podłogi żelaznych ławek ani wyważać ramieniem drzwi. Wiedział, że Ernst i Keitel starannie wszystko przygotowali i skonstruowali pancerny, hermetyczny budynek, który miał się stać ich trumną. Narodowi socjaliści byli równie sprawni jak demoniczni.
Читать дальше